Logo Przewdonik Katolicki

Boris Johnson – premier ostatniej szansy

Krzysztof Mielnik-Kośmiderski, Edynburg
fot. EPANEIL HALL/PAP EPA

Boris Johnson porównywany jest do Donalda Trumpa. Nie bez powodu. Z amerykańskim prezydentem łączą go choleryczne usposobienie, poczucie własnej nieomylności, zamożność i… rozwichrzona fryzura.

Licznik odmierzający dni do daty przesuniętego brexitu, czyli 31 października, nie zatrzymuje się. W ciągu najbliższych trzech miesięcy nowo wybranego premiera Zjednoczonego Królestwa czeka jedno z najbardziej karkołomnych zadań, jakie stały przed politykami w XXI wieku. 92 tys. spośród 160 tys. członków Partii Konserwatywnej, którzy oddając głos na Borisa Johnsona wybrali go na premiera wierzy, że za osobliwym usposobieniem lidera stoi logistyczny geniusz, który będzie w stanie przekonać Unię Europejską do podjęcia renegocjacji umowy podpisanej przez Theresę May, a odrzuconej później przez brytyjski parlament. Rządzący w dalszym ciągu nie wyobrażają sobie bowiem, aby Irlandia Północna – stanowiąca część Wielkiej Brytanii – znalazła się poza ich pełną kontrolą i po brexicie częściowo wciąż pozostawała w UE.
 
Wszystko na jedną kartę
W przemówieniu inaugurującym objęcie urzędu, Boris Johnson nie pozostawił złudzeń co do linii programowej, która ma cechować jego kadencję. – Tak w kraju, jak i za granicą są pesymiści, którzy uważają, że po trzech latach niezdolności do podjęcia decyzji (...) kolebka demokracji, jaką jest nasze państwo, nie potrafi respektować demokratycznego mandatu. Stoję dzisiaj przed wami, aby powiedzieć Brytyjczykom, że ci krytycy są w błędzie. Nowy rząd odbuduje zaufanie do naszej demokracji oraz spełni powtarzane obietnice i wyprowadzi nas z Unii Europejskiej 31 października – bez żadnego „ale” – zapewnił.

Johnson stwierdził, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby wypracować nowe porozumienie z Unią, jednak równie dużo energii przeznaczy na przygotowania do wariantu bezumownego, czyli twardego brexitu. Nowy premier zdaje sobie sprawę z tego, jak szybko upływa czas i jak gwałtownie mogłaby skończyć się jego przygoda z urzędem, jeśli swoje „być albo nie być” uzależniłby wyłącznie od wypracowania nowego kompromisu z Brukselą.
Problem w tym, że ambicje Johnsona stoją w sprzeczności z wolą brytyjskiego parlamentu, obywateli, a nawet znacznej części jego własnej partii. Po wyborze BoJo na premiera, rezygnację z urzędu złożyło kilku wysoko postawionych polityków wywodzących się z jego ugrupowania, w tym kanclerz skarbu Philip Hammond. To właśnie on zapowiedział stanięcie na czele wewnętrznej opozycji wobec nowego szefa rządu, jeśli ten zacząłby nieopatrznie dryfować w stronę twardego brexitu. Tego najgorszego z możliwych scenariuszy boją się sami obywatele. Z sondażu przeprowadzonego przed kilkoma tygodniami przez BMG Research wynika, że 43 proc. Brytyjczyków wolałoby odwołania brexitu niż wyjścia bez umowy, a tylko co trzeci oczekuje opuszczenia Unii Europejskiej za wszelką cenę.

Sytuacja, w której politycy partii rządzącej blokują wzajemnie swe ruchy, nie może trwać wiecznie. Konserwatyści dysponują w tej chwili mikrą większością parlamentarną w postaci dwóch głosów, a każde zachwianie w łonie partii będzie działało na korzyść opozycji, która od dawna apeluje o rozpisanie nowych wyborów. Już majowa elekcja do europarlamentu pokazała, że obecnie rządzący ponieśliby w wyborach znaczne straty, pozostając w tyle za Partią Pracy Jeremy’ego Corbyna i nieznacznie tylko wyprzedzając rosnących w siłę Liberalnych Demokratów. W tym wszystkim nie można zapominać o zagrożeniu płynącym ze strony coraz bardziej zradykalizowanych, a jednocześnie coraz mocniej zaprawionych w bojach nacjonalistów z UKiP.
Od tego, czy Johnson okaże się wytrawnym graczem politycznym, czy jedynie wygadanym bajkopisarzem, zależeć będzie bardzo wiele. Na stole leży nie tylko dalszy los brexitu i jego konsekwencje dla 67 mln obywateli, ale również szeroko rozumiany ład społeczny na Wyspach.
 
Polacy w rozdarciu
905 tys. Polaków, którzy – mimo odwrócenia migracyjnego trendu – wciąż mieszkają w Zjednoczonym Królestwie, czeka na dalszy rozwój wypadków, z uwagą przypatrując się pomysłom nowego premiera. Najważniejsze z ich punktu widzenia jest podtrzymanie deklaracji dotyczącej zapewnienia ich praw po brexicie. Tuż po objęciu urzędu Johnson zwrócił się do osiedleńców ze słowami podzięki za wkład w rozwój kraju oraz cierpliwość okazywaną podczas procesu opuszczania wspólnoty. – Wiem, że to nie jest dla was łatwe i doceniam wasze zrozumienie dla sytuacji – oznajmił.
Nic nie zmienia się w kwestii obowiązkowej rejestracji w systemie osiedleńczym (EU Settlement Scheme), który pozwala na uregulowanie statusu prawnego danej osoby i zagwarantowanie jej prawa do pobytu i pracy niezależnie od wyniku negocjacji z Unią. Zamierzając pozostać w kraju, wszyscy obcokrajowcy muszą zgłosić swoją obecność i odebrać potwierdzenie w ciągu kilkunastu kolejnych miesięcy.
Mniej zadowoleni z obietnic szefa rządu mogą być ci, którzy planowaliby pierwszy wyjazd do Wielkiej Brytanii już po brexicie. Johnson przypomniał swą niegdysiejszą deklarację wprowadzenia systemu punkowego na wzór Australii. Zależałoby mu na tym, aby do kraju zjeżdżały jedynie osoby o kwalifikacjach zawodowych ściśle określonych przez urząd migracyjny. Ten ruch miałby na celu dopełnienie obietnic wyborczych Konserwatystów, mówiących o ograniczeniu migracji do dziesiątek tysięcy osób rocznie.
Nie można zapominać, że za wprowadzeniem każdej regulacji stoi konieczność dokonania systemowych zmian, które pochłaniają ogromne sumy pieniędzy. Choć Zjednoczone Królestwo wciąż należy do najsilniejszych gospodarek świata, ostatnie lata mocno zachwiały funtem, sprawiając, że część pomysłów premiera nigdy nie zostanie zrealizowana.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki