Logo Przewdonik Katolicki

Gdzie jest cud?

Monika Białkowska

– Konsylium lekarskie zatwierdziło cud za wstawiennictwem kard. Stefana Wyszyńskiego – taka wiadomość obiegła niedawno polskie media. To oczywiście wiadomość dobra, tyle że bardzo nieprecyzyjna. Przy okazji zniekształca nasze myślenie o cudach. To nie do lekarzy należy orzekanie, czy coś jest cudem.

W rezerwacie Kulin koło Włocławka i w Grabowcu koło Pińczowa rośnie krytycznie zagrożona wyginięciem roślina o nazwie dyptam jesionolistny. Kiedy temperatura otoczenia przez kilka dni przekracza 30 stopni, roślina wydziela eteryczne olejki, które unoszą się wokół niej jak mgiełka. Olejki od czasu do czasu ulegają samozapłonowi, paląc się krótkotrwałym, błękitnym płomieniem, który nie niszczy rośliny. Wprawdzie dyptam nie rośnie ani w Egipcie, ani na Półwyspie Arabskim, ale kto wie, jak to było trzy i pół tysiąca lat temu, kiedy Bóg objawił się Mojżeszowi w płonącym krzewie? Czy Mojżesz widział Boga, czy może raczej naturalne zjawisko, którego nie rozumiał, więc nazwał je Bogiem?
Można wyliczać dalej. Amerykańscy naukowcy, geolog Barbara J. Sivertsen, epidemiolog John S. Marr oraz fizyk Colin Humphrey postanowili odtworzyć to, co działo się w Egipcie w czasie biblijnych plag. Wszystko zaczęło się w styczniu 1628 r. przed Chrystusem, od wybuchu wulkanu na jednej z wysp na Morzu Egejskim. Silna erupcja i trzęsienie ziemi sprawiły, że Egipt z ujściem Nilu zalały fale tsunami. Fale wlały do rzeki kwitnące na czerwono glony, które ją zabarwiły na czerwono i zatruły. Ryby zdechły, a żaby wyszły z wody, żeby ratować życie, więc widać je było wszędzie. Na skutek wylewów wody rozpleniły się też gryzące owady. Gnijące ryby stały się pożywką dla much, więc rozmnażały się i gryzły bydło, roznosząc pośród niego zarazę. Gryzły również ludzi, którzy się drapali, przy okazji otwierając rany dla unoszącego się w powietrzu pyłu wulkanicznego, co sprawiało, że mieli wrzody. Szarańcza nie jest w tamtym rejonie niczym nadzwyczajnym. W końcu zapadła ciemność, wywołana kolejnymi chmurami wulkanicznych pyłów, a pierworodni synowie umierali, bo to oni jako pierwsi dostawali posiłki, a w ziarnie przez trzy dni ciemności i w wilgoci grzyb mógł rozwijać się bez żadnych przeszkód. Synowie Izraelitów ocaleli, bo zgodnie z poleceniem Boga jedli w tym czasie tylko baranie mięso.
 
Wszystko, czego nie wiemy
Można z tymi tezami naukowców dyskutować, ale przecież nie od dziś rozumiemy, że Biblia nie jest wyłącznie kroniką historyczną, ale przekazuje prawdę ukrytą w obrazach. Tu przesłanie jest takie: Bóg otoczył opieką swój lud i wyprowadził go z Egiptu. A jeśli nie łamał praw natury, tylko się nimi posłużył, czy to sprawia, że jego opieka była mniejsza?
Bibliści twierdzą dziś, że cud nie polega wcale na łamaniu praw natury, ale na objawieniu pełni jej możliwości. Z wieku na wiek coraz więcej z praw natury rozumiemy, coraz więcej więc dawnych cudów potrafimy wytłumaczyć. Nie mamy jednak powodów do pychy i do patrzenia z politowaniem na poprzedników jako na ciemnych lub niedouczonych. Przypomnijmy: mimo ogromnych środków finansowych w zapobieganiu nowotworom wciąż raczej drepczemy w miejscu; nie mamy pewności, skąd się bierze choroba Alzheimera; nie potrafimy przewidzieć ani zatrzymać udaru i dopiero w ubiegłym roku, po setkach lat prowadzenia operacji chirurgicznych i po 80 latach przeglądania człowieka za pomocą promieni rentgena zauważyliśmy, że człowiek ma jeszcze jeden narząd, w dodatku jeden z największych w organizmie – interstitium. Ludzie za dwieście lat to nas nazwać mogą ciemnymi i niedouczonymi, którzy cudów doszukują się w tym, co dla nich będzie zupełnie naturalne.
To właśnie dlatego Kościół ze swoją mądrością i gromadzonym przez dwa tysiące lat doświadczeniem do cudów podchodzi bez nadmiernego entuzjazmu. Wydawać się wręcz może, że sam dla siebie jest adwokatem diabła: nie robi nic, żeby cud udowodnić, a wiele, żeby zasiać w sobie samym „wątpliwość”. Niczego nie nazywa cudem na wyrost. Jeśli jakieś wydarzenie przejdzie przez to gęste sito, wierni mogą mieć spokojną pewność: w tym wydarzeniu był obecny Bóg. Jak to sito wygląda i jak działa?
 
Co się stało?
Doświadczenie cudu jest doświadczeniem subiektywnym. Człowiek rozumie i czuje, że doświadczył czegoś niezwykłego, czego nie potrafi sobie wytłumaczyć. Wie, że to przeżycie religijne, a nie uniesienie związane ze sztuką czy ludzką miłością. Żeby nazwać je cudem, poddaje je weryfikacji Kościoła. A Kościół w pierwszym kroku odsyła sprawę do zbadania nauce. Musi się upewnić, żeby nie nazwać czegoś, co nauka potrafi wyjaśnić. Tu zaczyna się drobiazgowe dochodzenie, które przynajmniej na pierwszych etapach przypomina detektywistyczne śledztwo.
Po pierwsze zatem, trzeba ustalić fakty: co się stało, kiedy, gdzie, jakie okoliczności temu towarzyszyły. Konieczne są tu zeznania świadków. Świadków również się bada i bacznie obserwuje. Jeśli opowiadają, jak przeżywali „cud” i jak go rozumieją, niespecjalnie pomagają w dochodzeniu: to również może być emocjonalne, a więc fałszować prawdę. Dużo bardziej wartościowi dla odkrycia prawdy są ci, którzy potrafią bez emocji odtworzyć tylko i wyłącznie sam przebieg wydarzeń. Przy zbieraniu opinii świadków ważne jest również sprawdzenie, jakie motywy kierują tym, że zgodzili się o wydarzeniu opowiadać i z tych opowieści nie czerpią jakichś korzyści. Nie będzie wiarygodnym świadkiem cudu ten, kto zanim jeszcze Kościół wyda orzeczenie, brylować będzie w telewizjach śniadaniowych albo sprzedawać zacznie pamiątki z miejsca rzekomych objawień. To raczej świadectwo tych, którzy z powodu swojej relacji są prześladowani, ośmieszani, ponoszą jakąś materialną stratę jest brane pod uwagę – zgodnie z zasadą, że nikt nie jest bezinteresownym kłamcą. Kiedy świadków jest wielu, lepiej dla cudu, by byli oni różni od siebie, z różnych grup społecznych, w różnym wieku, różnie wykształceni. W takiej grupie trudniej jest ulec iluzji albo sugestii, trudniej również o egzaltację.
 
Medycyna bezradna
Kiedy mamy za sobą ustalenie tego, co się wydarzyło i mogli zaobserwować ludzie, za badanie cudu zabierają się lekarze. Oczywiście dotyczy to najczęstszych wydarzeń nadzwyczajnych, czyli uzdrowień. Zadaniem lekarzy jest dokładne opisanie, w jakim stanie było człowiek przed uzdrowieniem, a w jakim po. Czy choroba rzeczywiście miała miejsce – a może była tylko błędną diagnozą? Czy chory wrócił do zdrowia? Czy jego powrót do zdrowia można wytłumaczyć w sposób naturalny? Pytania te tylko z pozoru są proste, ale Kościół przez wieki zmagał się z tym, jak zadawać je lekarzom, żeby ani siebie, ani ich nie narażać na kompromitację – a co za tym idzie, na utratę wiarygodności. Jako pierwszy sprecyzował je papież Urban V, a w 1734 r. rozwinął Prospero Lambertini, późniejszy papież Benedykt XIV. To on uznał (co zostało później zapisane w Kodeksie prawa kanonicznego z 1917 r.), że uzdrowienie Kościół może uznać za cudowne, jeśli medycyna stwierdzi, że choroba była ciężka, nieuleczalna albo trudna do wyleczenia, że nie zmierzała ku wyleczeniu, że nie używano leków albo one nie mogły pomóc, że uzdrowienie było nagłe i całkowite, nie poprzedzone przesileniem, a choroba nie powróciła.
W 1983 r. Jan Paweł wprowadził nowy Kodeks prawa kanonicznego i nowe zasady i formy przeprowadzania procesów beatyfikacyjnych, w tym również procedur weryfikacji cudów. Dziś za zjawisko nadzwyczajne i niewytłumaczalne uznaje się taki powrót do zdrowia, w którym choroba była ciężka i organiczna, to znaczy tkanki były poważnie zniszczona; leki nie mogły być skuteczne, uleczenie nastąpiło w czasie znacznie krótszym niż zwykle, było sprzeczne z rokowaniami i całkowite, a choroba nie wróciła. Być może właśnie ten ostatni punkt sprawił, że tak długo czekać musieliśmy na zatwierdzenie cudu za wstawiennictwem Prymasa Tysiąclecia. Wydarzenie badane w procesie beatyfikacyjnym było uzdrowieniem z choroby nowotworowej – w jej przypadku dopiero po upływie kilkudziesięciu lat można powiedzieć z całą pewnością, że choroba nie wróciła.
Na udzieleniu odpowiedzi na te pytania kończy się zadanie medycyny. Wypowiadanie się na temat cudów nie leży w ich kompetencjach, wśród terminów medycznych nie ma pojęcia „cud”. Dlatego żadna komisja lekarska nie może ani cudowi zaprzeczyć, ani go potwierdzić: wydaje jedynie opinię, że dane wydarzenie jest „nadzwyczajne i niewytłumaczalne” z zastrzeżeniem: „przy obecnym stanie nauk”.
 
Psychologia na tapecie
W badaniu niewytłumaczalnego wydarzenia jest miejsce również dla psychologów. Kościołowi zależy na tym, żeby w  powrocie do zdrowia wykluczyć ewentualny wpływ sugestii, autosugestii, emocji i tym podobnych. Ludzki mózg może tu płatać figle. Zdarza się na przykład, że ludzie mają poczucie bycia uzdrowionym w czasie modlitw charyzmatycznych – i są to uzdrowienia nietrwałe. Jeszcze częściej są przekonani, że widzą twarz Jezusa lub Maryi objawiającą się w oknie, na kominie czy – przykład może skrajny, ale autentyczny – na wyciągniętym z opiekacza toście. Psychologia tłumaczy to w prosty sposób jako pareidolię, czyli naturalną dla zdrowego mózgu skłonność do dopatrywania się znanych kształtów. Jako że jesteśmy nastawieni na rozpoznawanie twarzy, wystarczy niewielka sugestia – choćby przypadkowe ułożenie plam – żeby mózg automatycznie zinterpretował to jako twarze. Czasem „patrzy na nas” jakiś dom, czasem samochód, czasem dziecięca zabawka, a czasem plama na murze i z żadnym cudem nie ma to nic wspólnego.
Nie znaczy to, że Kościół oddaje tu całkowicie pole i każe nam przyjąć, że wszystkie cuda mogą być tylko złudzeniami lub efektem pozytywnego działania naszych mózgów. Uzdrowienia pod wpływem autosugestii czy „pozytywnego myślenia” się zdarzają, ale pośród nich nie ma uzdrowień z nowotworów. Choć się zdarzają, to zdrowienie następuje w powolnym i naturalnym procesie, nigdy nie jest natychmiastowe. Trudno też mówić o roli autosugestii czy pozytywnego myślenia w przypadku niemowląt czy nieprzytomnych w agonii.
 
Teologia stawia kropkę
Dopiero kiedy zebrane są fakty, a lekarze powiedzą, że nie potrafią ich wyjaśnić, refleksję podejmuje komisja teologów. I nie zbiera się ona tylko po to, żeby postawić kropkę nad „i”. Przeciwnie: jeszcze nic nie jest przesądzone. W latach 1858–1999 w Lourdes miały miejsce 6772 przypadki uzdrowień, które lekarze uznali za niewytłumaczalne. Z tych wszystkich za wydarzenia cudowne uznanych zostało zaledwie 66. Co się stało po drodze?
Komisja teologiczna ma sprawdzić, czy nadzwyczajne wydarzenie, które miało miejsce, ma sens religijny: jeśli w cudzie zabraknie odniesienia do Jezusa i Jego misji, równie dobrze można by podejrzewać działanie magii albo interwencję przybyszów z kosmosu. Teologowie sprawdzają więc, czy osoba, za której przyczyną stał się cud, ma wysokie kwalifikacje moralne i żyje lub żyła blisko Jezusa. Sprawdzają, czy ten, którego cud dotknął, ma w sobie szczerą ufność w Boga. Sprawdzają, czy samo wydarzenie miało religijny charakter, okoliczności i skutki, czy nie było czysto świeckie, dziwaczne, w niemoralnych okolicznościach. Sprawdzają, czy skutkiem wydarzenia było pogłębienie wiary człowieka. To oni wreszcie pytają o to, jaki sens miało wydarzenie i po co Bóg miałby je czynić. Tu odpowiedzi mogą być tylko trzy: prawdziwy cud jest wyrazem Bożego miłosierdzia, zapowiedzią pełni „przyszłego wieku” albo, jak choćby w przypadku beatyfikacji, potwierdzeniem nauki i dzieła danego świętego.
 
Kto jest podpisany
Ten ostatni etap refleksji teologicznej jest w orzekaniu o cudach najważniejszy: trzeba pamiętać o tym, że nadzwyczajne wydarzenia mogą również pochodzić od Szatana. Może on próbować naśladować Boga – żeby zwieść człowieka, uzdrowić ciało, żeby zaszkodzić duszy, poprawić sytuację na ziemi, żeby doprowadzić do klęski w wieczności, wbić człowieka w pychę, wystawić go na pokusy, odwrócić jego uwagę od sedna wydarzenia, a skupić ją na nadzwyczajnym efekcie. Takie wydarzenie na poziomie faktów historycznych czy medycznych nie będzie się różniło od działania Boga. To teolog zapytać musi i odpowiedzieć na pytanie: po co Bóg to zrobił? Dlaczego uznał, że warto zaingerować w naturę i przekroczyć ją – lub okazać pełnię jej możliwości – właśnie w ten sposób? Czy w ten sposób kontynuuje dzieło zbawienia i komunikuje się z człowiekiem? A może nie umiemy wyjaśnić, po co zrobił coś tak dziwnego, więc nie ogłaszamy tego cudem? Najbardziej nadzwyczajne wydarzenie nie znaczy wtedy nic i nie wolno go łączyć z Bogiem.
Dlatego zarówno biskup, jak i sam papież przed oficjalnym zatwierdzeniem cudu najpierw wsłuchuje się lub powinien się wsłuchać w opinię teologów: żeby znaleźć odpowiedzi na pytania, na które nie odpowie żaden lekarz. I żeby niczego, co od Boga nie podchodzi, nie podpisać Jego imieniem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki