Logo Przewdonik Katolicki

Taizé: czułość żłóbka

Weronika Frąckiewicz
fot. Wiesia Klemens

Podczas Europejskiego Spotkania Młodych brat Alois opowiedział o młodym uchodźcy z Sudanu, który dotarł do Taizé. Wierzył, że tam będzie bezpieczny, otoczony czułością braci. Niestety, krótko potem umarł. Nie wytrzymało serce.

Był to 30 grudnia 2019 r. Spotkanie zaraz się zacznie. Wrocławska Hala Stulecia wypełniona jest po brzegi. Powoli cichną rozmowy. Na niewysoki podest, na którym poustawiane są małe stołeczki, powoli wchodzą ubrani w białe alby bracia ze wspólnoty z Taizé. Niespiesznie, każdy zajmuje swoje miejsce. Siedzę blisko, więc ukradkiem przyglądam się im wnikliwie. Tak jak różne mają kolory skóry, wiek, wzrost i aparycję, tak samo różne emocje rysują się na ich twarzach. Siadają tyłem do ludzi, przodem do krzyża i ikon.
 
Zadziwienie
W pewnym momencie na halę wchodzi uśmiechnięty brat Alois, przeor wspólnoty Taizé, otoczony wianuszkiem dzieci. Jest ich około dziesięciorga z różnych krajów. Będą zapalać świeczki pod krzyżem i czytać fragmenty modlitw. Ale przede wszystkim będą: uśmiechnięte, dziecięce, prawdziwe i bezpretensjonalne. W trakcie modlitwy jedno się znudzi i zostanie odprowadzone przez któregoś z braci do rodziców, inne przewróci klęcznik, wywołując małe zamieszanie i uśmiech na twarzy brata Aloisa. Obserwuję te dzieci z bardzo bliska i myślę sobie, że spotkania Taizé są bardzo podobne do dzieci: proste i bardzo zwyczajne, małe i piękne, no i zmieniające wszystko. Pozornie nie ma w nich nic spektakularnego, nie pociągają formą, a nie przestają człowieka zadziwiać. Spotkania te zadziwiają mnie od czternastu lat. Za każdym razem inaczej, za każdym razem równie mocno. Zagrzeb był pierwszy. Rok 2006, początek studiów. To był mój pierwszy pobyt za granicą. Wszystko nowe, wszystko inne. Wcześniej niewiele miałam kontaktów z ludźmi z innych krajów, tak samo jak nie miałam kontaktów z osobami z innych denominacji chrześcijańskich. Wyrosłam w tradycyjnej katolickiej rodzinie, w której nie rozmawiało się o ekumenizmie, bo nie było ku temu większych powodów. To na Europejskim Spotkaniu Młodych zobaczyłam, jak w praktyce wygląda ekumenizm, a także po raz pierwszy zrozumiałam, co znaczy, że Kościół jest powszechny. To tam dostrzegłam, że w liturgii może odbijać się kultura danego kraju i to tam, w Zagrzebiu, zaczęłam się jeszcze bardziej zachwycać różnorodnością innych kultur. Po Zagrzebiu była jeszcze Bruksela, Genewa i Poznań, a teraz Wrocław. Pięć spotkań, na przestrzeni czternastu lat, w różnych momentach mojego życia. Za każdym razem jechałam z innymi pytaniami i oczekiwaniami. Czasem jechałam po prostu doświadczyć wspólnoty, radości, bycia z różnorodnymi ludźmi, a czasem zmagając się z trudami dnia codziennego, szukałam nie tylko odpowiedzi na dręczące mnie pytania, ale i wytchnienia. Tak jak moja sytuacja życiowa, tak zmieniały się kraje, ludzie, konteksty społeczne na świecie, a także wspólnota braci. Część z nich się posunęła w latach, przyszli też zupełnie nowi, młodzi. Przez te wszystkie lata nie zmienił się tylko fenomen tych spotkań, bo w dalszym ciągu co roku przyciągają kilkadziesiąt tysięcy ludzi z różnych krajów, nie tylko europejskich.
 
Spotkanie
Półmrok. Chór przestał śpiewać, wrocławską Halę Stulecia wypełnia już tylko kojący dźwięk gitary. Niektórzy z braci już wyszli, inni cicho rozmawiają z podchodzącymi do nich osobami. Po mojej prawej stronie trwa adoracja krzyża. To moment, w którym każdy może podejść do dużego, położonego na ziemi krzyża, przyłożyć do niego głowę i trwać. Próbuję skupić się na modlitwie, ale ponaddwugodzinne siedzenie na karimacie, z podkulonymi nogami, daje się we znaki. Po raz kolejny tego wieczora zmieniam pozycję.
Podnoszę głowę i dostrzegam przechodzących tuż przede mną ludzi w różnym wieku, z różnych krajów. Większość z nich ukradkiem ociera łzy. Przechodzą mnie ciarki. Zdaję sobie sprawę, że nieświadomie uczestniczę w czymś bardzo intymnym. Widzę ludzi, z których każdy niesie w sobie jakąś biedę i przed chwilą się tym swoim ubóstwem podzielił z tym, który jako jedyny, ma moc je przemienić. Przekonuję się, że tu jest klucz do zrozumienia istoty europejskich spotkań Taizé, że faktycznie chodzi o „spotkanie” z Osobą, twarz przy twarzy. Opierając głowę o krzyż, można poczuć bardzo dokładnie jego strukturę. Ciepłe ludzkie czoło i policzki dotykają zimnej faktury drewna. Stojąc w bardzo długiej kolejce, aby przyklęknąć przy krzyżu, przypominają mi się słowa z Ewangelii: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię”.
 
Realizm
Ważnym elementem wieczornych modlitw są medytacje brata Aloisa. Każdego dnia zdumiewają mnie one coraz bardziej. To nie oderwane od rzeczywistości mistyczne uniesienia mnicha z francuskiej wioski, ale rozważania zanurzone w konkretnych problemach teraźniejszego świata. Słuchając ich, mam wrażenie, że ten przeor wspólnoty monastycznej ma wnikliwszą refleksję nad rzeczywistością niż większość publicystów i komentatorów współczesnego świata. Przede wszystkim jednak z jego nauczań wyłania się obraz Boga, który żyje dziś i jest obecny w każdej sferze naszego świata. To Bóg bliski, który cierpi z tymi, którzy cierpią: z wykluczonymi ze względu na swoje pochodzenie, religię czy poglądy, z  ubogimi, niepełnosprawnymi, uchodźcami. Bóg, który wcielił się, aby doświadczyć człowieczeństwa i być z człowiekiem we wszystkich jego zmaganiach. Nauczania te nie są jednak głoszone ex catedra, z perspektywy kogoś, kto tylko obserwuje świat. Bracia przez cały rok przyjmują w swoim domu we Francji młodych ludzi, w przeróżnych sytuacjach życiowych, ze wszystkich stron świata. Ale też sami wyjeżdżają w różne miejsca. Przejmujące były słowa, podczas jednej z modlitw, w których brat Alois dzielił się spotkaniem z mamą chłopca, który uciekał z Sudanu, a dojechawszy do Taizé, po kilku tygodniach umarł z powodu choroby serca. – Kilka miesięcy później mogłem pojechać do Sudanu i odwiedzić jego mamę. Odnalazłem ją w ubogim domu w Chartumie. Nie mogła przestać płakać. A potem w jednej chwili wyprostowała się i powiedziała: ,,Bóg go dał, Bóg go zabrał, niech imię Boga będzie błogosławione”. Nigdy nie zapomnę tego spotkania, zachowuję w sercu słowa usłyszane od tej mamy, która jest muzułmanką. Brat Alois mówił również o problemach związanych z ochroną środowiska, jednocześnie dziękując młodym ludziom za zaangażowanie, jakie wkładają w działania na rzecz ekologii. – W Taizé jesteśmy pod dużym wrażeniem, kiedy poznajemy, jak wielu z pośród was z zaangażowaniem troszczy się o stworzony świat, o ochronę różnorodności biologicznej, uproszczenie sposobu naszego życia. – Nie bał się także przepraszać. – Razem z moim pokoleniem powinniśmy prosić was o przebaczenie za to, że tak bardzo zlekceważyliśmy tę odpowiedzialność. Konsumpcjonizm zajął zbyt wiele miejsca, tak jakby na tym polegało szczęście.
 
Pokój
To niezwykłe, że spotkania Taizé odbywają się akurat w okolicach Bożego Narodzenia, w czasie, w którym świętujemy to, że wielki Bóg stał się człowiekiem, rodząc się jako najuboższy z ubogich. Nie było w jego narodzeniu nic, co by mogło zachwycać, a jednak to przyjście na świat było tak piękne, że do dziś nie przestaje nas zachwycać. Spotkania Taizé, także w swej formie, nie są wyjątkowo atrakcyjne. Nie ma w nich nic z przepychu i bogactwa: kilka powtarzających się krótkich pieśni, wystrój wnętrz ograniczający się do paru ikon i kolorowych tkanin. W swoim życiu byłam na wielu rekolekcjach i spotkaniach modlitewnych. Przez wiele lat zaangażowana byłam we wspólnocie charyzmatycznej i uczestniczyła w modlitwach nierzadko o bardzo rozbudowanej i atrakcyjnej formie: piękny śpiew, tańce, płomienne słowa prowadzącego. Czasem jednak poza wyszukaną formą, doznaniami estetycznymi i emocjonalnymi, po spotkaniu pozostawałam z niczym, tak bardzo skupiając się na tym, co zewnętrzne. Spotkania Taizé natomiast mają w sobie coś z bożonarodzeniowego żłóbka, o którym papież Franciszek pisał w swoim ostatnim liście apostolskim: ,,Dlaczego żłóbek wzbudza tyle zadziwienia i nas wzrusza? Przede wszystkim dlatego, że ukazuje czułość Boga. (…) W Jezusie Ojciec dał nam brata, który wychodzi, by nas szukać, kiedy jesteśmy zdezorientowani i zatracamy kierunek, wiernego przyjaciela, który jest zawsze blisko nas”. Prostota modlitwy, cisza, bliskość wielu innych młodych ludzi, którzy szczerze szukają obecności Boga: to wszystko pozostawiło we mnie ślad, który nie pozwolił mi wrócić do domu tą samą osobą.

Pierwszego stycznia po południu wracam do domu. Mimo że zaczął się nowy rok, jutro będzie wszystko jak dawniej. Pora wrócić do codzienności. Żegnam się z przyjaciółką, która byłą jedną z osób towarzyszących mi w tegorocznym spotkaniu. Przechodzi ona ostatnio bardzo trudny czas w swoim życiu, zmagając się ze swoją codziennością. Kiedy każda już ma rozejść się w swoją stronę, ona odwraca się i mówi do mnie: – Wiesz, dawno już nie doświadczyłam takiego pokoju w swoim sercu, jaki mam teraz.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki