Znacznie mniej uwagi jednak poświęcamy eksperymentom, które dzieją się na Zachodzie. Niedawno świat obiegła informacja o eksperymencie w Nebrasce – para gejów marzyła o tym, by mieć dzieci. Ale ponieważ przyroda nie przewidziała takiego rozwiązania uciekli się do nauki. Z pomocą przyszła matka jednego z nich, która zgodziła się urodzić dziecko z komórki jajowej siostry partnera swego syna i nasienia jej własnego potomka. Mające chwytać za serce zdjęcia dwóch wzruszonych panów uśmiechających się do bobaska obiegły cały świat. Warto jednak na chwilę się tutaj zatrzymać i zastanowić się, co się właściwie stało.
Często słyszymy ze strony zwolenników postępu, jaka to wspaniała jest metoda in vitro, którą użyto w tym przypadku, jak pozwala rodzicom, którzy nie mogą mieć dzieci cieszyć się upragnionym potomstwem. Z drugiej strony przedstawiciele Kościoła krytykują tę metodę jako niezgodną z Bożym planem, często porównują ją do aborcji (choć to porównanie etycznie jest uzasadnione, dla wielu osób jest oburzające, bo przecież aborcja to przerwanie ciąży, a in vitro to właśnie upragniona ciąża, bez dłuższego wywodu trudno jest to wyjaśnić). Teraz właśnie dostali idealny argument do ręki: to małe dziecko stało się narzędziem osiągania szczęścia przez obu panów. Właśnie narzędziem. Oni nie będą jego mamą i tatą, nie będą też obaj jego ojcami. Kobieta, która je urodziła, jest naprawdę ich babcią, matka, od której pochodzi komórka jajowa – jest jego ciotką. Jakby tych problemów było mało: jeden z panów jest dziecka genetycznym ojcem, a drugi wujem. Na dzień dobry dziecku zafundowano więc potężny problem tożsamościowy. Uznając, że obu panom to dziecko się po prostu należy, nie zwrócono uwagi na to, że temu dziecku też się coś należy. To dziecko ma prawo do normalnej rodziny, a nie dowolna kombinacja osób ma prawo do tego, by mieć dziecko. Odwrócenie tej logiki prowadzi do uprzedmiotowienia dziecka. Jego dobro jest tutaj zostawione na końcu, na początku ma być dobro, szczęście pary gejów, którzy zamarzyli sobie mieć dzidziusia.
Wiele osób poświęca całe lata, wydaje mnóstwo pieniędzy, by ustalić swoje korzenie – kim byli i co robili ich dziadowie. Bo nasza genealogia to element tożsamości każdego z nas. Z tożsamości tego dziecka postanowiono na dzień dobry zakpić. I stało się to nie w Chinach, ale właśnie w mającej bzika na punkcie praw człowieka Ameryce.