Logo Przewdonik Katolicki

Patron czasu izolacji

Ewa K. Czaczkowska
fot. Reprodukcja PAPCAf ze zbioru Instytutu Prymasowskiego

Prymas Stefan Wyszyński dobrze wiedział, co znaczy przymusowa izolacja. I umiał z nią sobie poradzić.

Muszę przyznać, że dla mnie samej było zaskakujące, gdy pewnego dnia odkryłam ze zdziwieniem, że przecież nowy błogosławiony, czyli prymas Stefan Wyszyński, idealnie wpisuje się w nasz trudny pandemiczny czas. Piszę błogosławiony, choć oficjalnie nim jeszcze nie jest, bo nie została publicznie wypowiedziana właściwa formuła, ale przecież papież decyzję Kongregacji spraw Kanonizacyjnych już zatwierdził.
A zatem prymas Wyszyński ma nam wiele do powiedzenia nie tylko o tym, do czego zwykliśmy nawiązywać, czyli o wierze i miłości, o państwie i Kościele, o wolności i patriotyzmie, o pracy i przebaczeniu, a przede wszystkim o Chrystusie i Matce Bożej. Ma nam także wiele do powiedzenia o tym, jak przeżyć czas niezawinionej izolacji.
 
Trudne warunki internowania
Stefan Wyszyński, przypomnijmy, był w przymusowej izolacji, czyli internowany przez władze stalinowskiej Polski przez trzy lata: od września 1953 r. do października 1956 r. I była to izolacja pod każdym względem – fizycznym i moralnym – ostrzejsza niż nasza dzisiaj. Został izolowany bez własnej winy, chyba że winą nazwać to, iż starał się zabezpieczyć margines niezależności Kościoła niszczonego przez polskich komunistów. Został więc na podstawie peerelowskiego prawa, które łamało autonomię Kościoła i państwa, uwięziony bez procesu i wyroku. Nie tylko nie wiedział, czy izolacja kiedykolwiek się skończy, ale miał prawo myśleć, że wzorem innych duchownych w sowieckiej Rosji i krajach tzw. demokracji ludowej zostanie potajemnie zgładzony albo wywieziony na Syberię. Ta niepewność losu mogła być dojmującą psychiczną torturą. Ale do czasu. Podobnie jak sprzeciw wobec szykan fizycznych i psychicznych, których mu nie szczędzono szczególnie przez pierwsze dwa lata internowania. W Stoczku Warmińskim prymas był przetrzymywany w dawnym klasztorze, w którym panowało dokuczliwe zimno, powodując bóle reumatyczne i nerek, on zaś jako szczególnie niebezpieczny więzień był pilnowany przez ponad stu żołnierzy i oficerów Urzędu Bezpieczeństwa oraz nieustannie inwigilowany, również przez dwoje tajnych współpracowników (kapelana i siostrę zakonną).
Ale prymas musiał się mierzyć nie tylko z bardzo trudnymi warunkami fizycznymi, lecz z myślami na temat przeszłości i niewiadomej przyszłości. W izolacji dokonał trudnego obrachunku z samym sobą – stawał przed pytaniami, czy to, co się stało (aresztowanie), było zawinione, czy właściwie prowadził Kościół w Polsce od momentu objęcia prymasostwa. Była w tym troska nie tylko o siebie, ale o cały Kościół w Polsce, o wiernych i duchowieństwo, o rodzinę, z którą długo utrudniano mu kontakt nawet listowy.
 
Jak prymas przestał się bać
Jak sobie prymas z tym wszystkim poradził? Co mu w tym pomogło? Najważniejsza odpowiedź brzmi: wiara. Nigdy, jak wyznał pod koniec życia, nie miał wątpliwości w wierze. Był nią silny. Ta duchowa siła była mu bardzo potrzebna w czasie internowania, kiedy nie wystarczyło już tylko wierzyć, ale musiał mocno i całkowicie zawierzyć się Bogu i Maryi. 8 grudnia 1953 r., w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, Stefan Wyszyński po trzech tygodniach przygotowania według wskazówek św. Ludwika Grignion de Montforta złożył akt osobistego oddania się w niewolę Maryi. To duchowe wydarzenie było decydujące dla dalszego sposobu przeżywania izolacji. Od tej pory prymas przestał się lękać. W dzienniku tamtego czasu zapisał, że jeśli „człowiek pamięta o tym, że obraca się w porządku nadprzyrodzonym, opuszczają go lęki”.
Co to znaczyło w praktyce, wyjaśnił mi kiedyś ks. Bronisław Piasecki, ostatni kapelan prymasa, tłumacząc, że do tego momentu roku kard. Wyszyński w reakcji na każdy bezprawny akt funkcjonariuszy UB mówił: protestuję. Po 8 grudnia przestał. Zaprzestał myśleć o tym, co  z nim się stanie, co przyniesie przyszłość. Określił zadania „na dziś”, a „o jutrze niech myśli Matka Służebnica niewolników” – notował po latach. To duchowe wyzwolenie pozwoliło mu w izolacji obmyśleć plan działania na czas wolności – najpierw napisać Jasnogórskie Śluby Narodu, a potem zarys programu Wielkiej Nowenny. Gdy wychodził na wolność, miał gotowy plan duchowej ofensywy, który nazywał się programem milenijnym.
 
Sposób na izolację
Ale prymas, tam w Stoczku, nie poprzestał na akcie oddania w niewolę Maryi. To było jedno „skrzydło” ludzkiego ducha, o którym pisał Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio. Rozum dla wzmocnienia ducha nakazywał prymasowi prowadzić ściśle uporządkowany tryb życia. W Stoczku ustalił więc dokładny harmonogram dnia, który zaczynał się od pobudki o 5.00 rano i kończył o godzinie 22.00. Kilka godzin dziennie modlił się, sześć godzin pracował umysłowo – czytał (nie wszystkie książki, o które prosił otrzymywał) i pisał, nie wiedząc przecież, czy kiedykolwiek ktoś będzie miał z tego pożytek. Kiedy było to możliwe, wychodził na krótkie spacery do ogrodu, będąc i tam pod czujnym okiem i uchem ubeków. Ora et labora oraz samodyscyplina w tym, co i jak robił, to był prymasowski sposób na przetrwanie czasu izolacji.
Internowanie było nie tylko czasem wiary, nadziei i miłości prymasa, ale także czasem weryfikacji osób otaczających go na wolności. W dzienniku pisał z lekką goryczą o tych, którzy w tym trudnym czasie go opuścili, czyli o biskupach. Po aresztowaniu Wyszyńskiego zdziesiątkowany episkopat zgodził się na deklarację dystansującą się od niego (o czym w perfidny sposób donieśli mu ubecy). Trwała natomiast przy nim rodzina – ojciec i siostry, oraz członkinie zespołu „Ósemka”, dziś to Instytut Prymasa Wyszyńskiego, które słały do więzienia paczki jako znaki najwierniejszej pamięci.
 
Ewa K. Czaczkowska
Doktor historii, publicystka, autorka książek, m.in. Kardynał Wyszyński. Biografia i Prymas Wyszyński. Wiara, nadzieja, miłość

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki