Naukowcy oraz instytucje kontrolujące producentów jednogłośnie twierdzą, że – w świetle obecnej wiedzy – odpowiednio stosowane dodatki do żywności nie stanowią zagrożenia dla konsumentów. Każdy z nich został przebadany i posiada certyfikat niezbędny do wprowadzenia do produkcji żywności. Wiedza ta jest na bieżąco aktualizowana. Wraz z upływem czasu oraz rozwojem nauki odkrywamy nowe niekorzystne skutki oddziaływania niektórych substancji. Stąd też ostatnio wycofano z użycia barwnik E128 – czerwień 2G. Obniżono też normy dla kilku barwników, w tym dla żółcieni chinolinowej (E104) aż dwudziestokrotnie. W zasadzie powinniśmy czuć się bezpieczni, wybierając cokolwiek ze sklepowej półki. W zasadzie, ponieważ pojawia się tu szereg różnych problemów i zależności.
Ile „E” można zjeść jednego dnia?
Po pierwsze, dawki dodatków do żywności kumulują się w ciągu dnia podczas kolejnych posiłków. Łącznie w ciągu roku spożywamy ich około 2 kilogramów. Częściej stosowane w przetwórstwie konserwanty i barwniki mogą być konsumowane przez nas wielokrotnie w ciągu jednego dnia. Problem uwidacznia się szczególnie u dzieci, które zwykle bojkotują kasze, jogurty naturalne i warzywa, gustując w produktach mocniej przetworzonych – chrupkach śniadaniowych, słodkich serkach i batonikach. Są też znacznie mniejsze, a więc łatwiej im o przekroczenie dopuszczalnego poziomu dziennego spożycia (ADI) wyliczanego na kilogram masy ciała. Badania pokazały, że u maluchów w wieku 1–3 lat azotyny używane do produkcji m.in. wędlin są spożywane na poziomie średnio 160 proc. w stosunku do normy, a u 5 proc. z nich wartość ta osiąga ponad 560 proc. Jeszcze gorzej prezentuje się poziom spożycia niektórych konserwantów, np. sorbinianów i estrów sorbitolu, stosowanych do ciast, pieczywa i napojów, gdzie w skrajnych grupach spożywano ponad tysiąc procent normy.
Kiedy uświadomimy sobie tę zależność, pojawia się spory problem: wyliczenie dziennego spożycia dodatków jest na razie niemożliwe. Producenci nie wiedzą, w jaki sposób będziemy komponować nasze posiłki, nie mogą tej wiedzy uwzględnić przy projektowaniu produktu. My sami zaś nie jesteśmy przez nich informowani, jaka dokładnie jest zawartość poszczególnych substancji. Nie chodzi tu nawet o kwestię fałszowania żywności i umieszczania na opakowaniu danych nieodpowiadających faktycznemu składowi. Powód jest banalny – w wydrukowanych spisach widnieje jedynie adnotacja na temat użycia substancji, bez określenia jej ilości. Sytuacja poprawiłaby się, gdyby umieszczano tam informację analogiczną do tej podawanej dla wartości energetycznej oraz makroskładników (m.in. węglowodanów), najlepiej z odniesieniem do ustalonego maksymalnego dziennego spożycia.
Niebezpieczne interakcje
Kolejnym odkrywanym obecnie problemem jest interakcja dodatków z popularnymi lekami i suplementami diety. Zagadkowe pozostaje również oddziaływanie synergistyczne dodatków, czyli nakładanie się wpływu kilku jednocześnie przyjmowanych substancji chemicznych. W badaniach NIK, w jadłospisie dziennym sporządzonym losowo dla jednej osoby, doszukano się aż 85 substancji dodatkowych. Liczba ta mogłaby jeszcze wrosnąć, gdyby teoretyczny konsument sięgnął po gotowe dania obiadowe, zamiast samodzielnego ich przyrządzania. Rekordowe produkty mają ich po kilkanaście. Co ciekawe, zdarza się, że producenci wzbogacają produkt o kilka substancji konserwujących lub stabilizujących tak, by osiągnąć oczekiwany efekt, nie przekraczając jednocześnie obowiązującej normy dla poszczególnych substancji. Co mówią o tym badania? Pojedyncze wyniki potwierdzają wzmacnianie lub modyfikowanie niekorzystnego oddziaływania. Połączenie benzoesanu sodu (E211) z kwasem askorbinowym (E300) powoduje wydzielanie się rakotwórczego benzenu, z tetrazyną (E102) – zaburzenia koncentracji i uwagi („ADHD”) i tak dalej. Wiedza ogólna sięga jednak poziomu sokratejskiego „Wiem, że nic nie wiem”.
Analizując normy, należy też pamiętać, że odnoszą się one do ogółu populacji, a nie do osób szczególnie wrażliwych i podatnych na oddziaływanie szkodliwych substancji, takich jak małe dzieci, seniorzy czy alergicy. W tych przypadkach dawka bezpieczna jest kwestią indywidualną – sami musimy zaobserwować, które substancje nam szkodzą, a które nie. Tylko jak to zrobić przy jednoczesnym przyjmowaniu 85 substancji chemicznych i mało specyficznych objawach…
Jeść czy nie jeść?
Przy tak wielu niewiadomych powstaje więc pytanie – czy mamy jeść produkty zawierające „E”, czy nie? Jeśli jesteśmy zdrowi i nie należymy do osób nadwrażliwych, wystarczy, że w miarę możliwości będziemy wybierać z półki sklepowej produkty o prostszym i bardziej tradycyjnym składzie. Naturalne składniki i receptury stosowane przez stulecia są najlepiej przetestowane przez nasze organizmy. Wbrew pozorom wybór jest całkiem spory – dla przykładu kontrole NIK wykazały, że rozpiętość liczby dodatków użytych do produkcji kiełbasy śląskiej wynosi od 0 do 19. Ograniczmy przy tym szczególnie spożycie produktów zawierających najbardziej niekorzystne dodatki. Obserwujmy też, jak nasz organizm reaguje na nowe produkty – czy pojawia się swędzenie skóry, pokrzywka, bóle brzucha. Jeśli tak – prześledźmy ich skład i zrezygnujmy na jakiś czas z zakupu. Czy objawy powrócą po ponownym wprowadzeniu? Może tą detektywistyczną metodą poradzimy coś na to, że czasami czujemy się źlE.