Zacznę przewrotnie – po co mamy rozmawiać? O Drzwiach Gnieźnieńskich przecież już wszyscy wszystko wiemy?
– Nam przewodnikom często wydaje się, że zwiedzający wiedzą o nich wszystko, że być może opowiadamy o czymś bardzo oczywistym. Jednak kiedy stajemy przed Drzwiami Gnieźnieńskimi, to okazuje się, że tej wiedzy jest zatrważająco mało. Czasem w ciągu jednego dnia pracy słyszymy od turystów tyle koncepcji na temat Drzwi, że pod koniec dnia sami musimy weryfikować, co jest faktem historycznym, a co jedną z teorii zwiedzających. Oczytani w książkach choćby Elżbiety Cherezińskiej często opowiadają nam jej wersję. Dowiadujemy się, że Drzwi Gnieźnieńskie ufundował Bolesław Chrobry na swoją koronację, albo jeszcze wcześniej, na przyjazd Ottona III na zjazd gnieźnieński. Inni nagle dziwią się, że te Drzwi są takie małe – bo wcześniej byli tu jako dzieci i wtedy wydawały się im przytłaczające. Nasza praca polega na tym, żeby pokazać, dlaczego są tak wyjątkowe.
Dlaczego zatem są wyjątkowe?
– Na całym świecie zachowały się tylko trzy tego typu zabytki. Są Drzwi Płockie, ale oryginału w Płocku nie zobaczymy, zostały wywiezione do Nowogrodu. Są Drzwi Bernwarda z katedry w Hildesheim i Drzwi Gnieźnieńskie. Te z Gniezna są o tyle wyjątkowe, że tylko na nich umieszczono sceny nie biblijne, ale z życia osoby świętej. Wielu historyków przyznaje również, że są one najlepiej wykonane, zarówno pod kątem artystycznym, jak i technicznym. Samo hasło „drzwi królewskie”, prowadzące do katedry koronacyjnej, również robi wrażenie. I jest to w końcu zabytek sztuki romańskiej, których w Polsce nie mamy zbyt dużo, a zabytków ruchomych z tego okresu w ogóle jest bardzo niewiele. Tutaj możemy zobaczyć go w oryginale: wbrew temu, co sądzi wielu zwiedzających, Drzwi Gnieźnieńskie wiodące do katedry nie są kopią. Stajemy zatem przed 850-letnim zabytkiem. W Polsce to rzadkość.
Jeszcze kilkanaście lat temu ten oryginalny zabytek romański był powszechnie dostępny, wchodziło się tamtędy do katedry, każdy mógł ich dotknąć. Wielu nawet nie zauważało, że to są „te” Drzwi…
– Dziś często spotykamy się z zarzutem, że dobro kulturowe, dziedzictwo narodowe najwyższej klasy nie jest ogólnie dostępne. Jednak po pracach konserwatorskich, które miały miejsce w 1995 r. zdecydowano o ograniczeniu tego dostępu – stan Drzwi Gnieźnieńskich był mocno naruszony na skutek ciągłego ich dotykania. Niedawno gościliśmy turystów z Mediolanu, którzy mówili, że tamtejsze brązowe drzwi na wysokości dostępnej dla pielgrzymów są nieczytelne, sceny na nich umieszczone są zwyczajnie wytarte. Chcemy nasze Drzwi przed takim losem uchronić.
Świetne wykonanie Drzwi Gnieźnieńskich nie oznacza, że w całości są jednakowo doskonałe. Mają swój słabszy punkt – albo raczej słabszą stronę…
– Lewe i prawe skrzydło bardzo się od siebie różnią. Lewe jest o pięć centymetrów wyższe i centymetr szersze. Płaskorzeźby na nim są wyraźniejsze, bardziej misterne, wycyzelowane. Różna jest też barwa. Stop metali, miedzi i cyny z dodatkiem ołowiu, występuje w obu skrzydłach, ale w różnych proporcjach, stąd to lewe jest ciemniejsze, przy okazji również twardsze. Na dodatek – czego nie dostrzeżemy gołym okiem, a co wykazują badania – lewe zostało odlane w całości jako jedna płyta, a prawe skrzydło złożone jest z dwudziestu czterech elementów. Często myślimy o średniowieczu jako o „ciemnych wiekach”, a tu około 1175 r. mamy do czynienia i z kunsztem artystycznym, i technicznym. Takie skrzydło waży sześćset kilogramów!
Drzwi były robione metodą wosku traconego. To znaczy, że trzeba było całe to wielkie skrzydło najpierw w całości wyrzeźbić w wosku.
– Zgadza się. Jednakże wcześniej ktoś musiał opracować tzw. program, czyli opowieść zapisaną w scenach. Musiał być doskonale wykształcony, dokładnie znający żywoty św. Wojciecha, a także całe bogactwo średniowiecznej symboliki, która została umieszczona w bordiurze. Dalej trzeba było wyrzeźbić woskową matrycę, okleić gliną i wypalić. Potrzebny był zatem specjalny piec. Trzeba też było stworzyć warsztat, sprowadzić mistrza, który umiałby coś takiego wykonać. Różnice między skrzydłami pozwalają przypuszczać, że lewe skrzydło wykonał właśnie sam mistrz – a potem być może dostał kolejne zlecenia, jak to się zdarzało, i dokończenie pracy pozostawił już tym, którzy patrzyli na jego pracę i się uczyli. Znali zasadę, nie mieli jednak takich umiejętności, więc nie wszystko wyszło doskonale. Stąd być może dostrzegalne różnice i niedociągnięcia prawego skrzydła.
Że na Drzwiach Gnieźnieńskich przedstawiona jest historia św. Wojciecha, wszyscy wiemy. Ale na tej historii opowieść z Drzwi się nie kończy…
– Mistrzostwem średniowiecznej sztuki jest bordiura. Jej głównym motywem jest winorośl, w której ukryto sześćdziesiąt cztery przedstawienia figuralne. To, co ją wyróżnia, to fakt, że nie koncentruje się tylko na człowieku, ale mamy również motywy zwierzęce, roślinne, a nawet mityczne zaczerpnięte z antyku. Zatem Drzwi Gnieźnieńskie to z jednej strony historia o życiu świętego, którego przybywano tutaj czcić, ale z drugiej to opowieść o mitycznych wierzeniach, które przecież w średniowieczu wciąż były bardzo mocno zakorzenione.
Mitologia w chrześcijańskiej katedrze?
– Owszem. W bordiurze ukryte są liczne motywy mityczne, które po głębszej analizie okazują się alegorią życia św. Wojciecha. Na samym początku historii św. Wojciecha pojawiają się centaury: połączenie konia z człowiekiem, które stanowiło uosobienie męskości, przypisywane jako symbol tym, którzy pokonywali i cywilizowali barbarzyńców. Mamy więc zapowiedź misji św. Wojciecha. W innym miejscu, przy misji biskupa wśród Prusów, pojawia się postać smoka. Smoka wiąże się od czasów św. Augustyna z przestrzenią wód, a Prusowie zamieszkiwali przecież tereny Warmii i Mazur, krainę jezior i mokradeł. Dodatkowo smok oznaczał szatana i jego dzieło – działanie Prusów było rozumiane jako dzieło szatańskie. Przy scenie przedstawiającej wyeksponowane przez Prusów ciało zamordowanego Wojciecha i głowę nabitą na pal, możemy zobaczyć harpię. Harpia była mityczną bestią z głową człowieka, ale ciałem ptaka, mającą symbolizować tortury i odbieranie ludzkiego życia. Tu dopowiada historię: oto ciało świętego zostało niejako „pożarte” przez Prusów.
Zwierzęta, jakie rzucają się na pierwszy rzut oka, to lwy. Raczej mało znane na naszych terenach.
– Dwie antaby służące do otwierania drzwi to faktycznie głowy lwów. To zwierzęta strzegące, czujne, a zarazem królewskie. Jest jednak w legendach i taka opowieść, że lwica rodzi zawsze martwe młode – dopiero trzeciego dnia lew swoim rykiem budzi je do życia. Trudno nie widzieć w tym symbolu zmartwychwstającego Chrystusa. Oprócz lwów są też inne zwierzęta egzotyczne, jak choćby wspomniane wcześniej pawie, ale i swojskie wilki/psy czy kruki. Co ważne, ich umieszczenie nie jest przypadkowe. Każdy taki symbol dokładnie koresponduje ze sceną z życia św. Wojciecha, przy której został umieszczony.
Zatem to, co wydaje nam się tylko ozdobą, w rzeczywistości jest drugą opowieścią – albo czymś w rodzaju przypisów?
– Tę pierwszą, oczywistą historię życia św. Wojciecha wydaje się, że mógł odczytać i zrozumieć każdy. Opowieść zawarta w bordiurze ją uzupełnia, ale żeby ją zrozumieć, trzeba było mieć już ogromną wiedzę. Znaczeń i symboli jest tu tak wiele, że aż szkoda, że nadal jest tak słabo opracowana i naprawdę dużo tu jest jeszcze do zrobienia. Choć może to właśnie jest w Drzwiach Gnieźnieńskich najbardziej pociągające? Stajemy przed zabytkiem, który liczy 850 lat. Wydaje się, że naukowcy przebadali go już w wielu wymiarach: od strony kulturowej, technologicznej, historycznej, jednak wciąż rodzą się nowe pytania, na które nadal poszukujemy odpowiedzi.