Logo Przewdonik Katolicki

Rodzice i cyberprzemoc

Bogna Białecka
fot. Samuel Adobe Stock

Jako rodzice musimy sobie uświadomić, że dzieci obserwują nas także w świecie wirtualnym. Cyberprzemoc jest przez nie postrzegana jako przyzwolenie na bycie agresywnym zarówno w internecie, jak i świecie rzeczywistym.

Siedmioletni Jasio jest, delikatnie rzecz ujmując, chłopcem z problemami. Ciągle się wierci, nawet minuty nie usiedzi spokojnie. Choć nie zdiagnozowano u niego ADHD, widać, że jest nadpobudliwy. Od początku roku szkolnego dzieci w klasie wyśmiewały się z niego i co chwila wpadał w „konflikt z prawem”. Co jakiś czas kończyło się to bijatyką lub przynajmniej przepychankami.
Dziś Jasio – wykluczony z klasy – siedzi przygnębiony sam w ostatniej ławce. Choć nikt go już nie dręczy, czuje się jeszcze gorzej, będąc ignorowanym przez rówieśników.
Wszystko to rozgrywa się w realnym świecie, w szkole. Dlaczego zatem piszę o tym w kontekście cyberprzemocy?

Obmowa pod pozorem dyskusji wychowawczych
Już na pierwszej wywiadówce rodzice stworzyli dla siebie grupę na komunikatorze internetowym. Początkowe założenia były takie, żeby usprawnić komunikację dotyczącą składek, wycieczek klasowych itp. Dość szybko jednak grupa stała się miejscem wymiany uwag na temat zachowania dzieci, a szczególnie Jasia. Jego mama została zalana natłokiem wiadomości od poszczególnych rodziców, domagających się, by zrobiła coś z zachowaniem syna. Nie padały żadne konstruktywne propozycje, a wyłącznie utrzymane w ostrym tonie żądania. W końcu udręczona mama uciekła z grupy, a reszta rodziców skoncentrowała się na wymyślaniu pomysłów „obrony naszych niewinnych dzieci przed agresorem”.
W rezultacie dzieci dostały zakaz rozmowy z Jasiem, bawienia się z nim, zapraszania go na urodziny itp. Chłopiec został skutecznie wykluczony z klasy. Jego mama też. Bezradna wychowawczyni, próbująca chłopca zintegrować z resztą grupy, otrzymała od rodziców wiadomość, że już sobie z problemem poradzili i nie chcą, by ingerowała.
Myśląc o cyberprzemocy, hejcie, trollingu, mamy na myśli z reguły dzieci i młodzież. A przecież powyższy przypadek to klasyczny przykład cyberprzemocy, z tym że dokonanej przez rodziców, a nie przez dzieci. Coś, co prawdopodobnie uczestniczący w grupie rodzice uznawali za narzędzie wychowawcze, było w rzeczywistości narzędziem prześladowania najsłabszego i najbardziej bezradnego jej członka.
 
Hejtujący rodzice
Najbardziej popularną odmianą cyberprzemocy jest hejt (od angielskiego hate – nienawidzić), który polega na obrzucaniu kogoś wyzwiskami, atakami ad personam, robieniu mu ośmieszających zdjęć i filmów, czy przeróbce neutralnych w taki sposób, by były prześmiewcze, i publikowanie ich bez zgody osoby na zdjęciu.
Niepokojącym zjawiskiem są rodzice publikujący tego typu treści w mediach społecznościowych – szczególnie gdy wśród znajomych mają swoje dzieci, które w związku z tym widzą poczynania swoich matek i ojców. Osobiście przeżyłam szok, czytając wulgarne wpisy znajomego pod adresem nielubianych przez niego polityków; wpisy, które przeczytały i opatrzyły serduszkami jego nastoletnie dzieci. Teoretycznie w momencie, gdy publikujemy coś np. na Facebooku pod własnym nazwiskiem, powinniśmy być świadomi, że jest to wypowiedź publiczna. Jednak sporo osób pozwala sobie na wręcz chamskie zachowania, jakby w ogóle nie myśląc o konsekwencjach. Jedną  jest z nich jest modelowanie zachowań dzieci.
A patrzą one na nasze zachowania nie tylko w życiu „rzeczywistym”. Dla młodego pokolenia nie istnieje już podział na życie „prawdziwe” i „internet”. To jeden świat, a po prostu dwa miejsca – online i offline. Zachowanie mamy czy taty w świecie wirtualnym jest tak samo znaczące jak w kontakcie osobistym. Rodzic pozwalający sobie na hejtowanie staje się wzorcem do naśladowania dla swoich dzieci, które szybko uczą się, że – o ile jesteś przekonany o swojej racji – możesz poniżać i wyśmiewać innych.
Nawiasem mówiąc podobnie trudno wychowawcy przekonywać niektóre nastoletnie dziewczęta, by nie publikowały w internecie swoich półnagich czy erotycznych zdjęć, skoro widzą one, co publikują ich mamy.
 
Efekt pilota i myślenie grupowe
Dodatkowy problem polega na tym, że korzystający z internetu pozwalają sobie często na zachowania, które nie pojawiłyby się w kontakcie twarzą w twarz. Nazywa się to efektem pilota. Gdy publikujemy coś w internecie, jesteśmy odcięci od informacji, jak adresat zareagował na nasze słowa. Możemy zobaczyć, co odpisał, ale nie widzimy całej gamy emocji wyrażających się np. w mowie ciała.
O efekcie pilota mówiono już dawno, opisując załogę bombowców podczas wojny. W przeciwieństwie do np. załogi czołgu, załoga bombowca nie widzi skutków wybuchu. Stanowi to mniejsze obciążenie psychiczne, jest łatwiejsze (w sensie przeżywanych emocji), mimo że intelektualnie oczywiście zrzucający bombę zdają sobie sprawę ze skutków tego czynu. Z internetem jest podobnie: wiedząc, że jakieś słowa mogą kogoś skrzywdzić, część ludzi i tak je publikuje. Nie widząc cierpienia ofiary, łatwiej wmawiać sobie, że to nic takiego.
W zamkniętych grupach (np. na komunikatorach internetowych) poza efektem pilota pojawia się zjawisko myślenia grupowego. Jeśli ktoś na kogoś napada i nikt nie stanie od razu w obronie ofiary, zaczyna nakręcać się spirala hejtu. Brak reakcji odczytywany jest jako przyzwolenie („wszyscy myślimy tak samo”). Stąd prosta droga do samosądów i wtórnie wynajdywania tysiąca usprawiedliwień, dlaczego ofiara „sama tego chciała i prowokowała”. To właśnie spotkało mamę Jasia.
 
Remedium
Jako rodzice musimy sobie uświadomić, że dzieci obserwują nas i online, i offline. Agresja wirtualna jest postrzegana przez nie jako przyzwolenie na bycie agresywnym w obu wymiarach świata. Jako dorośli, mający o wiele bardziej rozwiniętą zdolność samokontroli niż młodzież, powinniśmy kilka razy zastanowić się, zanim coś napiszemy w internecie. Żeby nikt nie zapytał przerażonym głosem: „Czy Twoje dziecko wie, co robisz w internecie?”.
Pamiętajmy, że internet nie może być miejscem samosądów i egzekucji. Masz z kimś problem – porozmawiaj z nim twarzą w twarz, a nie podburzaj innych przeciw niemu czy wyśmiewaj go w internecie. Dotyczy to zarówno innych dorosłych, jak i własnych dzieci.
Kolejna rzecz: warto zdać sobie sprawę, że wykluczenie też jest odmianą cyberprzemocy. A zatem sytuacja, gdy jakiś rodzic zostaje wykluczony z internetowej grupy rodziców dzieci z danej klasy, jest niedopuszczalna. Nie można załatwiać problemów za czyimiś plecami, nawet jeśli zachowania takiej osoby są trudne.
Grupy rodzicielskie nie powinny być też narzędziem wchodzenia w kompetencje szkoły. Rodzice oczywiście mają prawo wychowywać dzieci zgodnie ze swoim światopoglądem i sumieniem. Nie mogą jednak próbować rozwiązywać pojawiających się w szkole problemów wychowawczych zamiast wychowawców. Szkoła i rodzice powinni ze sobą współpracować, a to też lepiej wychodzi, jeśli spotykamy się z zainteresowanymi osobiście, zamiast próbować rozwiązywać problemy online, gdzie nawet neutralna wypowiedź może zostać zinterpretowana jako atak.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki