Ta historia obiegła całą Polskę. Oksana, 43-letnia Ukrainka, dostała wylewu krwi do mózgu. Właściciel gospodarstwa, w którym nielegalnie pracowała, zamiast do szpitala, zawiózł ją do parku. Tam zostawił na ławce i dopiero wtedy zadzwonił po pomoc. Kobietę udało się uratować, ale jest sparaliżowana. Ile z dwóch milionów pracujących w Polsce Ukraińców traktowanych jest w podobnie nieludzki sposób?
– Zacznę od tego, że tak naprawdę nie wiadomo, ilu Ukraińców żyje w Polsce. Według mnie bliższa prawdy jest liczba 1,5 miliona. W ubiegłym roku przebadano ich reprezentatywną próbę. Okazało się, że 15 proc. słyszało, że ich rodacy padli ofiarami ciężkich przestępstw, a połowa z tej grupy doświadczyła tego na własnej skórze.
Co to za przestępstwa?
– Za przykład niech posłuży historia Dimy. Kilkanaście miesięcy temu ten młody Ukrainiec po raz pierwszy wyjechał za granicę. Przybył do Polski na sfałszowane zaproszenie, bez znajomości języka. Miał jechać do umówionego pracodawcy, trafił do zupełnie innego. Tam zabrano mu paszport, zamknięto w piwnicy i kazano pracować na niesprawnej maszynie. Po kilku dniach doszło do wypadku, w którym stracił rękę. To cud, że żyje, bo gdyby nie telefon, który był w pobliżu, nie miałby jak zadzwonić po pomoc. Podobnych historii jest więcej.
Jak dużo?
– Nie wiadomo, bo Ukraińcy zgłaszają je niezwykle rzadko. Część z nich pewnie nie wie, że może to zrobić, inni boją się kontaktu z władzą, nie mając do niej zaufania.
Nie dziwię się. Sądząc po tym, jak traktują ich niektórzy polscy pracodawcy, mają prawo się bać. Ale na ich nadużycia: nielegalne zatrudnienie, przekraczanie godzin pracy czy niezabezpieczone maszyny, ktoś przecież przymyka oczy. Dlaczego?
– Bo wszyscy oglądają się na innych. To psychologiczna bariera: kto się pierwszy wychyli? A przecież normą powinna być elementarna przyzwoitość i brak zgody na takie traktowanie innych ludzi. To ci, którzy próbują zamiatać nadużycia pod dywan, powinni być w mniejszości. Ale ta bariera nie ma nic wspólnego z imigrantami.
Polscy pracownicy byliby gotowi nadstawiać karku za swoich ukraińskich kolegów?
– Nie chciałbym ferować zbyt pochopnych wyroków, ale zdarzają się dziwne sytuacje. Dwa lata temu w pewnej międzynarodowej firmie, w której pracują zarówno ludzie z zachodu, jak i wschodu Europy, jeden z polskich pracowników, człowiek z wyższym wykształceniem, zażądał podwyżki, bo uważał, że powinien zarabiać więcej niż Ukrainiec. Inny przykład dotyczy ściągniętych z Donbasu repatriantów. Po roku jedna z tych osób została zapytana przez dziennikarzy, dlaczego nie pracuje. Odpowiedziała do kamery, że nie ma gdzie, bo oferują jej tylko taką pracę, w której mogłaby zarabiać jak Ukraińcy. Ręce mi opadły, jak to usłyszałem.
Jedna z firm chciała nawet inaczej ubierać pracujących w niej Ukraińców.
– I miała ku temu racjonalne przesłanki. W magazynie były dwie ekipy: polska i ukraińska. Inny ubiór pozwalał łatwo stwierdzić, do kogo odezwać się po polsku, a do kogo po ukraińsku. To było praktyczne rozwiązanie, ale niestety stygmatyzowało ukraińską grupę.
Ale można o nas powiedzieć też coś dobrego, bo chętnie włączamy się w pomoc ukraińskim ofiarom wypadków przy pracy, takim jak pani Oksana.
– To prawda. W czasie trzech dni otrzymaliśmy tysiące wpłat, od jednej złotówki do kilku tysięcy złotych. Mam taką nadzieję, że ci wszyscy ludzie, którzy poruszeni historią pani Oksany przekazali pieniądze na jej leczenie, następnym razem chwycą za telefon, gdy tylko zauważą, że ich ukraiński kolega z pracy albo sąsiad ma kłopoty. Może to naiwne, ale mam nadzieję, że tak właśnie będzie.
W jaki sposób Ukraińcy trafiają dziś do Polski? Przyjeżdżając do nas, mają już umówioną pracę?
– Tak powinno być, niestety nie zawsze tak jest. Jeszcze niedawno masowe były przyjazdy na fałszywe zaproszenia, przygotowywane przez polsko-ukraińskie grupy przestępcze. Dziś Ukraińcy mogą wjechać do Polski bez wizy, z paszportem biometrycznym. Dzięki temu na miejscu mogą sprawdzić, gdzie warto się zatrudnić. Korzystają na tym też pracodawcy, którzy przed podpisaniem umowy mogą spotkać się z potencjalnym pracownikiem. Choć sytuacja się poprawia, to niestety nadal wielu Ukraińców przyjeżdża, nie mając umówionego żadnego spotkania. Mimo że pracy jest pod dostatkiem, to nie potrafią jej znaleźć, chwytają się więc tego, co akurat jest pod ręką. To kończy się czasami nielegalnym zatrudnieniem.
Jak duża jest szara strefa?
– Trudno powiedzieć, bo nikt nie wie, co się tam naprawdę dzieje. Rozwiązaniem mogą być bardziej wnikliwe kontrole ze strony Państwowej Inspekcji Pracy. I trzeba przyznać, że PIP zrobiła spory postęp. Mając do czynienia z pracownikiem z Ukrainy, inspektorzy od razu proszą go o paszport, sprawdzając w ten sposób, czy pracodawca nie zabrał dokumentu. Co cały czas się zdarza, choć rzadziej niż jeszcze kilka lat temu.
Dobrze, że nasze języki są do siebie dość podobne.
– I tak, i nie. Ta zbieżność pozwala Ukraińcom czuć się dość komfortowo w codziennych sytuacjach, np. w sklepie. Ale gdy Ukrainiec ma stanąć np. przy maszynie, to znajomość co drugiego słowa podczas słuchania instruktażu przestaje być wystarczająca. I nawet jeśli pracownik kiwa głową, że wszystko zrozumiał, to uważam, że w tej sytuacji odpowiedzialność nie rozkłada się po połowie. Pracodawca powinien mieć absolutną pewność, że dla jego nowego pracownika wszystko jest zrozumiałe.
Na przykład przygotowując taką instrukcję w języku ukraińskim?
– Chociażby. Albo zapraszając na takie szkolenie tłumacza. Podobno takich zleceń jest coraz więcej.
Ukraińcy mogą liczyć na uczciwą zapłatę za swoją pracę?
– Dyskryminacja płacowa jest coraz mniejsza. Sytuację poprawiło podniesienie płacy minimalnej. Ponadto sami Ukraińcy zaczęli stawiać wyższe wymagania.
Czy oni wiążą swoją przyszłość z Polską, czy wiedzą, że są tu tylko na chwilę?
– Dzisiaj dominuje poczucie tymczasowości. Wielu pracowników z Ukrainy stoi w rozkroku, nie wiedząc, gdzie jest ich dom. I nawet nie chcą na to pytanie odpowiadać, a my im tego wcale nie ułatwiamy. Nie marzę o tym, żeby w każdej gminie był specjalny pełnomocnik ds. Ukraińców, ale byłoby dobrze, gdyby był ktoś, kto zadba o to, żeby nasze stosunki układały się jak najlepiej. A tym, którzy chcą u nas zostać, powinniśmy ułatwić sprowadzenie rodzin, bo wszyscy na tym skorzystają. Ukraińcy, bo będą mogli pracować na długoterminowych kontraktach. Pracodawcy, bo będą mogli zainwestować w takiego pracownika, mając gwarancję, że nie wróci na Ukrainę po kilku tygodniach. To byłaby dojrzała emigracja.
I nie bójmy się, że nagle 1,5 mln Ukraińców zechce sprowadzić tu swoje rodziny. O tym mógłby pomyśleć może co czwarty. Ale jeśliby udało się to zrobić, wszyscy poczulibyśmy się lepiej.
Witold Horowski
Prezes Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polska–Ukraina od 2011 r., a od 2012 r. konsulem honorowym Ukrainy w Poznaniu