Tłem wszystkich tych linczów jest tradycyjna hinduska religia, wymagająca przestrzegania szeregu zakazów – oraz nietolerancja wobec tych, którzy owych zakazów nie przestrzegają.
Pobici na śmierć
Rankiem, w niedzielę 22 września, grupa mieszkańców wioski Dźaltanda Suari w stanie Dźarkand otoczyła trzech mężczyzn sprzedających mięso na targowisku. Oskarżono ich o zabicie i próbę sprzedaży krowy. Zanim oskarżeni zdążyli się wytłumaczyć, tłum dosłownie zmasakrował ich gołymi pięściami. Jedna z ofiar zginęła na miejscu, dwie walczą o życie w szpitalu.
Wypadek, aczkolwiek nie pierwszy w okolicy, zyskał rozgłos, gdy okazało się, że zlinczowani mężczyźni są chrześcijanami. I nawet gdyby w rzeczywistości sprzedawali wołowinę (co się nie potwierdziło), nie wykraczaliby przeciw przepisom własnej religii. Jednak dla hinduskich fanatyków nie ma to znaczenia, gdyż to oni nadają ton życiu publicznemu w Dźarkandzie. W stanie tym wiosną 2015 r. wprowadzono przepisy narzucające ogółowi mieszkańców zasady hinduizmu. Od tego czasu do końca 2018 r. (danych z tego roku jeszcze nie upubliczniono) na terenie stanu pobito na śmierć, z powodów religijnych, 44 osoby. Aż 17 spośród nich zginęło za rzekome zabicie krowy.
Pojęcie świętej krowy, jakim posługujemy się w Polsce, jest nieprecyzyjne. Hinduizm nie oddaje krowom czci, lecz szacunek – jako dawczyniom mleka. Dlatego zakazuje ich zabijania oraz spożywania ich mięsa. Większość wyznawców hinduizmu rozumie, że zakaz ten nie może być stosowany wobec osób praktykujących chrześcijaństwo albo islam, jednak od 2014 r., kiedy to w kraju doszła do władzy Indyjska Partia Ludowa (Bharatija Dźanata), zaczęły się z tym problemy. Rządząca partia propaguje bowiem ideologię „hindutwy”, łączącej hinduizm z hinduskim nacjonalizmem. Co więcej, domaga się by zasady „hindutwy” stały się obowiązujące wobec wszystkich obywateli.
Dźarkand jest właśnie jednym ze stanów, w którym radykałom udało się wprowadzić większość ich doktrynerskich postulatów. Stąd atmosfera nietolerancji i przemocy, która panuje tutaj od pięciu lat. Ale problem dotyczy całego kraju, szczególnie najgęściej zaludnionych rejonów doliny Gangesu-Brahmaputry, gdzie skoncentrowana jest większość wyznawców hinduizmu. W wioskach tego regionu samozwańczy strażnicy patrolują drogi, zatrzymując i bijąc tych, których uznają za producentów lub sprzedawców wołowiny. Przemoc dotyka nawet muzułmańskich mleczarzy, którym fanatycy odmawiają prawa dojenia krów.
Dotykać – nie, bić – i owszem
Zaledwie trzy dni po tragedii w Dźaltanda Suari Indiami wstrząsnął kolejny drastyczny przypadek. Dwóch chłopców wypróżniających się na poboczu szosy w pobliżu wsi Bhawkedhi (stan Madhja Pradeś) zlinczowali na miejscu okoliczni chłopi. Sprawcy mordu nie są jednak fanatykami czystości, lecz religijnego tradycjonalizmu. Ich ofiary należały do jednej z licznych kast „niedotykalnych”, czyli pariasów, którym w opinii rygorystycznie pojmowanego hinduizmu nie wolno jest „brudzić” wiernych fizycznym kontaktem ani nawet spojrzeniem. A cóż dopiero kalać ich wzrok widokiem czynności fizjologicznych! Zamordowani (dziesięcio- i dwunastolatek) nie chcieli wszak nikogo obrazić: po prostu w ich rodzinnym domu nie ma toalety.
Pariasi – od niedawna zwani dalitami, co znaczy „uciśnionymi” – stanowią około 200 milionów osób, czyli piątą część ogółu ludności Indii. Pochodzą od pierwotnej ludności tego kraju, 3,5 tysiąca lat temu podbitego przez hinduskich najeźdźców. Hindusi przynieśli ze sobą system kastowy, którego dalitom nie narzucali, jednak w ciągu wiekowej koegzystencji system kastowy zaszczepił się również wśród nich. Indyjska konstytucja z 1950 r. zabrania ich dyskryminacji, jednak w realnym życiu społecznym, szczególnie na wsi, nadal decydują stare uprzedzenia.
Jednym z najbardziej spektakularnych jest zakaz wchodzenia do hinduistycznych świątyń, stosowany powszechnie, przynajmniej na prowincji. Zaledwie w ubiegłym roku jeden z braminów zszokował współwyznawców, na własnych rękach wnosząc do miejsca kultu chorego dalita. Do dyskryminacji obyczajowej dochodzi ekonomiczna: 60 proc. członków kast upośledzonych żyje poniżej granicy ubóstwa, co jest jeszcze bardziej znamienne, jeśli się zważy, że 90 proc. kadry kierowniczej indyjskiego biznesu pochodzi z kast wyższych.
W najgorszej sytuacji są dalickie kobiety, prześladowane zarówno przez wyzyskujących je „dotykalnych” właścicieli ziemskich, jak i samych dalitów, mężów lub teściów dopuszczających się domowej przemocy.
Rząd próbuje co prawda złagodzić te nierówności poprzez system kwot zapewniających wstęp na studia i stanowiska w administracji: 50 proc. dla wszystkich kast upośledzonych, z czego 15 proc. dla dalitów. W praktyce korzystają z tego jednak wyłącznie mieszkańcy dużych miast. Na prowincji sytuacja „niedotykalnych” jeszcze długo się nie poprawi.
Nie tradycja, lecz partyjna premedytacja
Właśnie dalici, obok chrześcijan i muzułmanów, padają dziś najczęstszą ofiarą aktów przemocy ze strony wiejskich samozwańczych straży. Tradycyjnie bowiem to pariasi – z braku chętnych spośród wyższych kast – zajmują się zabijaniem bydła lub, jak w przypadku dalitów-hinduistów, usuwaniem padłych krów. Ci ostatni zresztą, w proteście przeciw dyskryminacji w łonie ich własnej wspólnoty religijnej, coraz częściej przechodzą na buddyzm, chrześcijaństwo lub islam. A tego właśnie chce im zabronić Indyjska Partia Ludowa, próbując przeforsować w parlamencie konstytucyjny zakaz konwersji z hinduizmu. Przechodzenia na hinduizm nikt nie chce zabraniać, przeciwnie, wiele spośród ofiar, przed ich zlinczowaniem, zmusza się do odśpiewania hymnu Dźai śri Ram! („Niech będzie pochwalony Rama!”) będącego znakiem rozpoznawczym hinduistów.
W tym wszystkim zwraca uwagę niepokojąca tendencja: o ile dyskryminacja dalitów, jako zjawisko od dawna znane, występuje najsilniej na społecznie zacofanym południu kraju, o tyle ostatnie akty przemocy nasilają się w stanach północnych, które są podstawą ekonomicznego rozwoju Indii. Tam ludzie są bici na śmierć w wioskach leżących nawet zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od stolicy. W tym wypadku nie należy winić za to ludowej tradycji, lecz działania z premedytacją ze strony rządzącej partii.