Niby świat wraca do normy, choć oczywiście nie wszędzie, ale my jesteśmy tak skoncentrowani na sobie, że kogo by tam obchodziły jakieś rubieże na innym kontynencie. Masowo ściągamy maseczki, rozbieramy się z grubych swetrów, wkładamy sandały i kostiumy kąpielowe. Kupujemy bilety na samolot! Wakacje jednak się odbędą! Radość z lata i perspektywa ciepłego morza zabiera nam strach. Właściwie to już niemal w ogóle się nie boimy. Nie znam się na mechanizmach psychologicznych i nie jestem od tego, żeby je wyjaśniać, ale tak sobie obserwuję. Niby powinniśmy nosić maseczki w tramwaju. W kościele. W sklepie. W kinie. A nawet na świeżym powietrzu, jeśli stoimy blisko siebie. A tymczasem okazuje się, że po co? Dystans społeczny? Jaki dystans? O pandemii zapomnieliśmy. Co jakiś czas wybucha kolejne ognisko, jak nie w kopalni, to na parafii lub w fabryce. Nie interesuje to nas, nie sprawdzamy już wykresów. Dzieci wesoło wspinają się po drabinkach, uwolnione place zabaw generują zdrowy śmiech, rodzice siedzą obok siebie na ławce, głośno gadają, lubiłam kiedyś to piaskownicowe życie towarzyskie. Nad Wartą grupy młodych ludzi, kucają w grupkach, palą i piją, też jest wesoło. Na rynkach z warzywami i owocami mnóstwo ludzi, uwielbiam ten rynkowy gwar, przekrzykiwanie się sprzedawców, potrącanie się wzajemne kupujących. Letnia obfitość oszałamia, lato to nie czas na cierpienie.
A tymczasem po cichutku przyzwyczajmy się do tego, że cierpienie oddalane jest od życia i coraz bardziej niewidoczne. Chorego i przestraszonego zostawia się teraz na progu szpitala i odchodzi do domu. Nikt go na SOR-ze nie potrzyma za rękę. Nikt nie mrugnie pocieszająco okiem, ej, będzie dobrze, odwagi. Nikt go nie odwiedzi przez kolejne dni spędzone w szpitalnym łóżku. Kiedy będzie umierał, bo przecież w szpitalach się także umiera, będzie całkowicie sam. Kilka tygodni temu trafnie napisał o tym w swoim eseju francuski pisarz Michel Houellebecq, znakomity obserwator współczesności: „Od ponad pół wieku trend, dobrze opisany przez Philippe’a Arièsa, polega na tym, aby ukryć śmierć tak bardzo, jak to tylko możliwe. Cóż, śmierć nigdy nie była bardziej dyskretna niż w ostatnich tygodniach. (…) Śmierć bez żadnego świadectwa, ofiary sprowadza się do jednostek w statystykach codziennych zgonów (…). Bardzo ważny w tych tygodniach stał się wiek chorych. (…) Nigdy jeszcze z równie spokojną bezpruderyjnością nie wyraziliśmy faktu, że życie każdego nie jest tej samej wartości; że od pewnego wieku (70,75, 80 lat?) to trochę tak, jakbyśmy już byli martwi”.
Może dlatego nie przejmujesz się seniorami w tramwaju? Po co dusić się w masce, oni i tak są już martwi.
PS Fragment tłumaczenia eseju Houellebecqa wg www.booklips.pl