W tym przypadku musiały wydarzyć się dwa cuda. Dzięki nowym błogosławionym żyją dziś dwie kobiety: siostra Nulla i Karolina. Obie otarły się o śmierć i obie modlitwą zostały śmierci wyrwane.
Nowicjuszka ma raka
Siostra Nulla w 1986 r. była młodą dziewczyną, która wstąpiła do nowego, istniejącego zaledwie od czterech lat Zgromadzenia Sióstr Uczennic Krzyża. Założycielka zgromadzenia s. Christiana Mickiewicz miała wcześniej kontakt z zainicjowanym przez Stefana Wyszyńskiego Ruchem Pomocników Matki Kościoła. W jej zgromadzeniu myśl o całkowitym zawierzeniu Maryi również stała się ważna – podobnie jak nabożeństwo do Prymasa Tysiąclecia. Kiedy do zgromadzenia wstępowała siostra Nulla, modlono się tam już intensywnie o jego beatyfikację. Był bez wątpienia postacią dla sióstr inspirującą, charyzmat zgromadzenia był oparty na jego duchowości.
W 1988 r. u siostry Nulli lekarze zdiagnozowali złośliwy nowotwór tarczycy. Była jeszcze nowicjuszką, nie zdążyła nawet złożyć ślubów zakonnych. Jej pierwszą i naturalną myślą była modlitwa za wstawiennictwem kardynała: o męstwo w chorobie. Zaczęło się leczenie: operacja, przerzuty na węzły chłonne, radioterapia. Początkowo jej stan zdrowia się poprawił, ale pod koniec roku nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Siostra Nulla nie mogła oddychać, nie mogła jeść, nie mogła nawet spać, bo leżenie sprawiało, że się dusiła. Badania wykazały wznowę nowotworu z przerzutami do gardła – guzem wielkości 4 cm. Lekarze poinformowali ją, że zostały jej trzy miesiące życia. Operację uznali za możliwą, ale obarczoną wysokim ryzykiem powikłań: oznaczała ona przecięcie żuchwy, tracheotomię, usunięcie części krtani.
Siostry zaczęły się modlić – i to bardzo intensywnie. Przez kilka tygodni każdego dnia, dziewięć razy dziennie, wszystkie odmawiały modlitwę o beatyfikację kardynała Wyszyńskiego.
To nie mogło pomóc
W tym czasie siostra Nulla w kolejnym szpitalu usłyszała dokładnie taką samą diagnozę z informacją, że guz jest umieszczony blisko tętnicy, więc ewentualna operacja może skończyć się śmiercią.
– Nie podpisałam zgody na operację – wspomina siostra Nulla. – Uchwyciłam się słów lekarza, że na ryzyko zawsze mamy czas. Pomyślałam, że jeszcze żyję, jeszcze oddycham, chodzę. Dostałam kolejną dawkę jodu radioaktywnego.
Stan zdrowia jednak się nie poprawiał. Wczesną wiosną był już tak zły, że 14 marca jedna ze współsióstr usłyszała od lekarza, że jeśli Nulla przeżyje noc, to będzie cud. Siostra Nulla dobrze ją pamięta. Dusiła się całą noc, miała krwotok, guz puchł, każdy oddech łapała, jakby był ostatni. Miała tylko jedno marzenie – żeby umrzeć wśród sióstr.
Rano siostry usłyszały od lekarza, że stał się cud. Tydzień później siostra Nulla została wypisana ze szpitala bez śladów choroby.
– Lekarze mówili mi potem, że przyjęli mnie do szpitala tylko dlatego, że byłam młoda – mówi siostra Nulla. – Nie chcieli, żebym się załamała. Ale to, czym mnie leczyli, nie mogło mi pomóc. Jestem świadkiem tego, że cuda się zdarzają.
My mamy cud!
Siostra Nulla pozostała w zgromadzeniu i przez lata żyła w ukryciu, niespecjalnie rzucając się w oczy, pracując w kurialnej i zakonnej administracji. Siostry między sobą opowiadały o cudzie i były o nim przekonane, ale nigdzie tego nie zgłaszały. Minęło 20 lat, kiedy przyszły do o. Gabriela Bartoszewskiego, postulatora procesu beatyfikacyjnego kardynała Wyszyńskiego, żeby pomógł im opracować zakonne konstytucje. Kiedy już się rozstawali, zapytały z ciekawości o proces. Usłyszały wtedy, że proces jest, że wszystko zebrane, ale wszystko stoi – bo nie ma cudu. One miały cud! Dopiero wtedy ruszyła machina – długa procedura weryfikacji – która zakończyła się podpisaniem przez papieża Franciszka stosownego dekretu. Droga do beatyfikacji była już otwarta.
To ten czas
Karolina Gawrych miała siedem lat, kiedy pod koniec wakacji poszła z siostrami na huśtawkę. Huśtawka zawaliła się tak, że górna belka spadła dziewczynce na głowę. Pogotowie zabrało ją do szpitala w Łomży, gdzie przeszła operację. Kilka dni później przewieziono ją do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie ponownie dwa razy ją operowano. Miała ciężki uraz twarzoczaszki, z jej głowy sączył się płyn rdzeniowo-mózgowy, dziewczynka dusiła się własną krwią. Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie – w najlepszym wypadku miała „funkcjonować jak roślina”, nie widząc i nie słysząc.
Karolina miała ciocię – siostrę ze Zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża. To właśnie do s. Agnes do Lasek zadzwoniła mama Karoliny, prosząc o modlitewne wsparcie.
– Karolina nie może pamiętać swojego leczenia – mówi s. Radosława Podgórska FSK. – Mocno przeżyłyśmy ten czas, znałyśmy dramat rodziny, widziałyśmy przejęcie s. Agnes, która jeździła do Karoliny w Centrum Zdrowia Dziecka. Nasz szturm do nieba był wtedy bardzo mocny. Miałyśmy też ogromną wiarę, że to jest ten czas, czas na cud. Positio (dokument w procesie beatyfikacyjnym) matki Czackiej było złożone, czekałyśmy na ocenę teologów i Pan Bóg dawał nam przeświadczenie, że przygotowuje dla nas niespodziankę. I życie Karoliny, ten cud, było tą niespodzianką. Lekarze dawali jej roczną perspektywę powrotu do zdrowia, a ona wyszła ze szpitala po dwóch miesiącach.
Jak to się dzieje
Cud do beatyfikacji jest konieczny, jeśli nie mamy do czynienia z męczennikiem – tłumaczy o. Zdzisław Kijas, relator w procesie beatyfikacyjnym kardynała Wyszyńskiego, a obecnie postulator generalny franciszkanów w Rzymie. – Musi to być cud dotyczący choroby fizycznej, nie społecznej, psychicznej czy uzdrowienia relacji. Musi to być uzdrowienie nagłe, trwałe i z choroby śmiertelnej, w której medycyna nie dawała szansy wyleczenia.
W długiej procedurze weryfikacji cudu lekarze sprawdzają, czy wiedza medyczna potrafi wyjaśnić odzyskanie zdrowia. Jeśli przyznają, że nie potrafi, dokumentacja trafia do komisji teologicznej. Ta bada świadków i okoliczności cudu. Ważne jest, żeby modlitwa o uzdrowienie była zanoszona wyłącznie za wstawiennictwem kandydata na ołtarze, by nie można było przypisać uzdrowienia komuś innemu. Ostatecznie – po dyskusji w gronie kardynałów – decyzję o podpisaniu dekretu o cudzie podejmuje papież.