Mam nieodpartą pokusę stwierdzić, że właściwie tegoroczna edycja konkursu na najlepszą fotografię prasową na świecie jest epokowa. Wszyscy mamy przeczucie, że świat, który nastanie po pandemii koronawirusa, nie będzie już taki sam. Wykonajmy mały myślowy eksperyment. Odpowiedzcie Państwo szybko w pamięci, kiedy spłonęła katedra Notre Dame? Dokładnie rok temu – to prawidłowa odpowiedź, ale gdy pojawił się niedawno wspomnieniowy news, wiele osób podkreślało, że wydaje się, jakby miało to miejsce kilka lat temu. Wydarzenia na świecie następują po sobie w niebywałym tempie, a fakt, że mamy coraz większy dostęp do informacji z różnych zakątków świata, wzmaga poczucie nasilenia tego pędu. Aż nagle przyszedł lock-down i spojrzenie na wydarzenia sprzed roku wprawia w zdumienie. Stąd twierdzę, że World Press Photo 2020 to przełomowa edycja tego konkursu, bo pokazuje świat, który nie jest nam już dostępny, przywołuje emocje do niedawna rozpalające naszą wyobraźnię – dziś nieco oddalone. Nie ma pewności, czy powrócimy do takiej organizacji świata.
Prosty głos
Bardzo polecam przejrzeć w internecie galerię konkursu World Press Photo, a gdy już będzie to możliwe – udać się na wystawę tych prac. Odbywają się one w różnych galeriach i muzeach i warto wpisać ją rokrocznie do swojego kalendarza. Nie tylko dlatego, by zobaczyć piękne fotografie. Zaletą tego przeglądu jest fakt, że możemy zobaczyć wachlarz wydarzeń z poprzedniego roku. Ktoś, kto na co dzień śledzi bieżące informacje, może stwierdzić, że niektóre obrazy się powtarzają. W World Press Photo chodzi jednak o to, by wybrać zdjęcia najlepsze, ikoniczne. A poza tym, przez mnogość kategorii i uczestnictwo fotografów z całego świata, możemy się dowiedzieć o sprawach i wydarzeniach, które nie docierają do nas w codziennych serwisach informacyjnych (bo szczególnie w Polsce wiadomości ze świata traktowane są po macoszemu).
W tym roku nominowane w głównej kategorii były obrazy z protestów w Hongkongu, o których nieco wiedzieliśmy, ale też z Chile czy Algierii, o których mówiło się mało lub prawie wcale. Także fotografia roku obrazowała protest z Sudanu, pomijany przez naszych dziennikarzy. Jej tytuł to Stright Voice. Młody czarnoskóry mężczyzna stoi w gronie swoich rówieśników, po wyrazie jego twarzy, napiętej szyi i błysku w oku widać, że przemawia, skupiając uwagę słuchaczy. Błysk w oku podkreśla kilkanaście telefonów komórkowych z latarką skierowaną w stronę chłopaka. Wydarzenia te miały miejsce w Sudanie w ubiegłym roku, w kwietniu, a mężczyzna ów recytował wiersz w trakcie demonstracji w stolicy jego kraju – Chartumie. Siły zbrojne tego państwa zwróciły się przeciwko panującemu od 30 lat prezydentowi Umarowi al-Baszirowi, z dużym poparciem społeczeństwa, zmęczonego korupcją i brakiem perspektyw rozwoju Sudanu. W czasie pokojowych demonstracji wyłączano prąd, z tego względu jej uczestnicy oświetlali się telefonami komórkowymi. Tę migawkę uwiecznił Japończyk, Yasuyoshi Chiba, będący korespondentem francuskiej agencji AFP w Afryce Wschodniej i krajach basenu Morza Indyjskiego.
Na to też warto zwrócić uwagę – byśmy co roku mogli oglądać najlepsze zdjęcia, potrzeba ludzi z pasją i znających się często na skomplikowanej specyfice lokalnych społeczności. Potrzebne są także fundusze, by przekazywać nam jak najbardziej rzetelne obrazy. Nie wszystko załatwią za nas kamerki w telefonie – kunszt reportera wyniesie zwykłe zatrzymanie kadru na inny poziom.
Gdy ciało zapamiętuje strach
Wśród nominowanych do najlepszych zdjęć 2019 r. był także Polak, Tomasz Kaczor, który ostatecznie zwyciężył w kategorii Portret. Na jego zdjęciu zobaczymy Ewę,15-letnią Ormiankę, która cierpiała na syndrom rezygnacji. Ta zagadkowa choroba dotyka dzieci uchodźców. Najwięcej przypadków zarejestrowano dotychczas w Szwecji, ale także w innych krajach skandynawskich i Australii. Dzieci dowiadując się o sytuacji, w jakiej się znajdują, a więc migracji czy ucieczki, stopniowo zapadają w stan przypominający śpiączkę: najpierw nie jedzą, potem nie wstają z łóżka, aż w końcu tracą kontakt ze światem. Kilka takich historii opisuje też dokument w reżyserii Johna Haptasa i Kristine Samuelson, w którym widzimy dziewczęta i chłopców dotkniętych syndromem, śledzimy przebieg choroby, a nawet proces wybudzenia. Niestety, także możemy zaobserwować proces pogłębiania się choroby. W tajemniczy sposób dzieci wyczuwają grożące im niebezpieczeństwo i choć często im tego odmawiamy, rozumieją bardzo wiele z sytuacji – ale czy nie zrozumie tego nawet mały człowiek, gdy jego ojciec znika z domu, a potem wraca pobity i musi uciekać, albo gdy bandyci zatrzymują samochód, w którym jedzie z rodzicem i obserwuje kłótnię i groźbę z bronią? Choć dzieci te doskonale radzą sobie w nowej sytuacji – szybko uczą się języka, asymilują się w szkole w nowym kraju, mają nowych przyjaciół, chcą się bawić, jakoś funkcjonują w codzienności – to ich ciało zapamiętuje strach. Strach tego, co się wydarzyło w ich kraju, ale też strach niepewności, bo zazwyczaj proces przyznania azylu trwa miesiącami. Może wyczuwają też niechęć społeczeństw, słyszą wypowiedzi polityków o tym, że migranci są zagrożeniem.
Każdy, kto ma odwagę głosić przeróżne teorie o inwazji migrantów, powinien mieć odwagę spojrzeć w oczy Ewy ze zdjęcia Przebudzenie i zapytać, czego się boi, przed czym uciekła, na co ma nadzieję. Usłyszy o marzeniach podobnych do tych, które mają wszystkie dzieci: by żyć, bawić się, rozwijać w bezpieczeństwie. Teraz mieliby ku temu okazję, bo Ewa już się przebudziła, mieszka w Polsce. Podobne do jej historie opisane zostały we wstrząsającym reportażu Doroty Borodaj Dzieci śpią ze strachu. Szwedzi stosują się mianowicie do europejskiej procedury Dublin II, która mówi o tym, że wnioski o azyl rozpatrywane są w kraju, do którego wizę posiadają migranci (wtedy, gdy ją mają). Rodzice Ewy mieli wizę polską – dlatego w nocy zostali deportowani do ośrodka w Polsce. Z chorą Ewą. Bywało również tak, że choć zapewniano rodziców, że warunki dla ich chorych dzieci będą odpowiednie, u nas w ogóle nikt nie wiedział o ich stanie. Zatem poza wymiarem jednostki przekonujemy się, że trudnego tematu migrantów nie da się zamknąć w tabelki statystyczne i słupki procedur – potrzebna jest nasza wrażliwość i gotowość do pomocy tym, którzy z różnych powodów muszą opuścić swoje miejsce zamieszkania.
I znów przekonujemy się, że jeden obraz wyraża więcej niż tysiąc słów – położone z czułością na Ewie dłonie jej rodziny w jakiś sposób wołają o naszą solidarność. Tej solidarności uczy nas także fotoreporter Tomasz Kaczor, którego prace często obrazują trudne społecznie tematy: bezdomności, sprawiedliwości społecznej, praw mniejszości, zajmuje się nimi jako współzałożyciel i członek redakcji magazynu „Kontakt”. Sukces w 63. edycji konkursu World Press Photo może sprawić, że jego głos będzie bardziej słyszany, a raczej powinniśmy powiedzieć – obrazy, które nam przekazuje, będą bardziej widziane.