Pożyczki krótkoterminowe – najczęściej udzielane na okres do 60 dni i na kwotę do kilku tysięcy złotych – to problem, z którym Polska zmaga się co najmniej od początku obecnego wieku. Wypracowanie idealnych rozwiązań dla tego rodzaju działalności to nie lada zagwozdka. Z jednej strony trzeba uniemożliwić oczywiste przykłady wyzysku, a z drugiej nie wylać dziecka z kąpielą – likwidacja tej wzbudzającej uzasadnione wątpliwości branży może sprawić, że przeniesie się ona do podziemia, czyli będzie działać zupełnie poza kontrolą. Jest przecież faktem, że istnieje ona nie tylko dlatego, że jest grupa osób zainteresowana zarabianiem na wysoko oprocentowanych, łatwych pożyczkach, ale są również ci, którzy chcą je brać. Fakt istnienia tych drugich jest wynikiem mnóstwa czynników, ekonomicznych i politycznych, których wyeliminować jedną ustawą się nie da. Uruchomione w ostatnich latach transfery pieniężne poprawiły sytuację dochodową Polek i Polaków, ale nie na tyle, żeby popularne „chwilówki” zniknęły.
Nowelizacja nowelizacji
Ledwie trzy lata temu weszła w życie największa do tej pory reforma regulująca sektor pożyczek krótkoterminowych w Polsce. Miała ona za zadanie ucywilizować ten sektor, co w dużej mierze się udało, jednak najwyraźniej nie do końca.
W lutym tego roku minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zaprezentował projekt nowej ustawy antylichwiarskiej, która ma uniemożliwić osiąganie zysków kosztem rodzin będących w ekonomicznej desperacji. Można więc wyciągnąć logiczny wniosek, że wcześniejsze starania nie spełniły oczekiwań. Projekt trafił do konsultacji, w których kolejne podmioty składały swoje zastrzeżenia, aż wreszcie, w połowie czerwca, rząd przyjął jego kształt. Jak się szybko okazało, jeszcze nie finalny, gdyż pod koniec ubiegłego miesiąca dosyć nieoczekiwanie zaprezentowano jego najnowszą wersję, która wzbudziła gniewne reakcje środowisk firm pożyczkowych. To już akurat zaskoczeniem nie było, gdyż wcześniejsze reformy też spotykały się z gwałtownym odbiorem tej grupy zainteresowanych.
Wcześniejsza reforma uniemożliwiła niekontrolowane generowanie kosztów ponoszonych przez klientów. W Polsce niezgodne z prawem jest udzielanie pożyczek, których oprocentowanie przekracza 10 proc. w skali roku. Firmy pożyczkowe zwiększały więc opłaty innego rodzaju, na przykład jednorazową opłatę za udzielenie pożyczki. Oczywiście banki również nakładają różne dodatkowe opłaty. Wprowadzono więc górną granicę, której nie mogą przekroczyć wszystkie koszty pozaodsetkowe nałożone na klienta w ramach jednej pożyczki. Ich limit to suma 25 proc. kwoty pożyczki i 30 proc. kwoty pożyczki w skali roku. W ten sposób ograniczono też możliwość zwiększania opłat w razie opóźnień ze spłatą. Te dodatkowe opłaty, związane z prolongatą, również muszą się mieścić w limicie, a spłaty pożyczki nie można rozciągać na okres dłuższy niż 120 dni. Niektóre firmy próbowały sobie radzić z tą ostatnią regulacją w taki sposób, że zamiast prolongaty proponowały kolejną pożyczkę na spłatę poprzedniej, której formalnie udzielała inna firma, choć powiązana kapitałowo.
Kronika zapowiadanej katastrofy
Projekt przyjęty w połowie czerwca zakładał kolejne obniżenie limitu kosztów pozaodsetkowych – pierwotnie nie miały one przekraczać sumy 20 proc. kwoty pożyczki i 25 proc. kwoty pożyczki w skali roku. Uniemożliwiono w niej także zabezpieczanie spłaty pożyczki nieruchomościami mieszkalnymi, a wartość innych składników majątku, którymi zabezpieczona będzie pożyczka, nie może przekraczać kwoty kredytu powiększonej o 45 proc. Ma to uniemożliwić przejmowanie drogich składników majątku za bezcen. Do tej drugiej regulacji wątpliwości zgłosiła Rada Legislacyjna, a więc rządowa instytucja opiniodawcza. Według niej jest to zbyt daleko idąca ingerencja w stosunki cywilnoprawne, poza tym przepis ten można łatwo obejść poprzez udzielanie pełnomocnictw.
Nieoczekiwanie rząd wprowadził zmiany do limitu kosztów pozaodsetkowych, które obniżył jeszcze bardziej, teraz już naprawdę wyraźnie – oba wskaźniki do 10 proc. To już wzbudziło prawdziwy gniew środowisk firm pożyczkowych. Jarosław Ryba z Polskiego Związku Instytucji Pożyczkowych (PZIP) wprost obwieścił na Twitterze, że będzie to oznaczać koniec branży. PZIP stworzył nawet petycję skierowaną do rządu: „Nie likwidujmy branży instytucji pożyczkowych w Polsce”. Ryba przywołał przykład Słowacji, w której ustawa antypożyczkowa doprowadziła do zmniejszenia liczby firm z 240 do 34. Zamieścił także opinię brytyjskiego nadzoru finansowego, według której zapewnienie przejrzystości oraz ułatwienie porównywania cen jest skuteczniejszym instrumentem regulowania sektora niż odgórne limity kosztów. Tak drastyczne obniżenie poziomu kosztów pozaodsetkowych ma sprawić, że biznes pożyczkowy przestanie być rentowny, gdyż firmy nie będą w stanie wychodzić na plus. A to sprawi, że parę milionów Polaków zostanie pozbawione dostępu do szybkich i łatwych pieniędzy.
Biznes kwitnie
Jest faktem, że z usług firm pożyczkowych korzysta kilka milionów obywateli naszego kraju, więc popyt na te usługi nie jest sprawą wymyśloną. Z drugiej strony dane GUS nie pokazują, żeby ostatnie reformy doprowadziły do pogorszenia sytuacji firm z tego sektora. Przypomnijmy, że ostatnia reforma, która także miała przeorać branżę, weszła w życie w 2016 r. W 2017 r. wartość kredytów udzielonych przez firmy pożyczkowe wzrosła o 10,5 proc. rok do roku, a w 2018 r. o kolejne 20 proc. Owszem, spadła nieco liczba ich klientów – z 4,6 mln w 2017 r. do 4,4 mln w 2018 r. – ale w tym samym okresie wartość udzielonych pożyczek skoczyła z 42 do 50 mld zł. Oczywiście sama wartość portfela jeszcze niewiele mówi o sytuacji firm, jednak ich zyski wciąż są niczego sobie. W 2017 r. zysk brutto firm sektora wzrósł o bagatela 37 proc., osiągając kwotę 786 mln zł. W ubiegłym roku zysk brutto spadł co prawda o 8 proc., ale zysk netto wzrósł o 6 proc., osiągając poziom prawie 450 mln zł. Według GUS zysk osiągnęło prawie 60 proc. podmiotów działających w branży.
Trzeba też pamiętać, że na ostatniej nowelizacji ustawy antylichwiarskiej zyskały firmy zajmujące się windykacją. Firmy pożyczkowe, które nie mogą już prolongować spłat pożyczek w nieskończoność, generując w ten sposób koszty ponoszone przez klientów, sprzedają je firmom windykacyjnym przed upłynięciem 120 dni. Oczywiście za część wartości pożyczki. W 2017 r. wartość aktywów, które były do dyspozycji 75 przebadanych przez GUS podmiotów windykacyjnych, wzrosła o 28 proc. w stosunku do roku poprzedniego. Dwie trzecie z nich osiągnęło w badanym okresie zysk, który w sumie wyniósł 1,4 mld zł.
Przesadzone obawy
W świetle powyższego trudno wieszczyć serię upadłości firm pożyczkowych. Nawet jeśli część z nich rzeczywiście upadnie, to na ich miejsce wejdą te, które zorganizują biznes w taki sposób, że będzie rentowny także przy niższych opłatach pozaodsetkowych. One wciąż przecież będą wynosić 20 proc. w skali roku plus jeszcze 10-procentowe odsetki. Poza tym widać ewidentnie, że obniżenie kosztów pożyczek sprawiło, że klienci firm decydują się na pożyczanie wyższych sum. Pytanie tylko, czy właśnie taki paradoksalny efekt założył sobie ustawodawca.
Uniemożliwienie zabezpieczania pożyczek krótkoterminowych nieruchomościami w ogóle nie wydaje się kontrowersyjne. Sytuacja, w której ktoś traci mieszkanie z powodu pożyczki na kilka tysięcy, jest nie tylko absurdalna, ale zwyczajnie niesprawiedliwa. Nawet jeśli tego typu sytuacji było kilka, to bez wątpienia o te kilka za dużo.