Ech, zagalopowałem się w marzeniach. Owszem, jakość debaty publicznej w znaczącej mierze zależy od polityków, ale wydaje mi się, że błędem byłoby obarczanie za obecną katastrofę społecznej komunikacji i podziały wśród Polaków wyłącznie ich. Być może większą winę ponoszą dziennikarze. Pod względem stężenia niechęci wobec politycznych oponentów poziom wielu programów, wypowiedzi, tekstów, wpisów wcale nie ustępuje wypowiedziom samych polityków. To nieprawda, że dziennikarze „tylko” opisują życie polityczne, które, no cóż, jest brutalne. Nie, sami wielokrotnie do tej brutalizacji się przyczyniają, przyprawiając swoje dziennikarskie dania ironią, sarkazmem, insynuacjami i manipulacją. Ich utwory szyte są nićmi tak grubymi, że płynnie przechodzą w groteskę. Tyle że zapiekła niechęć do rywali nie pozwala im jej dostrzec.
Opisując życie polityczne i toczące się w nim procesy oraz ludzi władzy czy opozycji, znacząca część dziennikarzy porzuciła (świadomie?) dziennikarski etos nakazujący służenie prawdzie. Coraz częściej i w sposób bardziej otwarty stają się bezkrytycznymi sprzymierzeńcami rządu lub opozycji, a ich utwory trącą tępą propagandą. Nie licytujmy się, kto przegina bardziej.
To oczywiste, że także dziennikarze mają swoje poglądy. Ale czy to wyklucza wierność elementarnym zasadom tego zawodu, takim jak służba prawdzie, rzetelność, dociekliwość i konfrontowanie różnych punktów widzenia? Zdaję sobie też sprawę, że tym, którzy chcą być wierni zawodowym kanonom, pewnie ciężko jest oprzeć się naciskom wydawców oczekujących emocji i krwi, bo te świetnie się sprzedają. Ale czy to rzeczywiście wystarczający powód, by z taką ostentacją sprzeniewierzyć się dziennikarskiemu powołaniu?
Skoro po śmierci Jana Pawła II na gest pojednania (krótkotrwały, to prawda) stać było kibiców ostro zwaśnionych klubów, komunikujących się dotąd za pomocą maczet, może teraz, po śmierci prezydenta Adamowicza, podobny pakt (oby skuteczniejszy) zawiążą dziennikarze? Nie chodzi nawet o spektakularne spotkania w świetle kamer. Wystarczyłoby ciche postanowienie każdego z nich, że powraca do standardów, że kończy z jadem, prześmiewczym tonem, manipulacją.
Jestem pewien, że gdyby tak się stało, klimat polskiego życia publicznego (ale też atmosfera rozmów w naszych rodzinach) uległby uzdrawiającej przemianie. Ale coś studzi moją nadzieję. Już nawet nie wątpliwość, czy sami dziennikarze będą zdolni do trudnej autorefleksji. Zastanawiam się natomiast, czy takiej przemiany oczekują widzowie, czytelnicy i słuchacze, to znaczy, czy chcą mediów rzetelnych, normalnych, opisujących świat w sposób ciekawy i dociekliwy? Obawiam się, że na takie gazety, telewizje i stacje radiowe większość spośród nas po prostu nie czeka. Już nie. Wolimy narkotyzować się imitacjami dziennikarstwa, utrwalającymi nasze, jedynie słuszne, przekonania. I to jest prawdziwy problem.
Tomasz Królak