Logo Przewdonik Katolicki

Młodzi nie wiedzą, po co wracać

Szymon Żyśko
Niedzielę Miłosierdzia 19 kwietnia br. świętowano w sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie Łagiewnikach z zachowaniem obostrzeń sanitarnych ot. Beata Zawrzeł/REPORTER/East News

Z powodu pandemii znaczna część ludzi młodych odchodzi od Kościoła. Wyjątkowa sytuacja daje im możliwość podążania za tym, co czują lub może bardziej wbrew temu, czego nie czują w Kościele.

Jeszcze kilka tygodni temu wielu wydawało się, że pandemia – jak żadne inne wydarzenie w zbiorowej świadomości Polaków od śmierci Jana Pawła II – pomoże odkryć ludziom na nowo potrzebę wiary, zwłaszcza młodym. Katolicy tłumnie pojawili się w internecie, korzystając z dobrodziejstw Mszy św. online, a portale społecznościowe zasypane zostały postami pokazującymi całe rodziny uczestniczące w nabożeństwach i Triduum Paschalnym. Po Wielkanocy opadł jednak kurz wzburzony przez emocje i poczucie ekscytacji powodowane nowością (odmiennością) sytuacji. Dzięki pandemii starsze pokolenie odkryło internet dla realizacji swoich potrzeb duchowych, ale czy ludzie młodzi odkryli wiarę? Nad tym pytaniem warto się zastanowić. I choć na wiarygodne dane statystyczne musimy jeszcze poczekać, to gołym okiem widać, że dobrze nie jest. 

Deklaracje bez pokrycia
Pandemia pozwoliła wielu z nas zmierzyć się z najważniejszymi pytaniami o własne życie i kondycję duchową, ale też wyraźniej zarysowała podziały, które sygnalizowane były badaniami jeszcze sprzed jej nastania. Warto przypomnieć tu choćby badania amerykańskiego instytutu Pew Research Center z 2019 r., które ukazywały skalę zmian religijności w ostatniej dekadzie. Wśród 108 państw, które wzięły w nim udział, Polska zajmowała niechlubne pierwsze miejsce w spadku religijności wśród ludzi młodych w porównaniu ze starszym pokoleniem. Wniosek był taki, że choć deklarujemy przywiązanie do wiary, to jej nie praktykujemy. Wiara staje się zatem wartością niezrealizowaną w życiu. Niczym kapitał odłożony na lokatę, który kiedyś może się przydać. Doskonale widać to napięcie w porównaniu z innymi badaniami przeprowadzonymi przed synodem biskupów o młodzieży i powołaniu. Według badań St Mary’s University Twickenham we współpracy z Instytutem Katolickim w Paryżu aż 82 proc. młodych Polaków deklaruje się jako katolicy. Dlaczego zatem tylko 26 proc. młodych deklaruje uczestnictwo we Mszy św., a do codziennej modlitwy przyznaje się zaledwie 16 proc.? To pytanie będzie wymagało pilnej odpowiedzi w najbliższym czasie.

Odsłona ukrytej rzeczywistości
Statystyki te zdaje się potwierdzać też ludzkie oko. Gdy w początkowej fazie wprowadzania obostrzeń odradzano wiernym tłumne uczestnictwo w Mszach, pierwszą grupą, która zauważalnie zniknęła z kościelnych ławek, byli właśnie młodzi. Kolejne ograniczające dekrety i dyspensy udzielane wiernym w diecezjach, choć konieczne dla dobra wszystkich, z niezdecydowanych i nieprzekonanych co do własnej wiary zdjęły jedynie ciężar poczucia obowiązku. Proces odmrażania życia gospodarczego, a wraz z nim zwiększenie limitu wiernych w kościołach, tylko to potwierdził. Wielu młodych nie wróciło. 
Ostatniej niedzieli zatrzymałem się przy grupie nastoletnich chłopaków siedzących na osiedlowej ławce. Kilkoro z nich rozpoznałem z naszego kościoła parafialnego, spotykałem ich już wcześniej z rodzinami. Zadałem im pytanie o podejście do wiary w czasie pandemii. Zgodnie odpowiedzieli, że żaden z nich nie był tego dnia na Mszy i nie planuje w niej dziś uczestniczyć. Niektórzy twierdzili, że taki stan trwa u nich od początku wprowadzenia obostrzeń. Czy słyszeli o możliwości wzięcia udziału we Mszy online? Tak. Czy ich rodzice i bliscy w niej uczestniczą? Różnie, ale raczej tak. Skąd zatem bierze się ich rezygnacja? „Rodzice nie wnikają w to, co robię na laptopie. Kiedy oglądają Mszę, zamykam się w swoim pokoju i myślą, że też się modlę” – mówi mi Rafał. „Teraz łatwiej być sobą” – dodaje Krzysiek. „Nic mi nie daje to, co tam mówią” – podsumowuje Dawid. Co ważne, wszyscy oni deklarują się jako katolicy, biorą udział w lekcjach religii, ale jednocześnie żaden z nich nie należał nigdy do duszpasterstwa młodzieżowego lub grupy parafialnej. 

Diagnoza pierwsza
To tylko przykład jednej zaledwie rozmowy, która nie może posłużyć za wiarygodne źródło danych. Myślę, że odpowiedzi tych młodych ludzi są jednak ważnym drogowskazem w diagnozowaniu kondycji wiary młodzieży. Skąd się bierze poczucie, że praktykując życie duchowe i religijne, „nie są sobą”? Być może samą wiarę i katechezę w szkole postrzegają jako coś ważnego dla tożsamości rodziny, a zupełnie nieistotnego dla nich samych. Mogę tu przywołać choćby własne doświadczenie pierwszego kryzysu wiary, jaki przechodziłem w wieku kilkunastu lat. Napięcie między oczekiwaniem rodziny a poczuciem, że nie stanowi to dla mnie żadnej osobistej wartości, rodziło poważne pytania i wątpliwości. Nie dziwię się zatem młodym, którym wyjątkowa sytuacja pandemii daje możliwość podążania za tym, co czują lub może bardziej wbrew temu, czego nie czują. Nam ich odpowiedzi mogą się nie podobać, ale należałoby docenić, że udzielili ich sobie szczerze. Wcześniej takiego komfortu nie posiadali. 

Pytania bez odpowiedzi
Wiara w życiu człowieka ma kilka etapów rozwoju. Ta pierwsza wyniesiona z domu kończy się wraz z tym, gdy przestajemy ją praktykować dla innych, a zaczynamy dla siebie. Stajemy w końcu wobec pytania, czym dla nas jest, kim dla nas jest Bóg i czy pewien klucz rozumienia świata zawarty w tym, czego nauczyli nas rodzice, jest naszym kluczem. Bywa, że przez lata młodzi ludzie chodzą na Msze wyłącznie z poczucia obowiązku, by nie zawieść rodziców i wychowawców, nie okazać braku szacunku dla ich wiary. W środku jednak noszą poważne wątpliwości, na które nie odpowiada ani tradycyjny przekaz wiary w Kościele, ani katecheta w szkole. To sygnalizuje potrzebę przedefiniowania na nowo zarówno języka mówienia o wierze, jak i obecności religii w szkołach. Dzisiejszy sposób mówienia o Bogu rozpięty jest pomiędzy wymagającą teologią a poetyką. Z jednej strony mamy język akademicki, w którym czuć brak bliskości, a z drugiej – język subiektywny, pełen metafor, emocjonalny, który wydaje się daleki od rzeczywistości i nie daje się w żaden sposób wiarygodnie ocenić. Żaden z nich nie odpowiada w dostateczny sposób na pytania o to, co dla młodych jest najważniejsze – o tu i teraz.
 
Diagnoza druga
Drugim ważnym drogowskazem może być wypowiedź Rafała. Internet postrzegamy jako coś bardziej intymnego niż przeżywanie wiary. Obecność rodziców i dziadków w nim jest okazją do dostrzeżenia dystansu pokoleniowego. Większość młodych nie decyduje się na zaproszenie swoich najbliższych członków rodziny do znajomych na portalach społecznościowych. Dziś trudniej zadać dziecku pytanie o to, co robi w wolnym czasie w internecie, niż o to, czy było już na Mszy. Siłą rzeczy, kiedy pandemia przeniosła w dużym stopniu praktykę wiary do sieci, sama wiara stała się w domach jeszcze bardziej tematem tabu. Cotygodniowy rodzinny rytuał polegający na wspólnym wyjściu do kościoła i rozproszeniu się w tłumie, zmienił się w bardzo osobiste spotkanie całej rodziny w pokoju przed monitorem. Trudniej tu ukryć własne emocje, przeżycia i oczekiwania. Dziecko dostrzega, ile dla rodzica znaczy wiara; rodzic zaczyna zdawać sobie sprawę z obojętności dziecka. W domu, w którym wcześniej o wierze się nie rozmawiało, może to być sytuacja na tyle zawstydzająca, że obie strony godzą się na zejście do przestrzeni tabu. Rodzicom od tego momentu zaczyna wystarczać jedynie przypuszczenie, że ich dziecko za ścianą pokoju się modli. Dziecko odczuwa natomiast wolność, że nie musi uczestniczyć w czymś, co okazało się dla niego niezwykle krępujące. Obok języka Kościoła i obecności religii w szkołach, to właśnie przekazywanie wiary w rodzinie jest trzecią przestrzenią, nad którą powinniśmy pilnie się zastanowić. A wiele wskazuje, że też najistotniejszą. 

Laicyzacja przyspiesza
Z perspektywy internetu może się wydawać, że w czasie pandemii wiara w Polakach odżyła. Trzeba jednak mieć świadomość, że wszyscy funkcjonujemy w tzw. bańkach informacyjnych. Jako dziennikarz pracujący w mediach katolickich mam w swoim otoczeniu ludzi praktykujących, zdecydowana większość moich znajomych deklaruje silne przywiązanie do wiary. Siłą rzeczy moją tablicę facebookową zdominowały ich właśnie wpisy. I z tej perspektywy: bogatej w duszpasterstwa, wspólnoty i grupy parafialne, sytuacja wydaje się pozytywna. Gdybym zamknął się w tej jednej bańce, mógłbym żyć w przekonaniu, że katolicyzm w Polsce ma się dobrze. Rzetelność każe mi jednak spoglądać poza nią. Dopiero spotkanie z rzeczywistością w kościołach i na ulicach pozwala dostrzec pełen obraz. Proces laicyzacji, o którym mówi się od lat, dzięki pandemii znacznie przyspieszył. 
Dariusz Piórkowski SJ – rekolekcjonista i duszpasterz, którego cenię – jeszcze na początku pandemii napisał coś bardzo ważnego: „Czekają nas znacznie poważniejsze wyzwania. Spora grupa ludzi wierzących jest już zmęczona katolicyzmem, który nie prowadzi ich i nie opiera się na doświadczeniu żywego Boga. Obrzędy, prawa i chodzenie do kościoła dziś już nie wystarczają. Pandemia boleśnie zweryfikuje i oczyści Kościół w tym względzie. (…) Czy myślimy już dzisiaj, jak dotrzeć do tych, którzy także na skutek dyspens i obostrzeń związanych z pandemią, nie wrócą do kościołów, bo nie będą wiedzieć, po co? Czy nadal będziemy się cieszyć z tych, którzy chodzą i ewentualnie z lękiem czekać na kolejną falę pandemii?”.

W poszukiwaniu tożsamości
Pandemia okazała się w zbiorowej świadomości doświadczeniem granicznym, a te zawsze wyzwalają w nas chęć, by odpowiedzieć na najważniejsze życiowe pytania. Spadło wiele masek. Rzeczy, na które pracowaliśmy, i tytuły, o które zabiegaliśmy, okazały się bezwartościowe. Pozostały pytania: kim jestem i kim chcę być? Dla młodych poszukujących swojej tożsamości to jeden z ważniejszych momentów w ich życiu. Ci, którzy już wcześniej odkryli bliskość Kościoła i doświadczenie Bożej obecności, prawdopodobnie umocnili swoją wiarę. Jest jednak ogromna grupa młodych, którym wiara nic wcześniej nie dawała, dlatego zepchnęli ją jeszcze dalej na liście swoich życiowych priorytetów. Kościół żyjący rocznicami i mówiący niezrozumiałym językiem ich już nie przyciągnie i nie przekona, a gdy za chwilę wyjdą ze swoich domów, stracą ostatnią nić łączącą ich z wiarą. 
Pozostaje tylko nadzieja, że Kościół nie odpowie ratowaniem statystyk, ale głębszym podejściem do wiernych. Statystyki służą jedynie opisaniu rzeczywistości, my potrzebujemy zastanowienia nad wątpliwościami każdej jednej osoby, która poczuła, że w Kościele nie jest sobą, a Kościół nie jest dla niej. Dopiero z tych historii zostanie utkany pełny obraz procesu zmian, przez jaki będziemy musieli przejść. Ważniejszym pytaniem niż to, jak ratować kościelne statystki, jest pytanie, jak przekazać młodym, że odrzucając wiarę, tracą coś niezwykle ważnego dla nich samych. 

Autor jest reporterem, dziennikarzem i publicystą portalu DEON.pl. Opublikował książkę Po tej stronie nieba

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki