Przedpołudnie postanowiłem spędzić w tamtejszym Muzeum Sztuki. Nim poszedłem pod lokale wyborcze pytać Izraelczyków, na kogo głosowali i jakie mają oczekiwania, chciałem popatrzeć na płótna Moneta, Matisse’a, Renoira, Picassa czy Chagalla. Jednak tym, co mnie najmocniej uderzyło, poza pięknem sztuki, był hałas, jaki w muzeum robiły dzieci. Mnóstwo rodziców postanowiło wykorzystać dzień wolny dla lekcji sztuk pięknych. Rano jadłem przy jednej z ulic śniadanie w jakiejś knajpce, przy niemal każdym stoliku siedziały rodziny z dziećmi. Z muzeum zaś poszedłem na oficjalny obiad na centralnym placu im. Icchaka Rabina. Widok rodzin z dwójką, trójką czy piątką dzieci nie był niczym niezwykłym. Restauracje były pełne rodzin. Wieczorem tego dnia poszedłem jeszcze na plażę. Choć w Polsce padał deszcz i właśnie wszyscy zaczęli sobie przypominać, że zbliża się jesień, w Tel Awiwie o zmierzchu było 30 stopni, więc tysiące mieszkańców Tel Awiwu poszło nad morze. Z głośników rozlegała się głośna dyskotekowa muzyka, ale prócz imprezowiczów na plaży było mnóstwo dzieci. Wtedy przypomniał mi się tekst sprzed paru dni Tomasza Terlikowskiego, który w „Plusie Minusie” zamieścił statystyki, pokazujące, że Izrael to absolutny lider państw rozwiniętych, jeśli chodzi o dzietność. Wiele dzieci mają nie tylko rodziny ortodoksyjnych Żydów, ale również wielu zupełnie niewierzących. Choć rodziny religijne mają średnio siedmioro dzieci, to nawet wśród całkiem zeświecczonych mieszkańców Izraela trójka, czwórka czy piątka dzieci to norma. Parę dni później wziąłem udział w konferencji o roli kobiet w Polsce i Izraelu. Można powiedzieć, że izraelska feministka tym różni się od nie-feministki, że zamiast piątki dzieci ma „tylko” trójkę.
Kluczem do zrozumienia tego fenomenu nie jest tylko religia, ale kultura. Ta druga mówi nam, co dla społeczeństwa ważne. Tak, jako ojciec piątki dzieci jestem stronniczy. Ale nasza kultura wcale nie jest aż tak przyjazna rodzinom wielodzietnym, jak byśmy chcieli. Już pominę komentarze pogardliwe wobec takich rodzin, ale wskażę pewne wzorce. Dajmy na to chlubę polskich kolei, czyli pendolino. Tam przedział rodzinny ma... cztery miejsca. Czyli jeśli rodzina ma więcej niż dwójkę, reszta musi jechać osobno. Nie lepiej z wakacjami. Największe pokoje w pensjonatach mają pięć łóżek. Czyli jeśli ktoś ma więcej niż trójkę, musi sobie radzić sam. Rozdysponować w różnych pokojach podzielonych wspólnym korytarzem kilkuletnie dzieci to duże wyzwanie. Samochód? Przeciętne auto nadaje się do przewozu dwójki dzieci z banalnego powodu, mało które może pomieścić z tyłu trzy foteliki. A już czwórka? Tu pojawiają się schody.
Nie, nie chcę się skarżyć, nasza rodzina to wspaniała przygoda. Chodzi o coś innego. Czyli o ukryte bariery, które napotka ten, kto chciałby mieć liczną rodzinę. A te bariery tkwią w kulturze. Tel Awiw, który jest niezwykle liberalnym miastem, w którym w gejowskich paradach udział bierze ćwierć miliona osób, równocześnie tworzy taką atmosferę, że rodzice nawet bardzo licznych rodzin czują się doskonale.