Logo Przewdonik Katolicki

E-wyborcy

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Książek

W kampanii wyborczej niekiedy pojawiają się całkiem oryginalne pomysły. Albo całkiem nieoryginalne, ale które nagle w polskich warunkach wydają się czymś ciekawym. Nie dlatego, że są nowe, ale dlatego, że wyłamują się poza nasze codzienne polityczne utarczki i przypominają nam o tym, jak zmienia się świat.

Jednym z nich było przedstawienie przez Platformę, a właściwie powrót do idei, którą już ta partia zgłaszała w 2011 r., a mianowicie głosowania przez internet. Zdaniem polityków PO wprowadzenie takiego rozwiązania sprawi, że więcej Polaków skorzysta ze swojego prawa oddania głosu w wyborach lub referendach. Akurat to tłumaczenie wydaje się dość jałowe. Nie znam żadnych danych pokazujących, że wprowadzenie głosowania za pomocą sieci podniosło frekwencję wyborczą. Natomiast znam przypadek Estonii (gdzie przebywałem w trakcie ostatnich wyborów europejskich z wizytą studyjną, rozmawiając m.in. z szefem tamtejszego biura wyborczego) i wiem, że w tym kraju – choć głosowanie przez internet wprowadzono tam 15 lat temu – e-głosowanie nie ma wpływu na frekwencję. Mało tego, badania statystyczne pokazują, że przekrój demograficzny oddających głos przez sieć jest taki sam jak pozostałych głosujących. Nie zaobserwowano zjawiska, by masowo przez sieć głosowali młodzi, przeciwnie – to starsi wyborcy, ci, którzy częściej głosują przy urnie, częściej też głosują za pomocą sieci, ponieważ – szczególnie na prowincji – korzystają z wygody, że nie muszą dojeżdżać do lokalu wyborczego.

Wiara w to, że dzięki wprowadzeniu takiej technicznej możliwości młodzi pójdą masowo do urn oraz – tego politycy PO nie mówią wprost, ale taką mają intencję – odsuną PiS od władzy, nie ma więc żadnego uzasadnienia merytorycznego.
Ale mimo to pomysł wydaje mi się wartościowy. I to nie dlatego, że jestem zwolennikiem tego rozwiązania. Mam do tego stosunek ambiwalentny: ma ono bardzo wiele plusów, ale też wiele minusów, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego. Najważniejszym pozostaje problem bezpieczeństwa. Wszak jedno z najbardziej rozwiniętych pod względem cyberbezpieczeństwa państw świata – Izrael – nie zdecydowało się na takie rozwiązanie właśnie z powodu ryzyka zhakowania wyborów. A wiara w to, że wybory będą uczciwe, że władzę sprawować będą rzeczywiście ci, którzy otrzymali mandat od obywateli w wolnej elekcji – jest sednem zaufania, na którym opiera się demokracja.

Wspomniani Estończycy zresztą na bezpieczeństwo swego systemu wyborczego wydają wielkie pieniądze. Głosowanie przez internet wbrew pozorom nie jest tam aż takie proste – wymaga kilkunastu minut i najwyższego możliwego poziomu zabezpieczeń w estońskim systemie e-państwa. To procedura znacznie poważniejsza niż danie lajka na Facebooku. Głos musi bowiem zostać podwójnie zaszyfrowany również po to, by zagwarantować tajność głosowania i uniemożliwić odkrycie, jak głosował konkretny obywatel.
Ale mimo to uważam, że debata o e-głosowaniu jest nam potrzebna. Dlaczego? Byśmy zobaczyli, jak daleko w tyle w procesie cyfryzacji jest nasz kraj, a jak w budowie cyfrowej administracji publicznej, która służy obywatelom, a nie urzędnikom, poszedł już cywilizowany świat.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki