Prześladowcy i prześladowani
Czy normalnie funkcjonujący, zdrowy psychicznie człowiek może w określonych warunkach, pod wpływem grupy stać się agresywnym prześladowcą? Co wiemy o „efekcie Lucyfera”?
Grupa, z którą się identyfikujemy, ma na nas duży wpływ – i może on mieć zarówno pozytywny, jak i negatywny wymiar. Czy presji grupy można się przeciwstawić?
W odpowiednim otoczeniu łatwo staniesz się psychopatą?
Latem 1971 r. znany i ceniony profesor psychologii, autor podręczników, Philip Zimbardo opublikował w lokalnej gazecie ogłoszenie o naborze studentów do eksperymentu dotyczącego życia w więzieniu. Z ochotników starannie wyselekcjonowano osoby niewykazujące żadnych zaburzeń psychicznych – w eksperymencie wzięło ostatecznie udział 18 osób. Uczestników podzielono w losowy sposób na dwie grupy: więźniów i strażników. Badanie zaplanowano na dwa tygodnie, jednak przerwano je po sześciu dniach, gdy jeden z „więźniów” załamał się psychicznie, pozostali zbuntowali, a „strażnicy” tak wczuli w rolę, że zaczęli się nad więźniami znęcać. Choć nie wolno było im ich bić, dręczyli psychicznie: nie pozwalali spać, zmuszali do symulowania aktów homoseksualnych, za nawet drobne przewinienie stosowali brutalne kary – na przykład czyszczenie sedesów gołymi rękami.
Zimbardo opisywał, jak bardzo był zaskoczony wynikiem eksperymentu. Według jego relacji nie spodziewał się, że w ciągu zaledwie kilku dni dojdzie do takiej eskalacji przemocy. Wnioski z eksperymentu były jednoznaczne – skoro uczestnikami były osoby całkowicie zdrowe psychicznie, niewykazujące skłonności do okrucieństwa, przyczyna mogła być tylko jedna: sytuacja, w której się znaleźli.
Elementy sytuacji, które wg Zimbardo doprowadziły do przemocy, to głównie przewaga „strażników”, poczucie usprawiedliwienia zachowań gwarantowane przez autorytet, którym był organizator eksperymentu, solidarność grupowa, możliwość przedmiotowego traktowania innych. Zimbardo nazwał później to zjawisko zmiany pod wpływem sytuacji ludzi dobrych w złych „efektem Lucyfera”.
Czy łatwo doprowadzić do nienawiści między grupami?
Równie przygnębiające były wnioski z eksperymentu wcześniejszego, z roku 1954, który przeprowadzili psychologowie Muzafer i Carolyn Wood Sherifowie. „Udowodnili” oni, że w ciągu niespełna kilku dni można doprowadzić do konfliktu między neutralnymi z początku wobec siebie grupami.
Do eksperymentu zaproszono 22 chłopców w wieku 11–12 lat, których losowo podzielono na dwie grupy. Zaproszono ich na wakacyjny obóz w parku Robbers Cave (Jaskinia Zbójców) w stanie Oklahoma. W pierwszej fazie zadbano o integrację wewnątrz grup (nie miały one wtedy ze sobą kontaktu) poprzez zabawy, wycieczki itp. Gdy dzieci się ze sobą zżyły, obie grupy spotkały się. Sztucznie stworzono warunki ekstremalnej rywalizacji. Na przykład w konkursach i grach wysoce atrakcyjne nagrody otrzymywali tylko zwycięzcy. Eksperymentatorzy podsycali konflikt, donosząc w tajemnicy, że drużyna przeciwna grała nieczysto. Grupy zamykały się w swoim gronie. Chłopcy odmówili wspólnego jedzenia posiłków. Na koniec członkowie jednej grupy wykradli i spalili proporzec konkurentów. Ci w rewanżu spalili im szałas. Zaczęły się bójki i wyzwiska. W trzeciej fazie podjęto próbę złagodzenia konfliktu. Okazało się, że dopiero sytuacja zagrożenia życia (chłopcy musieli współpracować, by uratować dostęp do jedynego źródła wody pitnej) pozwoliła przełamać wzajemną nienawiść. Eksperyment ten został uznany za niepodważalny dowód na to, że warunki rywalizacji i konfliktu interesów łatwo mogą wyzwolić agresywne zachowania i wręcz nienawiść wobec innej, początkowo neutralnej grupy.
Jak jest naprawdę?
Perspektywa, że wystarczy odpowiednio zaaranżowana sytuacja, a znalazłszy się w grupie, zaczniemy zionąc agresją i bez hamulców prześladować innych, jest przerażająca. Jednak skoro badania naukowe tak pokazują? Chyba każdy z nas ma nadzieję, że w sytuacji próby znaleźlibyśmy się wśród tych nielicznych, którzy oparliby się naciskowi grupowemu.
Wiedza o „efekcie Lucyfera” pomaga z drugiej strony popatrzeć współczującym wzrokiem na ludzi, którzy wydają się generalnie osobami życzliwymi, a którzy w określonych warunkach zaczęli zionąć nienawiścią, wulgaryzmami, agresją. To po prostu dobry człowiek, który ugiął się pod naciskiem grupy, określonej sytuacji, prawda?
Niemal 50 lat po słynnym eksperymencie Zimbardo francuski socjolog i ekonomista z Uniwersytetu w Nicei Thibault Le Texier postanowił nakręcić o nim film dokumentalny. Film nigdy nie został zrealizowany, jednak w 2018 r. ukazała się książka Historia kłamstwa. Dochodzenie w sprawie eksperymentu stanfordzkiego (Histoire d`un mensonge. Enquête sur l’expérience de Stanford).
Założeniem eksperymentu Zimbardo był absolutny brak ingerencji w jego przebieg. Tymczasem analiza dostępnych materiałów wykazała, że jeden ze „strażników” został wtajemniczony w projekt i zachęcał kolegów do agresywnych zachowań. Argumentował, że im będą twardsi, im ostrzej będą reagować, tym bardziej prawdopodobne, że eksperyment przyczyni się do reformy wymiaru sprawiedliwości. Oznacza to, że „strażnicy” otrzymali dodatkową motywację – agresja stała się usprawiedliwionym narzędziem działania w szlachetnym celu.
Kolejny element układanki: odprawy dla „strażników” przeprowadzał osobiście profesor Zimbardo, a uczestnikami eksperymentu byli jego studenci. Angielski dziennikarz Jon Ronson dotarł do najbardziej bezwzględnego strażnika (dziś już 70-latka), który wyznał, że odegrał przedstawienie: „Przez pierwszy dzień nie działo się nic, więc postanowiłem trochę rozruszać towarzystwo, by z eksperymentu coś wyszło”. Utrzymuje, że został za to pochwalony przez samego profesora. Gdy Thibault Le Texier przeanalizował wszelkie dostępne dane, doszedł do wniosku, że brutalność strażników nie była wynikiem sytuacji, a wpływu naukowców przeprowadzających eksperyment. Dodajmy, że za udział w badaniu każdy z ochotników dostawał 15 dolarów dziennie (całkiem przyzwoita kwota, szczególnie na poziomie standardów studenckich), więc jest logiczne, że starali się spełnić oczekiwania badaczy.
Podobną mistyfikacją okazał się obóz w Jaskini Zbójców. Australijska psycholog i pisarka Gina Perry, która zajęła się tropieniem fałszerstw w psychologii, odkryła, że Sherifowie nie ujawnili, iż opisany efekt osiągnęli dopiero za trzecim podejściem. Rok wcześniej badacze zorganizowali podobny obóz w Middle Grove pod Nowym Jorkiem. Tamta ekipa nie dała się jednak skonfliktować. Chłopcy po przegranych gratulowali zwycięzcom i generalnie obóz przebiegał w atmosferze zdrowej rywalizacji. Gdy nie osiągano założonego efektu, opiekunowie jednej grupie wykradli z namiotów bagaże i wyrzucili ich zawartość w krzaki, drugiej z kolei połamali instrumenty muzyczne. Co zrobili chłopcy? Przedstawiciele grup spotkali się ze sobą i przysięgli na Pismo Święte, że tego nie zrobili. Następnie wyciągnęli logiczny wniosek, że to wychowawcy dopuścili się manipulacji, prawdopodobnie w celu wypróbowania siły ich przyjaźni. Zamiast dać się skłócić, chłopcy wzmocnili wzajemne więzi. Dopiero po tym fiasku eksperymentatorzy wprowadzili w kolejnym roku warunki podsycania od początku obozu niechęci grup do siebie nawzajem. A zatem jedyne, czego słynny eksperyment dowiódł, to to, że jeśli od początku istnienia grupy wychowawcy zachęcają dzieci do agresji i prześladowania innych, osiągną zamierzony rezultat. Nic specjalnie odkrywczego.
Praktyczne wnioski
Z jednej strony każdy chyba odetchnął z ulgą – nie jest tak łatwo złamać prawego człowieka! Z drugiej strony warto pamiętać, że sporo innych, rzetelnych badań naukowych potwierdza, że grupa, z którą się identyfikujemy, ma na nas duży wpływ. Może on być pozytywny i windować nas moralnie w górę, a może też ściągać ku przepaści.
Dobrze udokumentowane jest zjawisko mobbingu, czyli sytuacji, gdy grupa prześladuje jednego czy kilku ze swoich członków. Kto będzie w grupie prześladowców, kto ofiar? Podstawowy problem z badaniami nad agresją w grupach jest taki, że nikt nie bada kluczowego aspektu, który wpływa na decyzje – postawy moralnej.
Istnieją narzędzia badawcze pozwalające określić zarówno deklarowany, jak i praktykowany system wartości danej osoby (systemy te mogą, ale nie muszą być zbieżne) oraz stopień demoralizacji danego człowieka. O wysokiej demoralizacji mówi się np., gdy ktoś łatwo znajduje mnóstwo powodów, dlaczego w jego sytuacji usprawiedliwione jest łamanie ogólnie obowiązujących norm moralnych (np. że generalnie nie wolno obrzucać innych wulgarnymi inwektywami, ale w tym konkretnym przypadku to wręcz trzeba, bo „to człowiek, do którego nie dotrze, jak mu się w żołnierskich słowach tego nie wytłumaczy”).
We wszystkich badaniach sprawdzano zdrowie psychiczne uczestników eksperymentu, jednak nie jest to to samo, co postawa odpowiedzialności moralnej. Czy wzięcie jej pod uwagę wpłynęłoby na wyniki eksperymentu? Zdrowy rozsądek podpowiada, że tak. Potrafimy sobie łatwo wyobrazić sytuację, gdy osoba głęboko przejęta przykazaniem „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” nie wyrządzi krzywdy innemu, nawet pod wpływem nacisku „autorytetu”. Mamy też na to dowody tzw. anegdotyczne w postaci historii ludzi, którzy ryzykowali życiem dla ratowania innych, nawet przedstawicieli obcych grup – przypomnijmy choćby Polaków ukrywających Żydów podczas wojny.
W samym opisie eksperymentu z obozu w Middle Grove uderzyło mnie, że momentem przełomowym stało się złożenie przysięgi na Biblię. Chłopcy mieli tak silny kręgosłup moralny, że nie wchodziło w grę krzywoprzysięstwo na Pismo Święte. To mówi nam coś o samej grupie wyjściowej i może tłumaczyć, dlaczego prowokacje wychowawców odniosły fiasko.
Warto jednocześnie pamiętać, że konkretne okoliczności mogą nas pchnąć do zachowań, których potem będziemy żałować. Gdy osoby kierujące grupą podsycają agresję i nienawiść wobec ludzi spoza niej, wszelkie fakty świadczące o tym, że możemy nie mieć racji, są szybko etykietowane jako fałszerstwo mające na celu zniszczenie wspólnego frontu i rozbicie grupy, gdy podkreśla się, że jedynie agresywne działania grupy mogą spowodować pozytywną zmianę w świecie – prawdopodobne jest, że damy się ponieść grupie. Generalnie wysoki poziom negatywnych emocji, odrzucanie niewygodnych faktów i agresja wobec ludzi opuszczających grupę są jasnymi sygnałami, że dalsze pozostawanie w niej będzie nas degradowało moralnie. To sygnał, że warto się od grupy zdystansować, wyłączyć emocje i przeanalizować sytuację racjonalnie (oraz z punktu widzenia systemu wartości) po to, by podjąć dobrą decyzję. Pamiętajmy jednak, że da się powiedzieć: „Jestem dobrym człowiekiem, to procesy grupowe zmusiły mnie do czegoś”. To jednak nasza decyzja.