Trudno dziwić się frustracji Brytyjczyków. Brexit od kilku lat przedstawiany był im jako bezprecedensowa szansa na uwolnienie się z „europejskiej niewoli”. Odroczenie go do 31 października oznacza dodatkowe pół roku trwania w niepewności co do dalszego losu ich kraju. Na Wyspach niewielu łudzi się, że te sześć miesięcy przyniesie jakiś rewolucyjny efekt.
To, że ludzie zaczynają odwracać się od rządu (z badań wynika, że aż 9 na 10 wyspiarzy odczuwa wstyd z powodu kompromitujących porażek Theresy May na forum unijnym), najlepiej widać zaś w spadających słupkach popularności. W połowie kwietnia wskaźnik poparcia dla Partii Konserwatywnej powędrował do poziomu najniższego od pięciu lat. I nic nie wskazuje na to, aby tendencja miała się odwrócić.
Grzechy Theresy May
Brytyjska strategia polityczna sypie się niczym domek z kart, a na domiar złego nikt nie ma pojęcia, co zrobić z osobą, która tejże strategii dała swą twarz. Nikt też nie pamięta, ile razy do rezygnacji z pełnionego urzędu została wezwana premier May. O ustąpienie apelowały redakcje najpoczytniejszych dzienników, oponenci polityczni, a nawet członkowie jej własnej partii! Istnym paradoksem jest, że wszystkim im May śmieje się w twarz, wymachując uzyskanym jakiś czas temu immunitetem. Po tym, gdy w połowie stycznia przegłosowano nietykalność jej rządu, May postanowiła wrzucić piąty bieg i jeszcze intensywniej pracować nad doprowadzeniem do wyjścia z Unii.
Rzecz w tym, że myślenie Brytyjczyków w ciągu ostatnich kilku lat wyewoluowało. Raz – że ludzie są już mocno zmęczeni wałkowaniem tego samego tematu (wychodzimy-nie wychodzimy-wychodzimy-nie wychodzimy…), dwa – że w ciągu trzech lat od referendum nastąpiła częściowa wymiana pokoleń. Pamiętajmy, że za brexitem głosowali przede wszystkim ludzie starsi (60 proc. z grupy wiekowej 60 plus), a aż 73 proc. najmłodszych uczestników referendum (z przedziału 18–24 lat) opowiadało się za pozostaniem w strukturach UE. Wobec powyższego nie może być błędnym założenie, że z każdym kolejnym rokiem liczba zwolenników pozostania w Unii będzie rosła.
Największym problemem Theresy May jest to, że nie dostrzega tych społecznych zmian. W jej „mentalnej rzece” łódeczka ciągle znajduje się w tym samym miejscu, w którym ugrzęzła przed trzema laty, podczas gdy w rzeczywistości ta już dawno temu popłynęła w dal!
Warto przy tym oddać, że samo opóźnienie – a w dalszej konsekwencji może nawet całkowite odwołanie brexitu – nie jest bezpośrednią przewiną May, a raczej wynikiem egoizmu i krótkowzroczności jej ministrów. To oni, mając przed nosami gotową umowę relacji Wielkiej Brytanii z Brukselą, zdecydowali postawić na szali pokój w Irlandii i odrzucić racjonalną propozycję backstopu.
Niełatwe chwile dla Polaków
Brytyjczycy zaczynają mieć dosyć brexitu. Społeczne zmęczenie tym tematem nie jest jednak – niestety – równoznaczne ze wzrostem poziomu akceptacji wobec imigrantów. Dr Rafał Dworakowski, polski endokrynolog pracujący w jednym z londyńskich szpitali, jest jedną z wielu osób, które zauważają, że stosunek Brytyjczyków wobec obcokrajowców uległ negatywnej transformacji od momentu niesławnego referendum z 23 czerwca 2016 r. – Atmosfera nie jest już przyjazna w stosunku do imigrantów takich jak ja. Jestem tym faktem zasmucony i rozczarowany. Brexit ujawnił pewne poglądy ludzi, o które bym ich nigdy nie posądzał – mówi z goryczą.
Łukasz Radomski pracował jako budowlaniec w Leeds. Przed miesiącem wrócił do Polski. On również mówi o niechęci ze strony Anglików, z jaką spotykał się w ostatnich latach. – Jestem w stanie zrozumieć irytację tych ludzi. To przez tabloidy i polityków, którzy latami wpychali im kit o imigrantach kradnących pracę i socjal. Kiedy po głosowaniu ws. brexitu okazało się, że imigranci zaczęli wyjeżdżać, a praca wymagała intensywniejszego wysiłku, wypadało natychmiast znaleźć winnych tej sytuacji. Nie trzeba było szukać daleko: Unia Europejska i Polacy z mieszkania obok to ofiary idealne! – ironizuje Radomski.
Życie w zawieszeniu
Po tym, gdy bezowocnie minął jeden (29 marca), a następnie drugi (12 kwietnia) termin planowanego brexitu, w brytyjskich mediach zapanowało odrętwienie. Stan niezręcznego snu na jawie, w którym wszystkim trudno się odnaleźć, a który – najpewniej – przerwany zostanie dopiero przez kampanię poprzedzającą przedterminowe wybory parlamentarne. Dziś nic nie wskazuje na to, aby miały to być wybory wygrane przez konserwatystów, a co za tym idzie, podzielone Królestwo szykuje się na kolejny przewrót.