Logo Przewdonik Katolicki

Boliwijczycy przeciw dyktaturze

o. Kasper Kaproń OFM
fot. Kasper Kaproń OFM

W Polsce o tym wydarzeniu mówiło się niewiele. Jedni pisali o zamachu stanu, inni o poturbowanej pani burmistrz. Tymczasem w Boliwii rozegrał się prawdziwy festiwal solidarności. Ludzie stanęli przeciw dyktaturze – i miejmy nadzieję, że wygrali.

„Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie” – to powiedzenie angielskiego filozofa i teoretyka wolności Lorda Actona wspaniale obrazuje postać boliwijskiego prezydenta Evo Moralesa. Wybrany w sposób demokratyczny w 2005 r. polityk, należący do Ruchu na rzecz Socjalizmu (hiszp. Movimiento al Socialismo (MAS)) i odwołujący się do swoich indiańskich korzeni, był jednym z najdłużej sprawujących władzę szefów państw w całej Ameryce Łacińskiej. Wygrał także wybory w roku 2009 i dzięki wprowadzeniu nowej konstytucji mógł ubiegać się o kolejną kadencję. Na trzecią kadencję został wybrany w 2014 r.: to miało być już jego ostatnie pięciolecie rządów. W 2016 przeprowadził jednak referendum, w którym zapytał o zniesienie konstytucyjnego limitu dwóch kadencji. Większość społeczeństwa była przeciwna takiemu rozwiązaniu, jednakże Morales odwołał się do Trybunału Konstytucyjnego (który sam kontrolował), pytając, czy zapis o limicie kadencji zgodny jest z prawami człowieka. Trybunał oczywiście przyznał mu rację i w ten sposób Morales ponownie znalazł się wśród kandydatów na urząd głowy państwa.
 
Sfałszowane wybory
Wybory prezydenckie odbyły się w niedzielę 20 października tego roku. Przeciwko Moralesowi jako główny opozytor stanął Carlos Mesa, polityk słaby, kojarzony z neoliberalizmem, lecz będący wyrazicielem potęgującego się od lat społecznego sprzeciwu wobec ponownej kandydatury Evo. Kiedy wieczorem w dniu wyborów Najwyższy Trybunał Wyborczy ogłosił pierwsze wstępne wyniki oparte na szybkim zliczeniu 83 proc. oddanych głosów (dane przekazywane z obwodowych komisji wyborczych przez internet do centrali), Morales miał 45.28 proc., a Mesa 38.16 proc. głosów. Według boliwijskiego prawa, aby wygrać w pierwszej turze, wystarczy uzyskać minimum 40 proc. głosów przy przewadze dziesięciu punktów procentowych nad drugim kandydatem. Moralesowi brakowało do tego zaledwie 3 proc., lecz przewaga ta się zmniejszała. Niespodziewania jednak transmisja z liczenia została przerwana na całą dobę. Kiedy przywrócono ją w nocy z poniedziałku na wtorek, i wtedy okazało się, że triumfuje Morales. Wielu Boliwijczyków głośno mówiło, że władze przeprowadziły fałszerstwo wyborcze, bo nie chciały dopuścić do drugiej tury, w której Morales prawdopodobnie by przegrał.
 
Opór i kpiny
Podejrzenie o fałszerstwo wyborcze stało się iskrą dla rozniecenia fali protestów, które w krótkim czasie ogarnęły cały kraj. W poszczególnym departamentach (odpowiednikach naszych województw, ale dużo większych) zorganizowane zostały tzw. cabildo, czyli powszechne rady miejskie, składające się z wszystkich obywateli. Zadeklarowany został strajk generalny. Ludzie domagali się całkowitego unieważnienia wyborów i natychmiastowego ustąpienia Moralesa. Do roli nieformalnego przywódcy opozycji urósł Luis Fernando Camacho, przewodniczący Komitetu Społecznego miasta Santa Cruz, który wobec półtoramilionowego zgromadzenia obywatelskiego zapowiedział, że mając jedynie w ręce Pismo Święte, wręczy prezydentowi akt rezygnacji i zobliguje go do jego podpisania.
Prezydent tymczasem publicznie ogłaszał swoje zwycięstwo i kpiąc z demonstrantów, oskarżał ich o zamach stanu i atak na demokrację. Prezydenckie słowa jeszcze bardziej spotęgowały społeczny sprzeciw. Boliwijczycy masowo wyszli na ulicę i przeżywali swoisty karnawał solidarności. Niestety, doszło także do zamieszek, wywołanych przez partyjne bojówki MAS-u.
 
Prezydent ucieka
W piątek 8 listopada posłuszeństwo prezydentowi wypowiedziały poszczególne garnizony policji, co przyspieszyło następstwo zdarzeń. W sobotę prezydent zmienił już ton dyskursu i wezwał do dialogu. W nocy z soboty na niedzielę organ kontrolny wyborów Organizacji Narodów Ameryki (OEA) potwierdził fałszerstwo wyborcze. Na porannej konferencji prasowej Morales zapowiedział powtórne wybory, jednakże nikt już jego słów nie brał na poważnie. W godzinach popołudniowych po nieudanej próbie ucieczki z kraju, gdyż ościenne kraje zamknęły przestrzeń powietrzną dla prezydenckiego samolotu, Evo Morales podał się do dymisji. Ulice i place miast stały się miejscem eksplozji radości. Niestety, partyjne bojówki dokonały licznych aktów wandalizmu, dlatego też Camacho, przewodniczący Komitetu Społecznego, wezwał społeczeństwo do utrzymania strajku do czasu zaprzysiężenia rządu przejściowego i rozpisania nowych wyborów. Tymczasową głową państwa do czasu wyborów została Jeanine Añez – wiceprezydent Senatu, konstytucyjnie obejmująca władze w momencie upadku innych funkcji

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki