Logo Przewdonik Katolicki

Kościół w czasach próby

ks. Artur Stopka
fot. Renáta Sedmáková Bits and Splits/Fotolia

Atak nożownika na księdza we Wrocławiu, uszkodzenie siekierą ołtarza w Rypinie, zdewastowanie świątyni w Koninie. Do trzech tak drastycznych, groźnych wydarzeń doszło w ciągu zaledwie kilku dni. A to nie wszystko

Trzy dekady poważnych zmian bardzo mocno wpłynęły na funkcjonowanie Kościoła katolickiego w Polsce. Coraz częściej słychać, że właśnie weszliśmy w decydujący dla jego przyszłości w naszym kraju (i nie tylko) czas.

Niedawno po mediach społecznościowych krążyła pewna podróżnicza historyjka. Całkiem chętnie udostępniana. Według niej babcia z czteroletnią wnuczką, ksiądz w koloratce i jeszcze jeden pasażer w nieznanym wieku to cztery osoby, które znalazły się w jednym przedziale dalekobieżnego pociągu. Duchowny próbował nawiązywać rozmowę, m. in. zagadując do dziewczynki. „A czy pan jest pedofilem?” – odezwało się dziecko. Babcia, cała czerwona na twarzy, zaczęła księdza bardzo przepraszać, dziewczynka spoglądała niepewnie, zaskoczona jej zachowaniem, pasażer w niewiadomym wieku mało się nie udławił ze śmiechu, a ksiądz wziął swój bagaż i wyszedł z przedziału. Już do niego nie wrócił.
Trudno powiedzieć, czy ta opowieść jest prawdziwa. Z pewnością taka sytuacja jest dzisiaj w Polsce możliwa. Trzeba mieć tego świadomość, gdy próbuje się zrozumieć, jak rzeczywistość Kościoła katolickiego dzisiaj w Polsce wygląda z perspektywy biskupów i księży. Jej obraz w ich umysłach kształtują nie tylko wciąż w miarę pełne świątynie, ale również tego rodzaju zdarzenia. Nawet jeżeli sami czegoś podobnego nie doświadczyli, wiedzą, że w najmniej spodziewanym momencie może im się coś takiego przydarzyć. To odbiera poczucie bezpieczeństwa i kształtuje poczucie zagrożenia. Osobistego, ale także zagrożenia dla Kościoła.
 
Zorganizowany atak
Atmosferę lęku i opresji podsycają takie zdarzenia, jak atak nożownika na księdza idącego odprawić Mszę św. we Wrocławiu, uszkodzenie siekierą ołtarza w czasie liturgii w Rypinie, zdewastowanie świątyni w Koninie. Do trzech tak drastycznych, groźnych wydarzeń doszło w ciągu zaledwie kilku dni. A to nie wszystko. W tle są przecież, wpływające na nastroje i postrzeganie Kościoła, „tęczowe” aureole domalowywane jasnogórskiej Ikonie, publiczne kpiny i parodie, jednoznacznie kojarzące się z Najświętszym Sakramentem i Mszą św. No i trwająca od dłuższego czasu, przede wszystkim w mediach, akcja tropienia „pedofilów w sutannach”, budząca nieufność wobec duchownych i Kościoła, nie tylko jako instytucji, ale także jako wspólnoty połączonej jedną wiarą.
Nie można też zapominać o wpływie, jaki na obraz Kościoła w oczach Polaków wywarły dwa filmy – Kler Wojciecha Smarzowskiego oraz Tylko nie mów nikomu braci Sekielskich. Co prawda niektórzy hierarchowie wypowiadali się, zwłaszcza o drugim z tych dzieł, pozytywnie, to jednak w oczach wielu księży są one elementami zorganizowanego ataku na Kościół katolicki w naszej ojczyźnie.
 
O was i za was
Przez ostatnich trzydzieści lat w Polsce miały miejsce bardzo duże zmiany. Nie ominęły one Kościoła. Starsze pokolenie księży wciąż pamięta, jak było przed rokiem 1989. Kościół oprócz swojej oczywistej misji ewangelizacyjnej pełnił również funkcje zastępcze. Jego głos był ważny i oczekiwany nie tylko w kwestiach wiary, ale również w sprawach społecznych i wprost politycznych. Z ogromnym poparciem i masowym przyzwoleniem robił to, co św. Jan Paweł II w homilii wygłoszonej w Gdańsku w 1987 r. ujął następująco: „Starałem się w swoich słowach mówić o was i mówić za was”.
Kościół tworzący „przestrzeń wolności” cieszył się wielkim zaufaniem, które w sposób naturalny obejmowało księży. Był potrzebny nie tylko coraz bardziej znękanemu totalitarnym ustrojem społeczeństwu, ale również władzy. Szczególnie widoczne stało się to w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku. Przedstawiciele Kościoła pełnili rolę gwaranta w rozmowach między słabnącą ekipą PRL-owskiej władzy a siłami opozycji. Siłę Kościoła w Polsce dodatkowo wzmacniał papież Polak. To za jego pontyfikatu seminaria duchowne w Polsce zapełniały się kandydatami do kapłaństwa. Autorytet katolickich księży w Polsce w tym czasie w dużej mierze był konsekwencją jego autorytetu.
 
Stracony autorytet
Nikt nie ma wątpliwości, co do roli, jaką Jan Paweł II odegrał w obaleniu komunizmu i przemianach ustrojowych w Europie Środkowej i Wschodniej. Wydawało się, że ten fakt ugruntuje na długo, jeśli nie na zawsze, pozycję Kościoła katolickiego w naszym kraju. Można się było spodziewać, że utrwali również szczególną rolę i miejsce duchowych przewodników społeczeństwa – biskupów oraz księży. Tak się jednak nie stało.
Stopniowo doszło do sytuacji, którą jeden z polskich biskupów w wywiadzie prasowym opisał następująco: „Niestety, Kościół w Polsce stracił swój dawny autorytet i w takiej sytuacji ten głos sumienia, który na różne sposoby wybrzmiewa, jest dziś wyraźnie mniej skuteczny. Patologie życia społecznego i narastające wewnętrzne podziały widać już od lat”. W tej samej rozmowie ordynariusz jednej z diecezji przyznawał, że dziś w naszym narodzie ma miejsce „cicha apostazja”, że „nie odrabiamy lekcji, których udzielił nam Jan Paweł II”, że to, co mówił do Polaków „poszło w las”, a jego aktualnego następcę, Franciszka, „oskarżamy o jakieś wyimaginowane rzeczy”.
 
Odszedł do domu Pana
Nie wiadomo, ilu polskich biskupów i księży podziela tę surową diagnozę, a ilu ją zdecydowanie odrzuca, szukając przyczyn aktualnej sytuacji gdzie indziej. Widać jednak wyraźnie, że w samej Konferencji Episkopatu Polski dochodzi do poważnych różnic zdań i podziałów w ocenie sytuacji, wyzwań, przed którymi stanął Kościół w Polsce, i niezbędnych działań w krótszej oraz dłuższej perspektywie. Wielu obserwatorów i komentatorów wskazuje jako swego rodzaju cezurę śmierć Jana Pawła II. Rychło okazało się, w jak wielkim stopniu pozycja i funkcjonowanie Kościoła w Polsce były oparte na jego osobie.
Gdy odszedł do domu Pana, wielu – zarówno świeckich, jak i duchownych – poczuło osamotnienie i zaskakującą bezradność. Tak jakby nie było planu działania na czas po Janie Pawle II. Jakby nikt nie przewidział, że w pewnym momencie trzeba będzie sobie radzić bez jego bezpośredniego wsparcia i obecności na Stolicy Piotrowej. Szybko wyszło na jaw, że nie da się skutecznie wypełniać misji Kościoła „siłą rozpędu”.
 
Nie tak miało być
Okazało się coś jeszcze, coś bezpośrednio dotyczącego księży. W nowych i wciąż zmieniających się warunkach po 1989 r. nie doszło do skutecznego wypracowania i wdrożenia etosu kapłana na inne czasy. Kolejne roczniki duchownych przejmowały przekonania, sposób myślenia i nawyki zakorzenione w przeszłości. Wśród nich istotne okazało się m. in. spore przeświadczenie pewnej o wyjątkowości Kościoła katolickiego w Polsce, o jego dużej mocy i trwałości, o jego masowości i odporności na negatywne zjawiska zachodzące gdzie indziej na świecie.
Tymczasem – widać to szczególnie wyraźnie w ostatnich latach – świątynie powoli, ale systematycznie pustoszeją, media donoszą, że młodzi Polacy laicyzują się najszybciej na świecie, a społeczny status księdza jest coraz niższy. Nie tak to sobie wielu polskich duchownych wyobrażało. Mieli nadzieję w spokoju głosić Ewangelię, umacniać rodaków w wierze, podtrzymywać tradycje, wpływać na kształt życia społecznego, troszcząc się o to, aby głoszone przez Kościół wartości znajdowały należne im miejsce we wszystkich jego sferach. Ponieważ rzeczywistość okazała się mocno nieprzystająca do tych wyobrażeń, pojawił się u niektórych księży swego rodzaju kryzys tożsamości.
 
W defensywie
W odczuciu części polskich katolików Kościół znalazł się w naszej ojczyźnie w defensywie. Taką diagnozę podziela też spora grupa duchownych. Spadające statystyki, nieprzychylne Kościołowi sondaże, malejące zaangażowanie wiernych w funkcjonowanie parafii, problemy związane z katechezą w szkole itp. – wszystko to skłania do skupienia się na obronie dotychczasowego stanu i minimalizowaniu strat. Od takiego podejścia blisko do taktyki oblężonej twierdzy, do wypatrywania czających się wszędzie zagrożeń, do zwierania szeregów i tropienia wrogów.
Taka mobilizacja pod hasłem „Ratujmy, co się da” wydaje się zrozumiała. Skoro nie można ocalić wszystkiego, chroni się to, co najbliżej, w bezpośrednim zasięgu, co jest jeszcze mocne i trwałe, co pozwoli przetrwać w jak najlepszym stanie i skutecznie odeprzeć nasilające się z każdej możliwej strony ataki. W takich sytuacjach raczej się nie eksperymentuje, nie szuka nowych metod działania, lecz przywołuje sprawdzone w przeszłości praktyki i bazuje na najwierniejszych z wiernych.
 
Sygnał z seminarium
Rok temu zaistniał w świadomości polskich katolików, a przede wszystkim biskupów i księży, jeszcze jeden problem. Okazało się, że w niektórych diecezjach drastycznie zmalało zainteresowanie młodych mężczyzn wstępowaniem do seminarium duchownego. I chociaż jesienią opublikowane zostały uspokajające dane dotyczące powołań, to jednak pojawił się sygnał dający do myślenia w kategoriach realnej możliwości o braku kapłanów. Gdyby ta tendencja się potwierdziła, to – co prawda jeszcze nie teraz, nie w najbliższym czasie, ale za kilkanaście lat – Kościół w Polsce, dotychczas stawiany za przykład, jeśli chodzi liczbę powołań do kapłaństwa, miałby się poważnie liczyć z niedoborami duszpasterzy. Taka perspektywa głęboko martwi niejednego kapłana i skłania do zastanowienia, gdzie leży przyczyna tego zjawiska. Możliwości jest wiele. Z pewnością pojawia się pokusa, aby ich szukać raczej na zewnątrz, niż wewnątrz Kościoła.
 
Co mówi Bóg?
Obserwując procesy i zdarzenia dotykające Kościół katolicki w naszej ojczyźnie, wielu księży próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, co Bóg przez te wszystkie znaki chce nam powiedzieć. Do czego chce nas przygotować? Czego oczekuje dzisiaj i w nadchodzących latach? Wciąż brzmią w uszach niejednego polskiego kapłana słowa św. Jana Pawła II o iskrze, która ma wyjść na świat z jego ojczyzny, o tym, że to dzięki Kościołowi w Polsce zlaicyzowana Europa ma wrócić do Chrystusa. To nie mogły być puste słowa, a tym bardziej nie były to komplementy, mające utrzymywać polskich katolików w dobrym samopoczuciu. Dlaczego więc również u nas z narastającą intensywnością pojawiają się negatywne objawy i fakty, które dzięki specyfice Kościoła w Polsce powinny być przezwyciężone gdzie indziej?
Nie sposób zaprzeczyć, że jako Kościół, zarówno w wymiarze wspólnotowym, jak i instytucjonalnym, znaleźliśmy się na polskiej ziemi w sytuacji próby. Czas pokaże, jaki będzie jej rezultat oraz dalsze i szersze konsekwencje. Najważniejsza na dziś jest otwartość na wolę Bożą. Bo ma być zawsze tak, jak Bóg chce, a nie jak my sobie wyobrazimy i wymyślimy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki