Logo Przewdonik Katolicki

Tajemnice zwierząt

Monika Białkowska

Odkrycia naukowców na temat zwierząt mogą budzić niepokój. Czy nie okaże się w końcu, że niczym się od nich nie różnimy? Jakie tajemnicze umiejętności mają kruki, psy czy walenie?

Pierwszym zwierzęciem, którego inteligencja i „ludzkie” zdolności narobiły w nauce sporo zamieszania, był Hans, zwany Mądrym Hansem. Hans był koniem. Należał do emerytowanego nauczyciela matematyki, którego pasja nie ograniczała się do uczenia dzieci. Wilhelm von Osten postanowił nauczyć liczyć swojego konia. Szybko okazało się, że Hans potrafi nie tylko dodawać, odejmować i mnożyć, ale również odróżniać kolory, a nawet podawać bieżącą datę i rozpoznawać, kiedy instrument fałszuje. Odpowiedzi podawał, stukając kopytem. Von Osten, przekonany o nadzwyczajnym talencie konia, nie wahał się poddać go badaniom specjalnej komisji. Pierwsze badanie w 1904 r. skończyło się niczym, bo ani oszustwa żadnego nie wykryto, ani nie potwierdzono, że koń ma nadzwyczajne zdolności. Druga komisja, zwołana trzy lata później, orzekła, że koń nie umie nic. Nie zna ani cyfr, ani liter, nie rozumie, co do niego ludzie mówią. Psycholog Oskar Pfungst dowiódł, że koń udziela takich odpowiedzi, jakich oczekują od niego ludzie. Nikt go tego nie nauczył w sposób świadomy – to on sam, oczekując nagrody, nauczył się doskonale obserwować ludzi i wyłapywać detale z ich mimiki i mowy ciała. Człowiek z zapartym tchem obserwujący konia wiedział, ile to jest pięć razy sześć i w duchu odliczał, nieświadomie dając sygnały, kiedy ma przestać stukać kopytem. Kiedy Pfungst wytłumaczył von Ostenowi, w jaki sposób to działało, były nauczyciel był załamany – a na dodatek przekonany, że koń podstępnie go oszukał. Hans do końca życia za karę ciągnął karawan, choć przecież naprawdę był „Mądrym Hansem”. Cóż z tego, że jego mądrość dotyczyła raczej czytania człowieka niż ułamków?

Kultura waleni
Historia Hansa nie zniechęciła naukowców do poszukiwań mądrości zwierząt. Walenie to ogromne ssaki żyjące w oceanach. To, co w nich najciekawsze, niesłyszalne jest dla ludzkiego ucha bez specjalnych mikrofonów: to śpiew. Weźmy takie płetwale błękitne. One dzięki dźwiękom budują więź. Różne klany posługują się różnymi sekwencjami dźwięków, rodzajem swoistego dialektu. Ale między płetwalami z różnych klanów nie ma różnic genetycznych, nie da się wyróżnić podgatunków. Dlaczego więc śpiewają inaczej? Bo tak się nauczyły od swoich bliskich i tak chcą śpiewać. Naukowcy powiedzą: taka jest ich kultura.
Słowo „kultura” nie jest tu wcale na wyrost. Jeśli przyjąć, że oznacza ono uczenie się od siebie nawzajem i przekazywanie dalej wyuczonych umiejętności w taki sposób, że nowe pokolenia mogą korzystać z wiedzy przodków; że kultura jest zasobem wiedzy, który powstał w wyniku uczenia się, a nie jest związany z genami czy instynktem, to owszem, walenie mają swoją kulturę, a śpiew do niej należy. Płetwale uczą się od siebie pieśni, których nie znają od urodzenia – i robią to podobnie jak ludzie, przez gaworzenie. Pieśni te modyfikują z roku na rok i wydaje się, że stoi za tym zwyczajna moda. Ich śpiew trwać może czasem cały dzień, z krótkimi przerwami na oddech, a naukowcy obserwują, jak z roku na rok zmienia się wysokość wydawanych przez nie dźwięków. Co więcej, wszystkie płetwale na określonym obszarze trzymają się dokładnie tej samej pieśni na dokładnie takiej samej częstotliwości dźwięku.
Australijska badaczka Ellen Garland opisała, jak rozchodzi się moda na pieśni wśród humbaków. Ich pieśni są krótsze, ale bardziej złożone – i co roku inne. Fragmenty pieśni z poprzedniego roku wymieszane są z nowymi elementami, tworząc przebój sezonu, solidarnie przejmowany przez wszystkie okoliczne osobniki. Czasem zdarza się nawet radykalna zmiana repertuaru – i hitem przyjmowanym w ciągu kilku miesięcy staje się zupełnie nowe dzieło.
 
Podwodna papuga
Białucha, czyli wal biały, żyje w wodach w pobliżu Arktyki. Jest przyjazny człowiekowi i świetny w echolokacji, dlatego w połowie XX w. amerykańska armia „zatrudniła” kilka osobników do poszukiwania min i zaginionych torped. Wojsko odłowiło sześć młodych osobników i przetransportowało je do bazy w Kalifornii. Jednemu z nich, młodemu dwulatkowi, dano na imię Noc. Noc lubił ludzi, obserwował ich, przysłuchiwał się.
Ale któregoś dnia dwóch nurków remontowało basen. Jeden z nich nagle wypłynął, pytając, kto kazał mu się wynurzyć – wyraźnie słyszał powtarzane słowo „out!”. Żaden z kolegów się nie przyznał i choć wydawało się to nieprawdopodobne, naukowcy zaczęli podsłuchiwać i nagrywać Noca. Okazało się, że Noc… mówił! Naśladował ludzką mowę przy ludziach, czasem dla treningu mówił też do siebie. To nie było dla niego łatwe, bo nie ma ani krtani, ani strun głosowych. Musiał w wydanie dźwięków podobnych do ludzkiej mowy włożyć dużo wysiłku, mocno się przy tym naprężał. Dlaczego? Po co? Nie rozumiał, co mówi – prawdopodobnie jako nastolatek, uwięziony na małym terenie i pozbawiony towarzystwa, zwyczajnie się nudził i próbował socjalizować się z ludźmi. Po czterech latach takiej zabawy dorósł i widać przestało go to interesować, bo i ludzkie dźwięki przestał naśladować. Została jednak praca naukowa na ten temat – i oczywiście nagrania, na których Noc nie tylko „mówi” w języku przypominającym angielski, ale nawet się śmieje.
 
Dalmatyńczyk się uśmiecha
Cóż jednak mówić o walach, skoro zwyczajne wydawałoby się psy również potrafią zaskoczyć naukowców. Udomowione zostały około 20–15 tys. lat temu. Przez ten czas poznały człowieka na tyle, że większa część ich mózgów koncentruje się na rozpoznawaniu, o co chodzi człowiekowi. I stały się mistrzami w czytaniu naszego zachowania i interpretowaniu naszych zamiarów. Tak bardzo, że aż nas zaskakują.
Przez długi czas uważano, że psy nie rozumieją ludzkich gestów. Bo skoro nie rozumieją ich najbardziej zbliżone do człowieka małpy bonobo, to co tu mówić o psach? Tymczasem radzą sobie świetnie. Poddane prostej zabawie w trzy kubki rozpoznają, pod którym ukryty jest smakołyk, nawet wtedy, gdy nie mogą czuć jego zapachu: wystarczy, że człowiek wskaże go wzrokiem.
Od człowieka w jakimś sensie psy nauczyły się szczekania (wilki przecież nie szczekają) – bo skoro my do nich mówimy, one nam odpowiadają. Wbrew naturze jest wykształcający się psi uśmiech. Odsłonięcie zębów, które w biologii jest sygnałem mało przyjaznym, widoczne jest między innymi u dalmatyńczyków i znaczy dokładnie to, co u człowieka – sympatię i radość.
Wracając zaś do małp bonobo, psy przewyższają je jeszcze jedną umiejętnością: potrafią nie tylko odróżnić emocje człowieka widoczne nawet na małym fragmencie twarzy, ale też je rozpoznać i zrozumieć. Małpy są tu bezradne. Jak widać, pies tak chce nas zrozumieć, że zrobi w tym celu wszystko – a na pewno dużo więcej, niż się po nim spodziewaliśmy.
 
Wrona majsterklepka
Kto by przypuszczał, że gołębie potrafią odróżniać ludzi nie po sylwetce czy po ruchach, ale po twarzy? I że radzą sobie z tym lepiej od nas, bo my z ludźmi innymi niż własna rasa mamy duży problem, a gołębie radzą sobie z tym świetnie?
Ptaki odebrały nam również to, co przez długi czas uważane było za wyłącznie ludzki atrybut, to znaczy umiejętność wytwarzania narzędzi. Potrafią je robić choćby wrony brodate, żyjące na Nowej Kaledonii. W swoim naturalnym środowisku, żeby wyciągać larwy z otworów w drewnie, preparują liście tak, że mogą ich użyć jako haczyków. Równie dobrze radzą sobie z wytworzeniem narzędzia z materiału, który widzą po raz pierwszy. Już w warunkach eksperymentu wrona Betty z prostego drutu zrobiła haczyk, żeby wyłowić z rury pojemnik z kawałkami mięsa. Co więcej, potrafiła zbudować narzędzie z kilku elementów, robiąc to bez zastanowienia i prób, ignorując te elementy, które nie mogły jej się przydać.
I jeszcze jeden mit wrony zburzyły. Dotychczas myślano, że tylko naczelne mają świadomość tego, że czegoś nie są w stanie zrobić. Poddane eksperymentom ptaki udowodniły, że mogłyby razem z ludźmi zagrać w „Milionerach” – jeśli nie mają pewności zwycięstwa i większej nagrody, rezygnują i odchodzą z mniejszą wygraną, żeby nie stracić wszystkiego…
 
Słonie na pogrzebie
Pochówki i obrzędy z tym związane długo trzymaliśmy dla siebie, jako wyłącznie ludzką domenę. Przecież to właśnie w grobach archeolodzy szukają śladów dawnych wierzeń i głównie tam owe ślady znajdują. Zwierzęta nie rozumieją śmierci, zwierzęta nie grzebią swoich zmarłych – twierdziliśmy przez wieki.
Pogrzeby są rzeczą normalną dla słoni. Słonie swoich zmarłych nie zakopują, bo nie umieją, ale przykrywają zwłoki krzakami i gałązkami. W ubiegłym roku na Sri Lance zarejestrowano przypadek młodego słonia, który padł w walce. Przyszło go pożegnać aż trzysta osobników, niektóre z bardzo daleka – stały nad nim przez dłuższy czas, dotykały i głaskały trąbami, a potem odwracały się i powoli odchodziły.
Wiadomo również, że słonie zatrzymują się na chwilę, przechodząc koło samych już tylko szkieletów znanych sobie osobników i rozumieją, że nie jest to zwykła góra kości. Badacze przyjmują wręcz, że słonie wiedzą, nad czyimi szczątkami stoją i że rozumieją śmierć. I płaczą.
 
Handlujący delfin
Podglądając życie zwierząt tak podobne do naszego, nie wypada nie zajrzeć do delfinów. W delfinarium w Missisipi Kelly nauczona była zbierania śmieci w basenie – za każdy przyniesiony papierek dostawała małą rybkę. Któregoś dnia nie była głodna, więc wymyśliła, że papierek zostawi sobie na później i go ukryła. Ten drobiazg przewrócił do góry nogami naukę, bo wydawało się wcześniej, że tylko człowiek (a i to nie każdy…) potrafi kontrolować swoje impulsy i świadomie odraczać przyjemność. Ale Kelly wymyśliła coś jeszcze. Skoro nie było określone, jak duży ma być papierek przyniesiony trenerowi, ona swój podarła na kilka małych i przynosiła ich więcej, za każdy skrawek dostając rybę. Sprytne? To proszę posłuchać dalej. Pewnego razu Kelly udało się złapać mewę. Zachwycony treser dał jej w nagrodę kilka rybek. Co zrobiła delfinica? Wypuściła jedną rybkę i zaczaiła się, żeby złapać polującą na nią mewę… I tak – za cenę jednej poświęconej rybki miała ich większą porcję, którą dostała od tresera za kolejną mewę! 
 
Człowiek pomoże
W 2013 r. na Hawajach Keller Laros, instruktor nurkowania, schodził w nocy pod wodę. Wtedy podpłynął do niego delfin. Spotkanie to zostało zarejestrowane. Na filmie wyraźnie widać, jak zwierzę zbliża się do nurka, ustawiając się tak, by ten zobaczył wbity w jego płetwę haczyk rybacki. Potem cierpliwie czeka, aż człowiek haczyk wyciągnie i sekatorem przetnie oplątujące płetwę linki. Nie reaguje lękiem, nie odsuwa się na widok ostrego narzędzia, nie niecierpliwi. Dopiero kiedy nurek kończy, delfin powoli odpływa.
Wydarzenie było bez precedensu. Badacze sprawdzili: delfin proszący człowieka o pomoc żył zawsze na wolności, nigdy nie szukał towarzystwa ludzi, nigdy nie został przez nich złapany. Nie był w żaden sposób przywołany. Nie był też młody i niedoświadczony. Dorosły, wolny osobnik bez wcześniejszych doświadczeń spotkania z człowiekiem, kiedy znalazł się w kłopotach, z których nie mogli go wybawić członkowie jego społeczności, podjął decyzję o zwróceniu się do człowieka. Czym podyktowaną?

Zwierzęta nas nie gonią: są sobą, stworzone z przedziwnymi umiejętnościami. To my odkrywamy je coraz bardziej i coraz więcej o nich wiemy. Czasem się okazuje, że łączy nas więcej, niż się spodziewamy. We wzajemnych relacjach jedno pozostaje niezmienne: to my jesteśmy za nie odpowiedzialni. Może o tym one też wiedzą?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki