Fundament małości
Napisała je nie tylko atramentem, ale też własnym życiem. 31 marca mija 75 lat od jej męczeńskiej śmierci. To odważne pragnienie Naty, jak nazywali ją bliscy i przyjaciele, było konsekwencją jej bardzo głębokiej i dojrzałej relacji z Bogiem oraz przynaglenia, aby radykalizm Ewangelii praktykować w codziennym życiu i w każdych okolicznościach.
W swoim Dzienniku Nata notowała: „każdy z nas jest ogniwem w łańcuchu przyczyn i skutków, które sięgają nieskończoności. (…) W takiej perspektywie sens osobistego życia można zamknąć w słowach: Żyj tak, jakby tylko od jakości twojego życia zależał los świata, módl się tak, jakby tylko od twojej modlitwy zależały dzieje pokoju i wojny. (…) Albowiem nie co innego, jeno wielkość właśnie opiera się na fundamencie małości”.
Najbliższym Natalii świętym – obok takich mocarzy ducha, jak św. Jan od Krzyża, św. Teresa z Ávila czy Brat Albert Chmielowski – był św. Franciszek z Asyżu. Marzyła jednak o małżeństwie i rodzinie, a nie życiu zakonnym. Uważała, że strojem świętego może być nie tylko zgrzebny habit, ale również smoking i suknia balowa.
Dusza woła o więcej
Nata urodziła się 9 kwietnia 1906 r. w Rzeszowie jako drugie z sześciorga dzieci Natalii Amalii i Adama Tułasiewiczów. Od urodzenia chorowita, od dziecka „ciekawska”, „wiercicka” i bardzo inteligentna; znakomicie się uczyła.
W 1921 r. rodzina Tułasiewiczów przeniosła się do Poznania, gdzie Nata uczęszczała do Gimnazjum Sióstr Urszulanek oraz konserwatorium muzycznego (kontynuowała grę na skrzypcach, której uczyła się od dzieciństwa). Zaangażowała się również w działalność szkolnej Sodalicji Mariańskiej.
Śmierć młodej kuzynki narkomanki, własna choroba (gruźlica), przebyte operacje uświadomiły nastoletniej Natalii, że „żadne ziemskie dobro nie wypełni tak duszy, aby nie tęskniła za czymś piękniejszym, (…) tylko Bóg może być dobrem ostatecznym, poza które nie sięgamy tęsknotą”. Na pytanie: „po co żyć?” odpowiadała samej sobie: „aby drugim czynić dobrze”.
Zdecydowana i empatyczna
Zawsze pełna empatii, z natury była popędliwa, co często podnosiło temperaturę rozmów w rodzinnym gronie. Rodzeństwo Naty oraz zwłaszcza ojciec obdarzeni byli nie mniejszym niż ona temperamentem. Wygłaszane nieustępliwie przez Natalię śmiałe poglądy rodziły spięcia z ojcem, które jednak nigdy nie trwały długo. Atmosfera rodzinnego domu Tułasiewiczów była bardzo ciepła – domownicy potrafili mocno się ścierać, nie było to jednak w stanie osłabić ich głębokich więzi.
Nata kochała piękno, ceniła elegancję w stroju, ale jednocześnie nie obrastała w rzeczy. Sprawianie przyjemności innym – suknia ślubna dla siostry, bilet do kina dla służącej – przynosiły jej ogromną radość. No i kupowanie książek, które wręcz pochłaniała. Oprócz literatury pasjonowały ją sztuka, kino i teatr. Interesowała się również historią i polityką, uwielbiała podróżować, chodzić po górach, włóczyć się brzegiem morza.
Encyklopedia zamiast poduszki
Wyposażenie pokoju Natalii świetnie odzwierciedlało charakter jego lokatorki: łóżko, biurko i półki z książkami – chciała mieć tylko to, co niezbędne. Jej bliscy pokpiwali, że pod głowę wystarczy jej encyklopedia, a przykryje się „Kulturą” (ówczesny tygodnik literacki).
Ukończyła studia polonistyczne i muzykologiczne na Uniwersytecie Poznańskim, podczas których intensywnie uczestniczyła także w życiu akademickim. Planowała doktorat, ale z pasją poświęciła się pracy nauczycielki i wychowawczyni, która okazała się jej życiowym powołaniem.
Nieustannie się dokształcała. Swoje lekcje planowała tak, żeby były nie tylko przekazywaniem wiedzy i rozbudzaniem patriotyzmu, ale też inspiracją do myślenia i wewnętrznej pracy nad sobą. Jej uczniowie musieli być na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami politycznymi i kulturalnymi. Bardzo wymagająca, pozostawała jednak ze swoimi uczniami w serdecznych relacjach, z wieloma przez lata wymieniała listy i spotykała się.
Lubiana była także w pokoju nauczycielskim. Znana tu była z ciętego dowcipu, zerkania do lustra i dialogów z jednym z kolegów, wyśpiewywanych na melodie arii operowych.
Kobieta nie anioł
Natalia przekonana była, że bez wyrzeczeń nie odkryje swojej życiowej drogi, jednak kiedy szukając możliwości duchowego rozwoju, trafiła na sugestię, aby zrezygnować z udziału w życiu kulturalnym, propozycję tę stanowczo odrzuciła. Była w stanie wyrzec się wina i kuszących ją papierosów, jednak deklarowała: „Nie wyrzekam się turystyki, teatru, kina, książek, studiów ustawicznych, dyskusji, koncertów, wystaw obrazów, podróży. Tylko tam, gdzie by tego wymagała doraźnie czynna miłość bliźniego, tylko tam ograniczę te moje radości (…), ponieważ jestem najgłębiej przeświadczona, że dobry chrześcijanin ma nie tylko obowiązek cierpieć i to przykładnie cierpieć, ale ma także równorzędny obowiązek przykładnie się radować w takim właśnie zakresie radości, jaki Bóg dla niego przewidział”.
Kiedy wszystko staje się modlitwą
Duchowość Naty miała wymiar mistyczny – niemal wszystko, co robiła, w naturalny sposób zamieniało się w modlitwę. Działo się to jednak w sposób dyskretny, innych zdumiewała jedynie emanująca z niej świetlistość. Potrafiła modlić się wszędzie i za wszystkich, również za zwierzęta. Przyroda była dla niej dziełem sztuki i świątynią. Podczas wakacji 1939 r. notowała: „Rano (…) odprawiam Mszę św. w polach przy lesie, potem zakryta stogami używam w delikatnym słońcu kąpieli powietrznej. Naga, chłonę każdym atomem skóry ożywczy wiew”.
Uwielbiała spotkania z ludźmi, ale kochała również ciszę i samotność – wtedy mogła oddawać się lekturom, notowaniu swoich literackich pomysłów (pisała wiersze) oraz modlitwie i kontemplacji.
Janek…
Jednym z najważniejszych doświadczeń w życiu Natalii była miłość – relacja z ukochanym Jankiem trwała ponad siedem lat i była bardzo burzliwa. Dwukrotnie się rozstawali i dwukrotnie do siebie wracali, w końcu zaręczyli się, by wreszcie – kiedy już ustalono datę ślubu – rozstać się na zawsze.
Janek był człowiekiem emocjonalnie niedojrzałym i chorobliwie zazdrosnym. To Nata zerwała. Pisała jednak: „Mojej miłości nie wyczerpują ani pocałunki, ani pieszczoty. Dziś to wszystko zostało mi odjęte, a przecież kochać potrafię tego, od którego odeszłam. […] Janek nie znał jeszcze całej tajemnicy tego cudu – nie mógł znać. Ale to, w co go miłość moja tylko dziewczęca wtajemniczyła, oszałamiało go szczęśnie. I trzeba być doprawdy ograniczonym półgłówkiem, by tę szczęśliwość przypisywać tylko temu, co dziś się określa powszechnie jako seksapil”.
Natalia nigdy o Janku – który ożenił się dwa lata po ich rozstaniu, o czym wiedziała – nie zapomniała. Zachowała jego listy, wspominała rocznice ich poznania i rozstania, pierwszego pocałunku. „Trzynaście lat temu – notowała w Dzienniku – szliśmy z Jankiem […]. Rwał mi chabry […]. I pierwsze słowa miłości, które wtedy usłyszałam, to nie były słowa pożądania […]. Janek powiedział, całując mię: Mój aniele! Wtedy to pomyślałam przez ułamek sekundy, że wolę być w pełni człowiekiem niż aniołem”.
Singielka i misjonarka
Wielu było przekonanych, że skoro małżeństwo z Jankiem nie doszło do skutku, Natalia wstąpi do zakonu. Nic podobnego. Notowała: „Chciałam być matką z ciała, chciałam być matką Jankowego dziecka – dzieliłam się z nim tym dziewczęcym marzeniem. Stało się inaczej. Czy jednak instynkt macierzyński wygasł we mnie? Albo instynkt kochanki? Należę do tych kobiet, których można na ulicy nie zauważyć, ale za to w miłości rozkwitam tak, jak królowa nocy, której cud jest niepowtarzalny, jedyny”.
Rozstanie z ukochanym mężczyzną otworzyło nowy etap w życiu Natalii – postanowiła być, jak byśmy dziś powiedzieli, singielką. W życiu w pojedynkę widziała wiele możliwości, których w małżeństwie nie byłaby w stanie realizować. Chciała być całkowicie do dyspozycji Boga, gotowa realizować wszystko, co jej powierzy.
Chorowita i delikatna, zadziwiała otoczenie siłą. Kiedy jej rodzina w 1939 r. została wypędzona z rodzinnego domu w Poznaniu i rozpoczęła tułaczkę, to właśnie Natalia znalazła sposób, żeby zapewnić siostrom i rodzicom lepsze warunki życia w Krakowie.
Chrześcijaństwo uniwersalne
Natalia bardzo przeżywała wybuch wojny i kolejne zwycięstwa hitlerowskich Niemiec, równocześnie twierdziła, że dramatyczne lata wojny to dla niej czas niezwykłego rozwoju. Nie tylko brała udział w tajnym nauczaniu, ale też odwiedzała dawnych uczniów, żeby dodać im otuchy; organizowała cotygodniowe spotkania literackie, troszczyła się o potrzebujących pomocy.
Była gorliwą patriotką, jednak przede wszystkim była chrześcijanką. Pod datą 2 marca 1942 r. notowała: „fanatyzm nacjonalistyczny jest przepaścią, wciągającą w swoje czeluście najpiękniejsze wartości ludzkości. Miłuję Polskę całą żarliwością duszy, poświęcę jej wszystkie siły, ale modlę się o to gorąco, bym równocześnie nigdy o tym nie zapomniała, że każdy człowiek jest moim bliźnim (…). Może nareszcie wnuki naszych wnuków podejmą to hasło, które podobni mnie mają odwagę, wbrew opinii powszechnej dziś nazywać po imieniu: hasło uniwersalizmu chrześcijańskiego…”. Te jej myśli wywołała dyskusja na temat kwestii żydowskiej.
Dla wszystkich
W 1943 r. Natalia zgłosiła się jako wolontariuszka na wywóz do obozu pracy Hanowerze. Pojechała tam jako pełnomocnik rządu londyńskiego i świecka apostołka w ramach Wydziału Duszpasterskiego konspiracyjnej organizacji „Zachód”. Jej celem była pomoc Polakom wywożonym na roboty przymusowe do Rzeszy. Wybierani do takich zadań musieli być ludźmi najczystszej próby.
Hanower oznaczał dla Natalii nie tylko ciężką pracę w fabryce, ale także życie pośród ludzi, na których poniżające warunki egzystencji odcisnęły deprawujące piętno. Prostytucja, niechciane ciąże, którym czasem próbowano zaradzić w dramatyczny sposób, kradzieże, pijaństwo, knajacki język… to odtąd codzienność Naty. W misjonarskiej działalności była cierpliwa i delikatna, ale kiedy wymagała tego sytuacja – potrafiła ostro reagować.
Uczyła niemieckiego, polskiej ortografii, wygłaszała katechezy, organizowała wspólne modlitwy, rekolekcje i spotkania literackie, prowadziła chór, spotykała się z osobami potrzebującymi indywidualnej rozmowy. Inicjowała wspólną głośną lekturę, a potem dyskusje wokół czytanej książki. Prowadziła też bogatą korespondencję, w której przekazywała zaszyfrowane raporty i kiedy tylko mogła, czytała – Balzaka w oryginale, teksty w języku niemieckim, uczyła się włoskiego. Wszystko to w skrajnie ubogich, obozowych warunkach i w ciągłym zagrożeniu życia. Pomagała nie tylko Polakom, ale wszystkim, którzy tego potrzebowali.
Dobrem za zło
Rankiem 29 kwietnia 1944 r. Nata została aresztowana. Do jej dekonspiracji przyczyniła się niefrasobliwość kuriera z Polski. Trafiła do więzienia w Hanowerze, następnie w Kolonii, gdzie w trakcie śledztwa była torturowana. Tam dzieliła ciasną i ciemną celę z pięcioma współwięźniarkami. Gdy jedna z nich leżała, pozostałe musiały siedzieć bez ruchu. Dokuczały im świerzb i wszy. Zdarzało się, że przez kilka dni dozorca nie podawał im jedzenia, by potem trzy razy w ciągu dnia dać grochówkę, po której miały rozstrój żołądka i zmuszone były korzystać z wiadra w celi, co powodowało kolejną udrękę. Nata nigdy swoim oprawcom nie złorzeczyła, modliła się za nich, nawet kiedy wracała z przesłuchań pobita i upokorzona.
Wielki Piątek
Jesienią 1944 r. z wyrokiem śmierci została przewieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Jej zdrowie bardzo się pogorszyło, znalazła się w obozowym szpitalu. Tam udzielała lekcji dwom młodym współwięźniarkom, uczestniczkom powstania warszawskiego. Prowadziła wykłady z literatury i historii, opowiadała treść przeczytanych książek, a nawet organizowała na jednym z łóżek „wieczory literackie”. Gdy tylko wróciło jej trochę sił, chodziła od łóżka do łóżka, rozmawiała z chorymi i wspólnie z nimi się modliła.
30 marca 1945 r. – w Wielki Piątek – nie mogła już sama utrzymać się na nogach. Podczas apelu została wyszarpnięta przez esesmana z szeregu i znalazła się w grupie przeznaczonych do gazu. Następnego dnia, od samego świtu kominy krematorium dymiły po raz ostatni. Miesiąc później obóz został wyzwolony.
Niespełna rok wcześniej, w dniu swoich 38. urodzin, Nata pisała w liście do matki: „(…) dziękuję Bogu, że mi dał tak pasjonujące życie, jakie niewielu ludziom przypada w udziale”.
---
Natalia Tułasiewicz znajduje się w gronie 108 męczenników, zamordowanych podczas II wojny światowej, a beatyfikowanych przez Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie.