Ustalenia ostatniego w minionym roku szczytu Rady Europejskiej wzbudziły niemałe kontrowersje. Szefowie rządów państw UE debatowali nad polityką klimatyczną, którą Wspólnota będzie prowadzić w najbliższych dekadach. Państwa członkowskie zgodziły się, że osiągną tzw. neutralność klimatyczną do 2050 r., jednak Polska jako jedyna nie jest tym terminem jeszcze związana. Nie oznacza to wcale, że nie powinniśmy do tego celu dążyć.
Informacja ta wzbudziła równocześnie niemały entuzjazm i falę krytyki, oczywiście ze strony opozycyjnych środowisk. Uznanie dla premiera wyraził szef „Solidarności” Piotr Duda, a Beata Mazurek z PiS stwierdziła nawet, że uzyskaliśmy „rabat klimatyczny”. Przeciwnicy rządu zauważyli, że Wielka Brytania również zapewniła sobie swego czasu w UE sporo różnych rabatów, a teraz z tej Unii wychodzi. Podniosło się też wiele dosyć panicznych głosów mówiących o skazywaniu „naszych dzieci” na trujące powietrze. Temperatura reakcji ze wszystkich stron była zaskakująco wysoka, zważywszy na to, że ustalenia szczytu jeszcze niczego do końca nie przesądzają.
Ustalenia bez szczegółów
„Neutralność klimatyczna” to zrównanie emisji dwutlenku węgla z jego pochłanianiem. Dzięki osiągnięciu neutralności klimatycznej gospodarki krajów Unii Europejskiej nie przyczyniałyby się do zwiększania ilości CO2 w atmosferze. Nagromadzenie się CO2 w atmosferze jest zgodnie uważane przez naukowców zajmujących się tym problemem za główną przyczynę ocieplania się klimatu. A zatrzymanie tego procesu jest jednym z największych wyzwań, przed jakim stoi obecnie ludzkość. W UE już od dłuższego czasu mówiło się, że polityka klimatyczna Wspólnoty będzie zmierzać do osiągnięcia neutralności klimatycznej w połowie obecnego wieku. Teraz ten cel został oficjalnie uznany przez wszystkie państwa członkowskie. Także Polskę, która zasadności neutralności klimatycznej nie podważyła – nie było weta w tej sprawie ze strony naszego kraju.
Polska po prostu nie wyraziła jeszcze zapewnienia, że będzie w stanie osiągnąć ten cel w połowie wieku. Jak powiedział Belg Charles Michel, następca Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, Polska potrzebuje więcej czasu, „by móc zadeklarować gotowość do neutralności klimatycznej”. Tak więc odroczyliśmy nawet nie samo osiągnięcie tego celu, tylko zapewnienie, że to uczynimy.
Wynika to z faktu, że na szczycie UE w sumie niewiele ustalono. Nie wiadomo nawet, jak dokładnie będzie wyglądać finansowanie transformacji energetycznej – Komisja Europejska ma dopiero przedstawić szczegółowe założenia Funduszu Sprawiedliwej Transformacji, z którego pokrywane będą środki na przestawienie gospodarek na nowe tory. Prezydent Francji Emmanuel Macron stwierdził, że kraje, które nie zadeklarują gotowości do osiągnięcia neutralności klimatycznej, zostaną z tego mechanizmu finansowego wyłączone. W gruncie rzeczy nawet jednak to nie jest pewne – więcej w tej sprawie dowiemy się dopiero po czerwcowym szczycie UE, na którym powinny zapaść kolejne decyzje. Słowa Macrona zostały „skorygowane” przez komunikat francuskiej ambasady, w którym mgliście tłumaczono, że kraje, które nie zadeklarują neutralności klimatycznej, niejako same wystawią się poza unijne mechanizmy działające w tym zakresie.
Nierówne emisje
Sztandarowym argumentem przeciwników unijnej polityki klimatycznej jest to, że emisje dwutlenku węgla powodowane przez UE są jedynie ułamkiem światowych emisji. To prawda, lecz tylko częściowa. Rzeczywiście, emisje CO2 występujące w Chinach oraz USA są zdecydowanie większe od unijnych. W 2017 r. Chiny wyemitowały 9,3 miliardy ton CO2, USA 4,9 mld ton, a Unia Europejska 3,2 mld. Jednak UE jako całość jest trzecim największym emitentem CO2 na świecie. UE emituje o połowę więcej dwutlenku węgla niż Indie, choć te drugie są dwa razy większe. Trudno uznać, że neutralność klimatyczna Europy nie będzie miała znaczenia w światowym bilansie CO2. Będzie miała, i to wyraźnie.
Jednak z drugiej strony jest również faktem, że poszczególne kraje mają bardzo odmienne możliwości ograniczania swoich emisji. Nie można więc wszystkich sprowadzać do jednego mianownika i traktować dokładnie tak samo. Po pierwsze, są bardzo duże różnice w emisjach CO2 na mieszkańca. Polska należy do krajów UE, które emitują dużo dwutlenku węgla – w 2018 r. wyemitowaliśmy 8,1 tony na głowę, a średnia unijna wyniosła 6,3 tony. Polska będzie więc musiała ograniczyć emisję w dużo większym stopniu niż większość pozostałych krajów. Warto przy tym wiedzieć, że na Zachodzie kontynentu jest kilka krajów, które emitują jeszcze więcej – emisja CO2 w Niemczech wynosi 8,2 tony na mieszkańca, a w Holandii 8,6 tony.
Same poziomy emisji jeszcze nie mówią wszystkiego o zdolnościach osiągnięcia neutralności klimatycznej. Równie istotna jest charakterystyka krajowej energetyki. Polska energetyka jest mocno uzależniona od paliw kopalnych, których spalanie emituje CO2. Mowa przede wszystkim o węglu – w 2018 r. aż 78 proc. energii elektrycznej, która powstała nad Wisłą, pochodziło z węgla (49 proc. z kamiennego i 29 proc. z brunatnego). Kolejne 7 proc. energii powstało z gazu ziemnego, co również powoduje emisję CO2, choć mniejszą.
Także polskie ciepłownictwo jest w ogromnym stopniu zależne od paliw kopalnych. Ciepłownictwo systemowe w Polsce, czyli systemy centralnego ogrzewania, w 72 proc. opiera się na węglu, a w 9 proc. na gazie. Indywidualne systemy ogrzewania, czyli domowe piece, wbrew pozorom są mniej zależne od węgla niż ciepło systemowe. 48 proc. indywidualnego ogrzewania w Polsce pochodzi ze spalania węgla, ale kolejne 31 proc. ze spalania gazu.
Sprawiedliwa transformacja
Polski Komitet Energii Elektrycznej (PKEE) w reakcji na ustalenia szczytu UE wydał ciekawy i ważny komunikat, w którym określił, jak powinien wyglądać ten nieustalony jeszcze mechanizm finansowy. PKEE wskazuje, że dekarbonizacja polskiej energetyki do 2045 r. kosztowałaby w sumie 147 miliardów euro. Tak więc Fundusz Sprawiedliwej Transformacji powinien opiewać na znacznie większą kwotę, niż 5 mld euro zaproponowane przez Parlament Europejski. Minimalny poziom finansowania transformacji energetycznej powinien wynosić 20 mld euro w latach 2021–2027. Co więcej, nie powinny to być środki z Funduszy Spójności, a więc nie powinny pochodzić z puli, która jest przeznaczana na doganianie krajów bogatszych przez biedniejsze.
Mechanizm finansowy powinien być tak ustawiony, by 80 proc. środków trafiało do tych regionów, które równocześnie są silniej uzależnione od energetyki węglowej i mają PKB na głowę niższe niż średnia UE. To oczywiście premiowałoby niemal całą Polskę, poza Mazowszem, którego PKB zawyża Warszawa. Według PKEE państwa członkowskie powinny same decydować o tym, które projekty energetyczne finalnie dostaną środki – tak więc Polska mogłaby np. finansować w pierwszej kolejności energetykę atomową, a nie odnawialne źródła energii.
Najwcześniej w czerwcu przekonamy się, jak będzie rzeczywiście wyglądać finansowanie transformacji energetycznej w UE. Wątpliwe jest, by było ono tak korzystne dla naszego kraju, jak proponuje PKEE, jednak im będzie tego bliższe, tym lepiej. Na tym etapie dobrze by było przynajmniej uporządkować debatę w Polsce. Bo wyłączenie Polski z neutralności klimatycznej wcale nie oznacza, jak twierdzą niektórzy komentatorzy, że skazujemy się na brudne powietrze. Emisje CO2 a walka ze smogiem to dwie różne sprawy. Podpięcie wszystkich domów i mieszkań do centralnego ogrzewania drastycznie ograniczyłoby smog w Polsce, choć mogłoby nawet zwiększyć spalanie węgla nad Wisłą. Bo jak zostało wyżej napisane, systemowe ciepłownictwo w naszym kraju jest bardziej zależne od węgla niż indywidualne, choć właśnie to drugie powoduje smog. Warto o tym pamiętać.
LICZBY
8,1 tony CO2 na głowę wyemitowała w 2018 r. Polska. Średnia unijna wynosi 6,3 tony
72 proc. naszych systemów centralnego ogrzewania opiera się na węglu
147 mld euro kosztowałaby według Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej dekarbonizacja naszej energetyki