Tytuł tego tekstu zdaje się trącić tanią publicystyką. Jak można zestawiać bój, który jeszcze w czasie swego trwania stał się legendą i obecne polityczne rozgrywki wokół kwestii własności i zagospodarowania miejsca, gdzie się toczył? Jak autor, który jest historykiem, może używać takich porównań? Czy nie ulega histerii, która zdaje się pojawiać we wszystkich współczesnych sporach rozgrywających się na polu kultury, wartości, religii i historii właśnie? Tak może się z pozoru wydawać, jednak chciałbym przekonać Czytelników, że to, co dzieje się dziś wokół Westerplatte jest sprawą istotną i dotyczącą nie tylko przeszłości.
To już kolejny konflikt dotyczący ekspozycji muzealnych. Pamiętamy burzę, którą wzbudziły działania wobec Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku (pisałem już o tym w „Przewodniku” 17/2017). Podobnie było w przypadku Muzeum Śląskiego w Katowicach i Muzeum Historii Żydów Polskich Polin w Warszawie. Widać, że obecna władza przywiązuje dużą wagę do form upowszechniania wiedzy o przeszłości i nie unika ostrych konfliktów, aby promować swoją jej wersję.
Muzealny ping-pong
Dzisiejszy „bój o Westerplatte” jest kolejną odsłoną w tym spektaklu. Zanim zastanowimy się nad jego istotą i znaczeniem, przyjrzyjmy się faktom. Spór rozgrywa się pomiędzy samorządowymi władzami Gdańska i administracją rządową szczebla centralnego i wojewódzkiego. Dotyczy sposobu zagospodarowania półwyspu oraz własności położonych na nim gruntów. Jego początek wyznacza powołanie w 2016 r. przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego Muzeum Westerplatte, które zostało następnie połączone z istniejącym już Muzeum II Wojny Światowej (pojawiły się wówczas zarzuty, że zabieg ten miał doprowadzić do skrócenia kadencji dyrektora i twórcy Muzeum II Wojny Światowej prof. Pawła Machcewicza i zmiany koncepcji prezentowanej tam ekspozycji).
Nowy dyrektor, dr Karol Nawrocki, złożył prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi ofertę kupna gruntów na Westerplatte za 2 mln złotych, aby zbudować tam plenerowe muzeum. Prezydent jednoznacznie odrzucił tę propozycję, argumentując, że „Westerplatte ma służyć wszystkim Polakom”. Dyrektor Nawrocki nie pozostał dłużny, twierdząc, że „Westerplatte zostało zmarginalizowane podczas budowy Muzeum II Wojny Światowej”, a „w ciągu całej prezydentury Pawła Adamowicza, a właściwie od początków III RP, władze miasta nie robiły nic, aby zadbać o to miejsce”.
Reakcją Rady Miasta było przegłosowanie uchwały o przekazaniu terenów dawnej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na rzecz Muzeum Gdańska, które miało przygotować koncepcję ich zagospodarowania. Przed rokiem w Dworze Artusa zaprezentowano trzy koncepcje kierunków zagospodarowania Westerplatte przygotowane przez pracownie architektoniczne na zlecenie miasta.
Spór na chwilę wyciszyła tragiczna śmierć prezydenta Adamowicza, jednak wkrótce rozgorzał on z nową siłą. W ostatnich dniach kwestia znalazła swój finał w postaci specustawy przyjętej przez Sejm i podpisanej przez prezydenta. Zakłada ona przejęcie terenu od miasta oraz budowę Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. Tryb prac nad ustawą został ostro skrytykowany przez gdańskich samorządowców i wiele instytucji krajowych, a także międzynarodowych, m.in. Międzynarodową Radę Muzeów. Twórcom ustawy zarzucono brak konsultacji, np. z rodzinami westerplatczyków, historykami czy konserwatorami zabytków. Sprawa Westerplatte powinna zostać rozstrzygnięta w drodze dialogu – podsumowało spór Stowarzyszenie Muzealników Polskich.
Powrót do dylematów II RP
W zasadzie nikt nie ma wątpliwości, że obecny stan tego miejsca jest nie do zaakceptowania i chyba każdy, kto je odwiedził jest tego świadom. Co do kierunku i celu potrzebnych zmian zgody jednak nie ma. Spróbujmy zadać sobie pytanie, dlaczego tak jest; dlaczego miejsce, które było i jest obiektem szczególnej czci Polaków, zamiast skłaniać do kompromisu staje się powodem kolejnej kłótni? Sądzę, że jej źródła są głębokie i sięgają do podstawowych przyczyn dzielącego Polaków konfliktu.
Pierwszym jest różnica dotycząca sposobu sprawowania władzy oraz organizowania życia politycznego i społecznego w państwie. Dobrze pokazują to dzieje II Rzeczypospolitej i jej konstytucji. Pierwsza – marcowa, zakładała trójpodział władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, ograniczała kompetencje prezydenta i rządu i tworzyła zdecentralizowany system władzy, którego celem miało być dobro i wolność obywatela. Temu służył rozbudowany katalog praw obywatelskich i uprawnień samorządu. Druga – kwietniowa, wychodziła z założenia, że celem państwa jest dobro wspólnoty, której ustąpić muszą prawa jednostki. Przestał funkcjonować trójpodział władz, a na jego miejsce stworzono system jednolitej władzy skupionej w ręku prezydenta RP, odpowiedzialnego jedynie przed „Bogiem i Ojczyzną”. Prawa przysługiwały obywatelom o tyle, o ile wypełniali obowiązki, a samorząd terytorialny uznany został po prostu za część administracji państwowej.
Spór o zagospodarowanie Westerplatte zdaje się nowym wcieleniem tamtych, pozornie odległych w czasie, kontrowersji. Jest przejawem walki o formę naszego państwa: czy będzie ono zorganizowane według zasady pomocniczości, ograniczającej centralistyczne dążenia władzy, czy też pójdzie ono w kierunku modelu silnych, scentralizowanych rządów, m.in. ograniczających uprawnienia samorządu.
Jak świętować rocznice
Drugim źródłem sporu o Westerplatte jest odpowiedź na pytania: jak powinniśmy upamiętniać ważne wydarzenia w naszych dziejach i czemu mają służyć obchody rocznic? I tu również zderzają się dwie wizje i dwie wrażliwości. Jedna pragnie wzmocnić wspólnotę narodową opartą na tradycyjnie rozumianym patriotyzmie. Miejsca pamięci i obchody rocznic w jej perspektywie powinny być naznaczone powagą, refleksją i zakładać jednoznaczność przekazu. Nie ma w niej miejsca na przedsięwzięcia typu „orzeł może”, zakończone wspólną konsumpcją czekoladowego orła, jak uczczono w 2013 r. Dzień Flagi. Druga pragnie, aby rocznice i miejsca pamięci stały się miejscem budowy wspólnoty nie tyle narodowej, ile obywatelskiej i promuje mniej konwencjonalne sposoby świętowania. Te wizje zderzają się dziś na Westerplatte i wokół obchodów 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Obie mają swoje, wcale nieoczywiste, racje i spór między nimi ma pełne prawo do obecności w publicznej przestrzeni.
Niestety, jak to u nas bywa, także tutaj pojawia się brak umiaru i wrażliwości. Trudno inaczej ocenić absurdalną koncepcję obchodów rocznicy 1 września 1939 r. ogłoszoną przez władze Gdańska. W słusznym niewątpliwie dążeniu do nadania im nieco mniej formalnego charakteru przewidziano bowiem: „Marsz życia, czyli radosny pochód, który rozpocznie się nieopodal Teatru Szekspirowskiego. Stamtąd uczestnicy marszu przejdą pod Bramę Zieloną, gdzie zaplanowano koncert, tańce i wspólne świętowanie”. Ten niewątpliwy absurd, z którego gdański ratusz szybko się wycofał, zapewne dzieło jakiegoś młodocianego redaktora portalu Gdańsk.pl, sprowokował skrajne reakcje przedstawicieli innej wizji upamiętniania. „Trudno to nazwać inaczej jak narodową zdradą”, „dzisiejsi włodarze Gdańska nie pamiętają o historii i próbują się przypodobać Niemcom” – to jedynie przykłady ich opinii. Skrajność goni skrajność, szans na porozumienie nie widać, obie strony są okopane, a Westerplatte staje się znów polem bitwy, teraz nieszczęsnej wojny kulturowej, w której się coraz bardziej pogrążamy.