Pewnie za wcześnie mówić: co będzie. Można się obawiać – i można mieć nadzieję. Właśnie, nadziei dziś potrzeba nam najbardziej.
Asceza
Chrześcijańska asceza jest zdolnością wyrzeczenia się tego, co dobre dla większego dobra – miłości Boga i bliźniego.
Izolacja i kwarantanna jest uciążliwa, ale również godzi w nasz komfort i podstawowe prawa. Odbiera lub ogranicza to, co bez wątpienia dobre: możliwość spotkania z ludźmi, uczestniczenia w religijnych obrzędach czy w życiu kulturalnym. Ogranicza nas również na płaszczyźnie materialnej. Robimy mniej zakupów. Jemy prościej albo byle jak, bo kto ma siłę katować się jeszcze zdrową dietą. Okazuje się, że nie potrzeba nam dziesięciu bluzek na siedem dni tygodnia. Często zdani jesteśmy na pomoc innych, których musimy o nią poprosić. To wymaga pokory.
Kiedyś – jeszcze przed pandemią – wezwanie do prostszego życia, które powtarzał papież Franciszek, wydawało się nam nie do przyjęcia. Wydawało się, że nie udźwigniemy, że tak się nie da, że to zbyt wielkie wymagania. Dziś okazuje się, że przetrwamy. Że stać nas na prostsze życie, jeśli wiemy, że w ten sposób ocalić możemy drugiego człowieka.
Oczyszczenie intencji
Rozumieliśmy zawsze, że cześć i posłuszeństwo Bogu oddaje się między innymi przez wierność Jego przykazaniom. Dziś zaczynamy też rozumieć lepiej to, czego uczył Jezus. On przekraczał prawo, by uzdrowić w szabat, przekraczał prawo, żeby dotknąć trędowatego, czyli nieczystego. Choć wszystko w Kościele służy Ewangelii, przykazanie miłości Boga i bliźniego pozostaje tym pierwszym i największym.
Po tygodniach kwarantanny rodzą się wątpliwości i pytania. Czy nie za szybko zrezygnowaliśmy z Eucharystii? Czy nie za mocno mówimy o komunii duchowej? Przecież człowiek potrzebuje znaków. Przecież taka jest nasza natura!
Definicja mówi, że sakrament to widzialny znak niewidzialnej łaski. Kiedyś, przed pandemią, często trudno nam było odróżnić jedno od drugiego. Jeszcze trudniej było odróżnić, gdzie jest łaska, a gdzie przedmiot będący jej znakiem w sakramentaliach. Pisanie liter na drzwiach domu zapewniało domowi błogosławieństwo. Medalik na szyi czy w dziecięcym wózku chronił przed złem. Święcona woda odstraszała diabła.
Litery pisane kredą, medalik, woda święcona – czy Bóg?
Bo jeśli one same, to nie wiara – to magia. A jeśli Bóg – to jakie mamy prawo sądzić, że On, Stwórca Wszechświata, nie może działać i chronić nas łaską bez żadnych widocznych znaków – zwłaszcza kiedy bez własnej winy nie mamy do nich dostępu?
Doświadczamy tego w pandemii. Odkrywamy, że Bóg jest większy niż wszystkie znaki, które nam dał i które my sami możemy wymyślić. Kard. Krajewski w homilii 26 marca mówił:
– Można być dziś pasjonatem spraw religijnych, odmawiać wszystkie koronki, celebrować nabożeństwa, a nie być blisko Boga.
Jesteśmy w czasie oczyszczenia: pozbawieni znaków, możemy odkrywać Boga jeszcze większego.
Wspólnota
„Dla każdej osoby, wierzącej lub niewierzącej, jest to dobry czas, aby zrozumieć wartość braterstwa, które łączy nas ze sobą w nierozerwalny sposób” – napisał kard. Peter Turkson, prefekt Dykasterii ds. Integralnego Rozwoju Człowieka, w orędziu wystosowanym specjalnie na czas epidemii. Przypomniał, że solidarność wypływa z miłości, która pozwala postrzegać drugiego człowieka jako brata, równego nam przed Bogiem. Powołał się również na wielkopostne orędzie papieża Franciszka, który pisał, że dotknięcie cierpienia Jezusa jest również przytuleniem wszystkich cierpiących tego świata – w tym również, dodaje Turkson – chorych na COVID-19.
Wydaje się, że z rozumieniem idei braterstwa początkowo najlepiej poradziły sobie instytucje świeckie i wprost świeckie, spontaniczne społeczności, które niemal natychmiast zareagowały samodyscypliną i odpowiedzialną troską o drugiego. Kościół, przez pierwsze dni zagubiony, szybko starał się nadrobić zaległości, przede wszystkim dbając (z różnym skutkiem, jak zauważa ks. Artur Stopka) o podtrzymanie wspólnoty, choćby w wymiarze wirtualnym.
Po pandemii słowo „wspólnota” oznaczać już będzie coś innego. Być może rozrośnie się ono tak, że do wspólnoty włączać będziemy ludzi, których nigdy nie spotkaliśmy, bo przecież dziś im pomagamy, kontaktujemy się z nimi wirtualnie, wspólnie – choć każdy w swoich domach – się modlimy. Być może będzie w tym słowie większa determinacja do tego, by być aktywnym – bo sama formalna przynależność już dziś nie wystarcza, przynależy ten, kto jest aktywny. Być może współgrać ono zacznie z odpowiedzialnością: już dziś pojawiają się coraz odważniejsze głosy, że jeśli kupować po pandemii, jeśli zamawiać usługi, to tylko lokalnie, żebyśmy wszyscy jak najszybciej stanęli na nogi.
Modlitwa
„Jeśli nie możemy spotkać się w naszych parafiach, aby wspólnie przeżywać naszą wiarę, jak to zwykle robimy, Bóg oferuje nam możliwość ponownego znalezienia osobistej relacji z Nim «w ciszy naszej izdebki»” – przypomina kard. Turkson we wspomnianym wcześniej dokumencie. Pisze również, że tam, gdzie pozbawieni jesteśmy wspólnoty i liturgii, wezwani jesteśmy do innej podróży życia duchowego: do modlitwy, postu i miłości. „Bóg oferuje nam możliwość wzbogacenia się, odkrycia nowych paradygmatów i ponownego znalezienia osobistej relacji z Nim. Oto zatem sprzyjająca chwila, by odkryć na nowo ojcostwo Boga i swoje dziecięctwo”.
Kwarantanna, czas bez Eucharystii, nie jest zatem czasem bez modlitwy. Przeciwnie, może być czasem modlitwy głębszej, bo modlitwy z wyboru, modlitwy poszukiwania Boga tam, gdzie przestał być oczywisty. Tyle że teraz już nie ksiądz nam będzie o niej przypominał. Nie przypomina o niej nawet data w kalendarzu: w szeregu jednakowych dni spędzanych w domu łatwo przecież nie zauważyć niedzieli. Modlitwa jest tylko w naszych rękach. Nie ma wymówki braku czasu. Jeśli jest w naszym życiu Bóg, pojawi się i ona, spontanicznie, bo zrobiliśmy Mu miejsce. Jeśli Boga nie ma, poznamy to po tym właśnie – że się modlić w braku zajęć nie zaczęliśmy.
Jeśli modlitwa była tylko rytuałem, również to poznamy: pozbawieni fizycznej obecności w Kościele, pozbawieni wspólnoty i księdza, sami również modlić się przestaniemy. I to również będzie znak, że trzeba odbudować nie rytuał, tylko miłość.
Świadkowie
Argumentem, który słyszeliśmy najczęściej, kiedy coraz bardziej ograniczano nam możliwość uczestniczenia w liturgii, brzmiał: „Bo oni mogą!”. Najpierw mówiono o restauracjach. Kiedy te zostały zamknięte, argumentem stały się sklepy. Ostatnio w kolejnych przepychankach gra idzie o autobusy: bo przecież jeżdżą, a wchodzi do nich więcej ludzi niż do wielkich kościołów.
Można dyskutować o kwestiach technicznych: o tym, że autobusy jeżdżą dziś puste, że w sklepach ludzie mijają się w kilka sekund, a nie siedzą obok siebie przez godzinę, o tym wreszcie, że trudno byłoby ograniczyć liczbę „wybranych”, którzy zwłaszcza w liturgiach Wielkiego Tygodnia mogliby wziąć udział. Można – ale nie o to tu chodzi.
Jeśli nauczyć się tu możemy czegoś dobrego, to postawy bycia świadkiem dla świata. Logika chrześcijańska nie opiera się przecież na kroczeniu za tym, co robi świat, ani na sporach, komu wolno więcej. Opiera się na byciu przewodnikiem w dobru i miłości. Jeśli ktoś ma dać przykład odpowiedzialnych zachowań, które w znaczący sposób wpływają na życie i zdrowie wielu osób, Kościół powinien iść tu na przedzie, nie na samym końcu. Nie może liczyć, że pierwsi zamkną swoje drzwi ci, dla których celem są zyski. Pierwsi mają być ci, którzy rozumieją, że chodzi nie o pieniądze, tylko o miłość.
To świadectwo, które będzie czytelne, bo świat je zrozumie: zobaczy troskę o człowieka, zobaczy odpowiedzialność. Świadectwem nieadekwatnym jest działanie, choćby w najlepszej wierze, ale takie, którego odbiorcy nie rozumieją i w którym wyczytać potrafią tylko egoizm. Chrześcijanie żyć powinni tak, żeby inny nie pytali: – „Czy wyście oszaleli?!”, ale „Skąd oni to mają? Skąd w nich ta odwaga, skąd w nich ta siła, skąd w nich ta radość i spokój?”. Tylko wtedy Ewangelia będzie pociągać, tylko wtedy Jezus będzie zachwycał.
Jesteśmy pierwsi
Jesteśmy pierwszym od setek lat pokoleniem, które zmierzyć się musi z pandemią. Jesteśmy pierwszym w ogóle pokoleniem chrześcijan, które zmierzyć się musi z pandemią, mając wiedzę o jej przyczynach, drogach rozprzestrzeniania się, skali śmiertelności i możliwościach jej zatrzymania. Nikt przed nami nie rozumiał, co się dzieje – my rozumiemy. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które z pandemią walczy, pozostając w nieustannym, choć bezpiecznym kontakcie, z możliwością spotkań, rozmów, wzajemnego wsparcia, realnej pomocy i wspólnej modlitwy.
Jest trudno. Jest niewygodnie. I spodziewamy się, że strach i niepewność będą na razie rosły. Być może dlatego za wcześnie jeszcze na recepty na przyszłość, skoro sama przyszłość jest niepewna. Ale jeśli tylko to nam zostaje, to warto ją mieć: nadzieję. Możemy to przetrwać i być piękniejsi: mamy szansę.