Logo Przewdonik Katolicki

Z wraka król

Alicja Górska
FOT. PATRYK BIERSKI. Mercedes 190SL to samochód dwuosobowy z mozliwoscia montazu siedzenia poprzecznego. Tu zostana zamontowane dwa siedzenia tzw. kubełkowe, czyli do jazdy sportowej.

Pasja, emocje, wartość – tym kierują się osoby kupujące zabytkowe samochody, często znajdujące się w kiepskim stanie technicznym. Renowacją tych aut również zajmują się pasjonaci, a efekty ich pracy są spektakularne.

Miejscowość znana na całym świecie w środowisku właścicieli czy handlarzy zabytkowych mercedesów jest niepozorna. Nowe Worowo to nieduża wieś na Pojezierzu Drawskim z kościołem i szkołą. To tam znajduje się „Auto-Stodoła”, zakład zajmujący się renowacją zabytkowych samochodów.
 
Początki w stodole
Jego właściciel Marek Marian Żynis ukończył technikum samochodowe w Koszalinie i pod koniec lat 80 wyjechał do Niemiec. Tam przez trzy lata pracował w warsztacie, gdzie zajmowano się naprawą zabytkowych samochodów. Po powrocie do Polski postanowił kontynuować tę działalność we własnej firmie. – Pierwszy warsztat powstał w stodole mojego ojca. Tata zakończył swoją działalność rolniczą i dlatego zgodził się na jej przekształcenie – opowiada pan Marek. Kolejne hale powstały w przejętych po sąsiedzku budynkach po byłym GS-ie. Przez pierwsze dziesięć lat wykonywano tu renowację samochodów różnych marek. Trafiały więc na warsztat auta włoskie czy angielskie, ale już od 15 lat zakład ma wąską specjalizację. Zajmuje się renowacją mercedesów-benz modeli 190 SL (W121) i 230-280 SL (W113), przydomek „Pagoda”.
Samochody przeznaczone do całkowitej renowacji rozmontowuje się tu do ostatniej śrubki. Następnie sprawdza jakość wszystkich części. – Staramy się, żeby większość trafiła z powrotem do auta, jako te części oryginalne. Natomiast te zniszczone zastępujemy nowymi lub zamiennikami albo też elementami, które sami dorabiamy – wyjaśnia właściciel „Auto-Stodoły”.
Najbliżej biura znajduje się dział blacharski, gdzie trafiają karoserie po całkowitym demontażu samochodu. Następnie karoserie są piaskowane, a więc usuwa się z nich wszystkie dotychczasowe warstwy lakiernicze i zabezpieczenia antykorozyjne. W kolejnej hali działu blacharsko-lakierniczego następuje ich lakierowanie. Panowie w maseczkach przywracają kolory odartym z luksusowego niegdyś wyglądu „skorupom” aut.
 
Samochodowa metamorfoza
Do kolejnej hali pracownicy wnoszą stary samochód, który dla osoby nieznającej się na tym fachu wygląda koszmarnie. Pan Marek jednakże zaskakuje sformułowaniem, że to auto jest w dość dobrym stanie, bo jeszcze widać na nim lakier i błotniki ma na swoim miejscu. Obok stoi wrak z dziurą w podłożu, strasznie obtłuczony, ze zniszczoną tapicerką i innymi elementami wewnątrz. Ten samochód też jest podobno w niezłym stanie technicznym, bo zdarzały się im auta składające się z trzech innych pojazdów.
Załoga jest w stanie pracować nawet nad 13 pojazdami jednocześnie. Renowacja całkowita jednego samochodu trwa od 4 do 6 miesięcy. Polakierowane karoserie trafiają do działów montażu. – Tutaj następuje całkowity montaż pojazdu praktycznie do wyjazdu o własnych siłach. Montaż trwa około pięciu tygodni – wyjaśnia pan Marek. Na blacie pod oknem znajdują się setki śrubek i bardzo małych metalowych elementów. – To rozebrany na części pierwsze samochód – mówi z uśmiechem, widząc zdumienie na mojej twarzy. Dodaje, że większość osób odwiedzających to miejsce nie może się nadziwić, że mechanicy są w stanie bezbłędnie te wszystkie drobne elementy złożyć w całość.
 
Po prostu „Wow!”
Ale nie stół skupia uwagę wchodzących, tylko pojazdy. A szczególnie jeden, ukryty pod pokrowcem. Musi sprawiać radość pracownikom warsztatu obserwowanie reakcji ludzi na samochody, których renowacja już się zakończyła. To zdejmowanie pokrowca jest magicznym gestem, chociaż nie magia odmienia w „króla autostrad” trafiającą tu często stertę złomu.
Spod pokrowca wyłania się piękny czarny mercedes model 190 SL. W środku beżowa tapicerka i wykładziny. I chociaż charakterystycznym elementem designu tych aut są duże okrągłe przednie lampy, to oczy oglądających ten samochód po przejściu całego procesu renowacji w poszczególnych halach wydają się większe. Auto lśni, zarówno jeśli chodzi o części lakierowane w samochodzie jak i te chromowane, a więc klamki, zderzaki, lusterka, wycieraczki. Jak reagują na nie właściciele? – Większość mówi po prostu „Wow!” – odpowiada jednym słowem pan Żynis. I nie dziwi, że niektórym efekt końcowy może odebrać mowę z wrażenia.
To auto jest z 1955 r. i pochodzi z początku produkcji, bo ma numer 260, a w sumie wyprodukowano ich około 27 tysięcy. Różni się w detalach od innych samochodów tego modelu, bo ma mniej elementów chromowanych, trochę inne są gaźniki. Tu brakuje radia, które w kolejnych zostało zamontowane, podobnie jak zegarki w klapach schowka opisuje pan Marek. Wysokość kierownicy w tym samochodzie nie jest regulowana i przez to kierowcy o wysokim wzroście nie czują się w nim komfortowo. Kierowca, który po raz pierwszy chciałby się tym autem przejechać, musiałby przejść krótki kurs, bo inaczej niż w dzisiejszych samochodach uruchamia się silnik i włącza kierunkowskazy czy zmienia światła. Ten 60-latek imponuje przede wszystkim mocą silnika (105 KM) i osiąganą prędkością, do 180 km/h.
 
Pasja dla majętnych
Koszty całkowitej renowacji takiego samochodu w Polsce wynoszą około 60 tys. euro netto. W Niemczech są o wiele większe, blisko 300 tys. euro. Każde auto po odrestaurowaniu musi przejść ocenę rzeczoznawców wyspecjalizowanych w motoryzacji zabytkowej, przeważnie przez niemiecką DEKRĘ. – Oceniana jest dokumentacja techniczna, w tym dokumentacja zdjęciowa procesu renowacji. Sprawdzany jest sposób wykonania renowacji, czy zastosowana została ta sama technologia co podczas produkcji – wyjaśnia pan Marek. Pomocne w odrestaurowaniu danego samochodu są dokumenty znajdujące się w zasobach muzeum w Stuttgarcie, świadczące, z jakim numerem dane auto zostało wyprodukowane, w jakiej kolorystyce i z jakimi dodatkami. Samochody te znajdują nabywców na całym świecie, a transportowane są tam statkami oraz samolotami. – Ci, którzy te samochody transportują, wiedzą, że zegarek, który jest łatwy do wymontowania, kosztuje 1000 euro. Dlatego w większości samochodów, które docierają do portów w Bremerhaven czy w Rotterdamie, brakuje zegarków – opowiada.
 
Marzenia młodości
Samochody, które tu są odrestaurowywane, produkowane były w latach 50. i 60. ubiegłego wieku. – W większości te auta trafiają do nas ze Stanów Zjednoczonych, ponieważ w tamtym czasie Europejczyków nie było na nie stać. To były samochody luksusowe, a Europa podnosiła się jeszcze z konsekwencji II wojny światowej. Były więc eksportowane za ocean – wyjaśnia pan Żynis. W związku z tym, że na Florydzie czy w Kalifornii panowały lepsze warunki klimatyczne, to samochody te nie uległy korozji i nie zostały zezłomowane. – Osoby z Niemiec, Belgii czy Holandii, które marzyły o kupnie tego samochodu, będąc jeszcze na studiach, po 30 latach postanowiły spełnić te marzenia. Dlatego zaczęli sprowadzać je ze Stanów Zjednoczonych ponownie do Europy – tłumaczy. Następnie pojawiły się kluby właścicieli tych zabytkowych aut i ludzie, którzy chcieli się znaleźć w elitarnej grupie biznesmenów, także je kupowali.
 
Lokata kapitału
Globalny kryzys finansowy sprzed około dekady, który zachwiał sektorem bankowym, przyczynił się do wzrostu zainteresowania kupnem zabytkowych samochodów. Traktowano to jako bezpieczną lokatę kapitału i sposób na inwestowanie pieniędzy. Wtedy nastąpił boom w starej motoryzacji, zarówno jeśli chodzi o zakup jak i renowacje tych aut. – Ceny niektórych modeli, jak ferrari, lamborghini, maserati lub porsche, potrafiły wzrosnąć w bardzo krótkim czasie z 50 do 150 tys. euro – mówi pan Marek.
Jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu na rynku rozchwytywane były auta przedwojenne. – Teraz to zainteresowanie zmalało, bo część tych osób odeszła albo jest w takim wieku, że nie są w stanie się tym zajmować – tłumaczy właściciel zakładu, dodając, że młodsze pokolenie fanów starej motoryzacji skłania się ku samochodom powojennym, bo z jednej strony zależy im na oryginalnych kształtach tych aut, wyróżnianiu się na drogach, ale jednocześnie na większym komforcie jazdy. Chcą, żeby te samochody miały już wspomaganie kierownicy czy hamulców, by technika jazdy była zbliżona do rozwiązań stosowanych w dzisiejszej motoryzacji.
Rynek motoryzacji zabytkowej ograniczał się kiedyś głównie do Europy Zachodniej, a teraz samochody opuszczające „Auto-Stodołę” eksportowane są na cały świat, m.in. do Nowej Zelandii czy USA. – Kiedyś na dziesięciu klientów zdarzał się jeden z Polski, a dziś to już połowa zleceń, jakie otrzymujemy. Polacy również zauważyli możliwość inwestowania w starą motoryzację – wyjaśnia pan Marek.
 
Czy to jest miłość?
Samochody po renowacji trafiają do kolekcji, muzeów, ale też do indywidualnych klientów, którzy je eksploatują podczas zlotów czy rajdów, a nawet zwyczajnie w drodze do pracy. – To zakochanie się w zabytkowych samochodach jest trudne do wytłumaczenia – mówi Marek Żynis. – Te samochody nie są dla nich autami użytkowymi, do których nie przywiązuje się większej wagi czy sentymentu. Niektórzy klienci traktują te auta wyjątkowo, niemal jak członków rodziny – tłumaczy. – Zdarza się, że tacy właściciele potrafią zadzwonić w piątek czy w sobotę o 21.00, bo chcą akurat porozmawiać o swoim „ukochanym dziecku”. Wysyłamy im wtedy kilka zdjęć, opowiadamy i wysłuchujemy, bo za takim telefonem często kryją się jakieś trudne sytuacje w ich życiu, stresy, od których uciekają myślami do swoich aut – wyjaśnia pan Marek.
Mówi, że trafiają się też osoby, które taki samochód odziedziczyły po kimś bliskim i taki samochód ma wartość także sentymentalną. – Właściciele dzieł sztuki czerpią przyjemność z otaczania się pięknymi obrazami czy rzeźbami. Tu kolekcjonerzy cieszą się z możliwości używania tych zabytkowych samochodów – tłumaczy właściciel „Auto-Stodoły”. – Chcą też swoim dzieciom czy wnukom pozostawić coś wartościowego – dopowiada.
Największą satysfakcję pracownikom daje to, że często z kupy złomu tworzy się tutaj piękne zabytkowe auto, które zachwyca ich właścicieli. – Mieliśmy kiedyś taką sytuację, że na granicy służby celne czy WOP-iści nie chcieli nas przepuścić, bo obawiali się, że tylko zanieczyścimy środowisko tym wrakiem – wspomina pan Marek. Kiedy po ośmiu miesiącach wracali z tym samochodem i ci sami strażnicy zobaczyli efekt ich pracy, to im pogratulowali i nie robili już trudności.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki