Ach, gdyby prezydent trochę zaryzykował, i jeśli obawia się polskiej literatury współczesnej, to właśnie Bruno Schulz i wybór całego Sanatorium mógłby stać się idealnym wyjściem z sytuacji pomiędzy dawnymi czasami a teraźniejszością. W Schulza przecież tak wspaniale można się zasłuchać! A tymczasem będziemy się wsłuchiwać (a najprawdopodobniej większość będzie ukrywać ziewanie) w historię zaburzonej pani, dla której sieroty są tylko zabawkami, które można odesłać, gdy się znudzą, w historię kolejnego skrzywdzonego dziecka, któremu pomaga szlachetny pan mecenas nienawidzący dźwięku katarynki, w dramat głodujących chłopów w łachmanach na XIX-wiecznym polu. Czy wzruszy nas opis rozrywania przez stado wron okradzionych zwłok powstańca lub sentymentalne wspomnienia o tak zwanych lepszych czasach, kiedy to honor szlachecki coś znaczył? Przepraszam, że tak upraszczam literaturę polską, szczególnie że te nowelki wcale nie są najgorsze, to rzeczywiście klasyka polskiej nowelistyki. No właśnie, klasyka. Bezpieczna klasyka.
Zastanawiam się po prostu, według jakiego klucza w tym roku Pan Prezydent z żoną wybierali lekturę na narodowe czytanie? I dlaczego tak się boją literatury napisanej w drugiej połowie XX w.? Zaczęło się od Pana Tadeusza w 2012 r. tylko dlatego, że cała akcja rozpoczęła się w 200. rocznicę wydarzeń tam opisanych. A potem to już chyba jakąś siłą rozpędu brane pod uwagę były tylko klasyki. Wygląda to tak, jakby tytuł całości miał brzmieć: Narodowe Czytanie Lektur Obowiązkowych. Ale nawet wśród lektur mamy trochę tych młodszych. A gdyby tak: Kapuściński, Myśliwski, Stasiuk, wreszcie tak nagradzana na świecie Tokarczuk? Jaki powiew świeżości!