Nie zostaliśmy stworzeni do życia w pojedynkę. Gdyby tak było, w symbolicznym opisie stworzenia zapewne czytalibyśmy o ulepieniu przez Pana Boga z gliny trzech osób: Adama i Ewy, żeby żyli razem i tego trzeciego, aby wiódł życie samotne. Z przeróżnych przyczyn, pomijając osoby, które świadomie wybrały drogę życia w samotności ze względu na oddanie się Bogu, wiele osób żyje dziś w pojedynkę. To swoisty znak czasu. W naszej mentalności pokutuje jeszcze obraz starej panny i starego kawalera jako tych, którym w życiu nie wyszło, bo nikt ich nie chciał. Ale jest i druga skrajność, która pojawiła się całkiem niedawno. Singiel to osoba niezależna, nieliczący się z nikim i z niczym egoista, który wiedzie wygodne życie. Oczywiście są wyjątki, jednak dziś przeciętny singiel nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym spośród przedstawicieli swego pokolenia. Nie jest ani lepszy, ani gorszy.
Lubię poniedziałki
Kinga nie lubi niedziel. Ale nie tak, jak się nie lubi pająków, warczących psów czy odgłosu wybuchających petard. To zupełnie inny rodzaj niechęci, nieskonkretyzowany. Każdą niedzielę próbuje sobie oswoić: idzie na Mszę, ogląda zaległe seriale, spotyka się ze znajomymi. Niby czas upływa przyjemnie, ale podświadomie paradoksalnie tęskni za poniedziałkiem i powrotem do rutyny, która pozwala zapomnieć o dojmującym poczuciu bycia samemu. Kiedy rzuca się w wir codziennych zajęć, widok przytulających się par, rodziców z dziećmi, rodzin zajmujących całe ławki w Kościele nie jest aż tak bolesny. Ksiądz na spowiedzi powiedział jej, że ma problem z zazdrością i musi prosić Pana Boga, aby uzdrowił jej serce. Być może tak jest, ale jak nie chcieć żyć tak jak inni, kiedy ktoś nieustannie przypomina ci, że twoje życie nie jest do końca wartościowe: a to koleżanka z dwójką dzieci, która ciągle pyta, jak tam sprawy sercowe, a to siostra, matka trójki maluchów, która co jakiś czas dzwoni i pyta, co ona robi z taką ilością wolnego czasu, a to ksiądz na kazaniu, według którego bycie singlem to egoistyczny wybór dzisiejszych czasów. Nie wybrała, że chce być sama. Wcześniej bywała w związkach. Potem wyjechała na wolontariat misyjny. W międzyczasie większość jej znajomych pozakładała rodziny, zostało kilkoro żyjących w pojedynkę. Kiedy wyjeżdżała, składała tymczasowe śluby czystości. Chodziło nie tylko o czystość w kontekście seksualnym, ale także o to, aby nie angażować się emocjonalnie w głębszą relację z mężczyzną. Jej serce miało być otwarte dla wszystkich. Podjęła decyzję świadomie, dobrowolnie i nie było jej trudno wytrwać w przyrzeczeniu. Śluby skończyły się wraz z powrotem do Polski. Trwanie w czystości nie jest już takie proste. Mimo że bardzo chce i widzi w tym wartość, dla mężczyzn, których spotyka, nie jest to sprawa tak oczywista. Bardzo nie lubi, gdy ktoś porównuje jej samotność i życie w czystości do celibatu księży i sióstr zakonnych. Oni dokonali wyboru, a dla niej to czas przejściowy, który niezależnie od jej woli się przeciąga.
Modlitwa podrywania
Eliza po namowach przyjaciół i rodziny zapisała się na chrześcijański portal randkowy. Przez rok była na kilkunastu randkach. Na żadnej nie zaiskrzyło. Trochę ją to zmęczyło, postanowiła zrobić sobie przerwę. Znalazła w internecie ogłoszenie o katolickich warsztatach dla singli. Zapisała się. Wśród wielu konferencji usłyszała milion rad, co musi zrobić, aby ktoś zwrócił na nią uwagę. Czuła, że jest niewystarczająca i że to jej wina, że jest sama. Ciągle jednak wracały do niej twarze znajomych, którzy przecież podobnie jak ona nie są idealni, a założyli całkiem fajne rodziny. Mimo wszystko przyjmowała rady z warsztatów, próbując wdrażać je w życie. Aż do momentu, w którym ksiądz prowadzący zaczął w jednej z modlitw prosić Ducha Świętego, aby zebranym na warsztatach wlał w serca umiejętność wzajemnego podrywania się. Poczuła zażenowanie. Po raz kolejny w jej życiu, ktoś sprowadził znalezienie osoby, z którą chce się spędzić całe życie, do kilku prostych trików.
Mężatka bez wody
Ida co wtorek chodzi do DPS dla starszych osób. Traktowana tam jest jak wnuczka lub córka. Mimo że ma wielu znajomych i wiele bliskich i dobrych relacji, to jest to jedyne miejsce, w którym doświadcza bezinteresownej wymiany miłości. Kiedyś od znajomej usłyszała, że szybko musi sobie kogoś znaleźć, bo na stare lata nie będzie miał kto jej podać kubka wody. Ale w DPS-ie te zasady nie działają. Wiele tu matek i mężatek, których nikt nie odwiedza. Są też panny i kawalerowie, do których co chwilę przychodzi ktoś z przyjaciół. Zaakceptowała już swój stan cywilny. Nie skarży się, nie narzeka, stara się żyć pełnią życia: udziela się w wolontariacie, uprawia czynnie sport. Czasem tylko pewne sytuacje pokazują jej, że w głębi serca chciałaby, aby jej życie wyglądało inaczej.
Wpisani w oczekiwania
Mimo że Bóg w swoim genialnym planie stworzenia zaplanował dla nas życie inne niż w pojedynkę, to przecież stworzył każdego z nas z osobna. Nasza wartość nie objawia się tylko wtedy, gdy pojawia się ktoś przy naszym boku. Ks. Krzysztof Grzywocz w książce Wartość człowieka ostrzega przed pułapką stawianych nam oczekiwań: ,,Tak bardzo ulegamy mnożącym się «jeśli», że przestajemy żyć własnym życiem. Żyjemy na życzenie innych, w «gorsecie» ludzkich oczekiwań. Zgadzamy się być „tablicą” do zapisywania oczekiwań pod naszym adresem czy opinii o nas. I tak powoli ulegamy przekonaniu, że na wartość trzeba sobie zapracować, zasłużyć, a nawet ją kupić. Zapominamy o jednej z fundamentalnych i niezaprzeczalnych prawd o naszym życiu: że wartość po prostu się ma”. Znalezienie życiowego partnera, założenie rodziny i wychowanie dzieci nie jest najgłębszą wartością naszego człowieczeństwa; tak samo jak nie jest celem samym w sobie. A miłość nie jest kategorią, która ogranicza się wyłącznie do życia rodzinnego albo tam jest najpełniej realizowana. Włoszka Chiara Amirante miała narzeczonego, planowali ślub. W pewnym momencie coś się w niej zmieniło. Podjęła decyzję, że nie wyjdzie za mąż, a swoje życie poświęci ubogim, skrzywdzonym i ludziom z marginesu społecznego. Do dziś pomaga ludziom na włoskich ulicach i jest inspiracją dla milionów osób na całym świecie: założyła wspólnotę posługującą w 11 krajach. Mówi o sobie, że jest szczęśliwa. Jean Vanier, założyciel wspólnoty L’Arche, również nie był w związku małżeńskim. Mówił, pisał i żył Miłością. Ukochał tych, dla których często w naszym świecie nie ma miejsca. Widziałam go tylko raz, kilka lat przed śmiercią w Trosly, w jednym z domów Arki. Spotkałam spojrzenie spełnionego człowieka. Wokół niego było mnóstwo przyjaciół.
***
Bóg pragnie szczęścia dla każdego człowieka już tu i teraz. Nie definiuje go poprzez bycie w związku. Pułapką wielu osób samotnych jest myślenie, że tylko w ten sposób znajdą spełnienie. Trwając w takim poczuciu i skupiając się tylko na tym aspekcie swojego życia, zapominają, że szczęście podobnie jak wartość nie jest kategorią zewnętrzną, a wewnętrzną. Trzeba znaleźć je w sobie. Będąc samemu, mimo cierpienia, które nosi się często głęboko ukryte, można być człowiekiem szczęśliwym i spełnionym.