Sama się sobie dziwię, że sięgnęłam po tę opasłą książkę, chyba po prostu uwierzyłam pewnej osobie, która mi ją poleciła. Potem, kiedy już zaczęłam czytać, trudno było mi się oderwać. A przecież nie interesuje mnie polityka, więc i postać Anny Walentynowicz za bardzo była w spory polityczne wplątana, zbyt w nich radykalna. Ale autorzy, Dorota Karaś i Marek Sterlingow, ze wspomnień i dokumentów utkali piękny portret pewnej kobiety.
W trakcie pracy nad książką odwiedzili Hannę Krall, która przed laty napisała o Annie Walentynowicz reportaż. Dla Walentynowicz ten reportaż był idealnym wzornikiem, jego słowami potem opowiadała swoje życie na zawołanie. Nie był do końca prawdziwy, bo rozmawiając z Hanną Krall, postarała się, żeby o pewnych sprawach nie wspominać. To była opowieść o kobiecie, którą Walentynowicz chciała być: szlachetnej, walecznej i niezłomnej moralnie. Teraz wiemy, że to tylko część prawdy o niej. Hanna Krall dała autorom biografii dobrą radę: „Ani jej nie oskarżajcie, ani nie brońcie. Spróbujcie ją zrozumieć. Kim chciała być, a kim nie. Kto jej w tym pomógł, a kto przeszkodził”. Posłuchali jej.
Instrukcja obsługi Anny
Bo do człowieka nie ma prostej instrukcji obsługi. Nie da się go też łatwo opisać. Można datami: kiedy się urodziła, kiedy stało się to, a kiedy tamto, w końcu kiedy zmarła. Taka chronologia może też dać do myślenia, bo często pojawiają się w niej puste miejsca, znaki zapytania, nieścisłości. One są najciekawsze. Można wspomnieniami znajomych i bliskich, ale i one często się nie zgadzają. Każdy pamięta ją trochę inaczej, często kierując się sympatią i antypatią, zapominając o pewnych wydarzeniach, a pamiętając inne, bo pamięć to w ogóle ciekawa rzecz, nie bardzo obiektywna. Trzeba wtedy zdawać sobie sprawę z tego, że patrzymy na Annę oczami innych. Można jeszcze dokumentami, bo w przypadku Anny Walentynowicz tych dokumentów jest całkiem sporo, ale pisali je przecież ludzie, a wiele zaginęło.
Autorzy korzystają ze wszystkich możliwości i tworzą obraz wychodzący daleko poza schemat, bo każda schematycznie potraktowana biografia jest tylko karykaturą. Anna Walentynowicz ma swoją historię, którą chciała pokazać, i tę, którą ukrywała. Karaś i Sterlingow docierają do jej rodziny z Wołynia, którą w oficjalnym życiorysie uśmierciła i spolszczyła, do kolegów ze stoczni, do syna, do przyjaciół i wrogów. Zgrabnie przedstawiają historię Polski, o której powoli zapominamy, wydobywając jej ważne dla opowieści szczegóły, które zatarły się nam w zakamarkach pamięci zbiorowej, przyjmując formę podrozdziału w podręczniku od historii. Do Anny Walentynowicz czasem czujemy podziw, czasem wzbudza w nas irytację. Chwilami jej współczujemy, żeby zaraz potem pomyśleć, że sama jest sobie winna. A wreszcie zadajemy sobie pytanie: jak to możliwe, że jej życie tak się potoczyło? Że z bohaterki „Solidarności” i stoczniowych strajków stała się osobą wykluczoną? Skąd brała siłę do ciągłego buntu, skąd wziął się ten upór w jej charakterze, bezkompromisowość, chęć permanentnej walki? Jak smakowało odrzucenie? I skąd wzięła się w samolocie prezydenckim, który miał wylądować w Smoleńsku, ale się rozbił dziesięć lat temu?
Konflikt
Do Smoleńska miała jechać pociągiem, ale nie czuła się najlepiej. W końcu i najaktywniejszą z osób dopadają pewne dolegliwości, a zwłaszcza kiedy się przechodziło różne choroby, w tym onkologiczne. Kancelaria prezydencka lubi Annę Walentynowicz, a ona chyba nareszcie czuje się doceniona po tylu latach lekceważącego traktowania. Lech Kaczyński dał jej Order Orła Białego, początkowo nie chciała przyjąć tego odznaczenia, bo przecież przed nią otrzymali je „trockista Kuroń” i „zdrajca Wałęsa”. Od wielu lat jej misją jest uświadamianie o tej prawdzie, o której Polacy i Polonia zapominają. Ona dobrze wie, świetnie zna Wałęsę, słyszała na własne uszy, jak przyznawał się do współpracy z SB, z Kuroniem przecież się przyjaźniła, nocował nieraz w jej mieszkaniu, kiedy przyjeżdżał do Gdańska. Lecha Kaczyńskiego też dobrze zna, na pewno pamięta, jak przewoził pierwszy artykuł, jaki napisała do nielegalnego „Robotnika”. Żeby SB nie znalazło przy nim wrogich systemowi papierów, uczył się tekstów na pamięć. W jej mieszkaniu często odbywały się zebrania członków Wolnych Związków Zawodowych, przychodzili i robotnicy, i inteligencja, dyskutowali i organizowali wykłady, gnieździli się, bo mieszkanko niewielkie, palili papierosy, okien nie otwierali. Ale jak to się w ogóle stało, że w samym centrum tego nielegalnego zaangażowania znalazła się niepozorna z wyglądu, trzydziestoparoletnia suwnicowa? Anna, która ukończyła cztery klasy, która jest już wdową, która szczerze wierzyła w socjalistyczną Polskę, dla której wyrabiała dwieście procent normy?
Wzorowa przodownica pracy ma teraz w kabinie dźwigu święty obrazek Matki Bożej i kwiat w doniczce, wierzy, że Pan Bóg uzdrowił ją z ciężkiej choroby. Mówią o niej, że jest pyskata, niepokorna, kłótliwa. Nie znosi bumelanctwa, pisze skargi na kolegów, krytykuje, poucza, niektórzy mają jej serdecznie dosyć, szczególnie ci, którzy mają coś na sumieniu. Środowisko opozycji jest dla niej idealne, wreszcie poznaje ludzi, którzy chcą działać, którzy chcą coś zmienić, którzy jak ona niczego się nie boją. Jej życie nabiera sensu: te nielegalne spotkania, nielegalne ulotki, nielegalna walka o sprawiedliwość, prześladowania ze strony SB i ona w tym wszystkim: nieugięta, odważna, z tupetem, który mógłby jej pozazdrościć niejeden opozycjonista. Kiedy po trzydziestu latach pracy zostaje zwolniona ze stoczni, w jej obronie zostaje zorganizowany strajk, od którego zacznie się zmieniać historia. To wtedy spóźniony Wałęsa przeskoczy płot czy też mur (według Walentynowicz przypłynie wojskową motorówką), a prałat Jankowski odprawi w stoczni Mszę św. (będzie stawała w jego obronie nawet wtedy, gdy wyjdą na jaw jego pedofilskie czyny). Ona była bohaterką, ale to Wałęsa stał się twarzą strajku i „Solidarności”. To jego fotografie publikowane są w gazetach całego świata, to on był noszony na rękach, więc jak się czuje ona, Anna Walentynowicz, którą się nagle przepycha do tylnego rzędu? To w tym momencie zaczyna się konflikt, z którego SB się cieszy i który już nigdy nie będzie rozwiązany. Na tym konflikcie odtrącona Anna zbuduje swoją mitologię.
Tajemnice Anny
Tajemnica rodzinna ujawnia się dopiero teraz: autorzy książki docierają do sióstr i brata Anny Walentynowicz. Ona cały czas mówiła, że owszem, pochodzi z Wołynia, ale z polskiej rodziny – rodzice zmarli wcześnie, brat zesłany na Syberię jako polski patriota i tam umiera. Rzeczywistość jest inna, ale dlaczego ją ukrywa? Anna Walentynowicz jest Ukrainką z Wołynia, jej ojciec, który w czasie wojny walczy w Armii Czerwonej, umiera dopiero w latach 90., siostry żyją, a brat został zesłany za działalność w UPA. Ukraińska rodzina odnajduje Annę w 1996 r., Anna odwiedza ich od tamtej pory każdego roku, ale swojemu synowi mówi, że jeździ do kuzynek. Dlaczego? To początek historii kobiety, która nigdy się nie poddawała.
Autorzy nie dokonują selekcji prawd o Annie. Jest pracowita i ambitna. Jest porzuconą kochanką, samotną matką, ukochaną żoną i wdową w depresji. Jest urodzoną działaczką. Niczego i nikogo się nie boi. Lubi być doceniana (kto nie lubi?), zna swoją wartość, ale nie wstydzi się po prostu zmywać naczyń. Lubi pomagać innym, potrzebującym oddaje ostatni grosz, opiekuje się znajomymi staruszkami. Jest katoliczką, dużo się modli, pisuje listy do Jana Pawła II, ale nie potrafi przebaczyć, wyrządzone krzywdy starannie przechowuje w pamięci. Wydzierga wnuczkowi sweterek i zawalczy w sądzie o wyższą emeryturę i finansowe zadośćuczynienie. I tak dalej, i tak dalej…
Życie Anny Walentynowicz to niełatwa historia Polski i kobiety, której nie można skwitować jednym zdaniem podsumowania. Ta biografia, to opowieść fascynująca bez gotowych odpowiedzi. Żaden pomnik, ale też żadne spektakularne obalanie pomnika.