Papież Franciszek jest krytykowany za przesadnie „normalny” sposób komunikowania się z ludźmi. Mówi kazania na codziennej Mszy, jakby był proboszczem i jakby zapomniał, że jest papieżem i że każde jego zdanie może zostać potraktowane w kategoriach nauczania Ojca Świętego. Oczywiście te jego codzienne rozważania Ewangelii nie są takim nauczaniem, ale kto potrafi takie subtelne rozróżnienia robić? Czy działania papieża są odpowiedzialne, jeśli jego nieprecyzyjne wypowiedzi mogą być intepretowane na tak wiele sposobów?
Ci, którzy takie zarzuty papieżowi stawiają, mają swoją wizję papiestwa i jego komunikacji. Uważają, że należy wrócić do czasów, kiedy każda publiczna wypowiedź papieża miała pewien charakter oficjalny. Argumentują, że właśnie z tego powodu poprzednicy Franciszka nie praktykowali codziennego publicznego odprawiania Mszy św. i nie głosili spontanicznych homilii. Trzeba też uczciwie przyznać, że zwolennicy tego podejścia nie dążą do całkowitego wyeliminowania z przestrzeni publicznej żywiołowych rozmów Ojca Świętego z ludźmi czy też do wykluczenia wszelkich komentarzy wypowiadanych przez niego na gorąco. Chodzi raczej o zminimalizowanie liczby wypowiedzi spontanicznych oraz maksymalne ich ograniczenie, jeśli dotyczą one spraw dla Kościoła ważnych.
Ta krótka analiza dwóch typów papieskiej komunikacji skłania zapewne do rozsądnego przyznania racji grupie drugiej. Zbyt wiele mamy kłopotów z medialną przejrzystością komunikatów Franciszka. Do dziś zastanawiamy się, co miał on rzeczywiście na myśli, mówiąc na przykład, że nie czuje się uprawniony do tego, aby osądzać osoby homoseksualne. Albo jaka naprawdę była jego intencja, gdy bardzo niezgrabnie, mówiąc delikatnie, wypowiedział się o rodzicach wielodzietnych.
Z drugiej jednak strony, to nie Franciszek, ale Jan Paweł II zapoczątkował wywiady prasowe w samolocie. I to Jan Paweł II zaczął bardzo intensywnie praktykować publiczne dialogi z ludźmi, wiedząc, że są one transmitowane przez media. Do dzisiaj niektórzy nie potrafią mu wybaczyć tego, że posunął się za daleko, całując publicznie Koran. Do niefortunnych wypowiedzi papieskich zaliczyć można także wykład papieża Benedykta XVI na Uniwersytecie w Ratyzbonie z 2006 r. Wykład naprawdę teologicznie dopracowany, wręcz genialny. A jednak niebiorący pod uwagę nastrojów społecznych. Przeciwko papieżowi stanowczo zaprotestowały środowiska muzułmańskie w wielu miejscach świata. Przez pewien czas nasiliły się również prześladowania chrześcijan w niektórych krajach muzułmańskich.Zarzuty stawiane Franciszkowi można równie dobrze postawić jego poprzednikom. Z tą oczywiście różnicą, że obecny papież ma na swoim koncie znacznie dłuższą listę wypowiedzi kontrowersyjnych. Choć nie jestem pewien, czy którakolwiek z nich wywołała tak negatywne skutki jak wykład Benedykta XVI. Zastanawiam się więc, czy owo przyznanie racji tym, którzy chcieliby, aby papież był w swojej komunikacji mniej spontaniczny, jest rzeczywiście słuszne.
Metoda zdystansowania i komunikowania się w sprawach ważnych głównie za pomocą komunikatów i oświadczeń nie przynosi bowiem lepszego efektu. Bo czy wtedy, gdy tak bardzo staramy się zadbać o precyzję słowa, o tzw. zdrowy dystans do mediów i unikanie wszelkiej spontaniczności i niejednoznaczności, rzeczywiście ludzie Kościoła są lepiej rozumiani i dają innym poznać ich prawdziwe intencje?
Papież Franciszek swoją autentycznością i podejmowaniem ryzyka bezpośredniego kontaktu z ludźmi budzi zaufanie. Nie o samą spontaniczność papieża bowiem chodzi, nie o to, że wie, jak się w mediach poruszać, ale o szczerość. Franciszek nie kluczy, nie lawiruje. Nie bawi się w polityka. Jest spójny, jak spójna jest jego osoba i działanie. Spójne jest jego myślenie. Niczego nie musi ukrywać, niczego nie musi się bać. I właśnie dlatego, mimo wszelkich słusznych nawet wobec niego obiekcji, cieszy się on tak ogromnym autorytetem moralnym. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że najwięksi krytycy tej jego spójności zwyczajnie mu zazdroszczą, bo wiedzą, że tylko ona pozwala być tak otwartym na spotkanie i naprawdę szczerym.