Historię tego niecodziennego archiwum, jedynego tego rodzaju zbioru na świecie, opowiada film Roberty Grossman Kto napisze naszą historię, zaprezentowany podczas gali otwarcia 16. Warszawskiego Festiwalu Filmów o Tematyce Żydowskiej. Na razie obraz jest pokazywany jedynie okolicznościowo, od lipca tego roku pojawia się na festiwalach filmowych, a na 27 stycznia 2019 r., w Międzynarodowym Dniu Pamięci Ofiar Holokaustu, zapowiadana jest możliwość obejrzenia go w każdym miejscu na świecie. Szczegóły zorganizowania takiego pokazu dostępne są na oficjalnej stronie filmu: whowillwriteourhistory.com. Czy wejdzie do normalnego obiegu kinowego, na razie nie wiem. Producentką tego fabularyzowanego dokumentu jest Nancy Spielberg, siostra Stevena Spielberga, która podczas pobytu na planie w Łodzi powiedziała, że fakt założenia przez jej brata Fundacji Zapisu Historii Ocalonych z Szoah przynaglił ją do pracy nad tym projektem. Film powstał w koprodukcji amerykańsko-polskiej, występują w nim m.in. Karolina Gruszka, Jowita Budnik, Wojciech Zieliński, Piotr Głowacki, a głosów użyczyli Adrien Brody i Joan Allen. Film opowiada historię konspiracyjnej grupy Oneg Szabat, która zbierała różnego rodzaju świadectwa życia w getcie. Ten unikatowy zbiór to obecnie najważniejszy dokument Szoah na ziemiach polskich. Od roku w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie można zwiedzać wystawę stałą poświęconą temu archiwum.
Ukryty skarb
Wiedzieli, gdzie szukać, dzięki tym, którzy przetrwali. Przewidywali, że getto zostanie zlikwidowane, szykowało się powstanie. Zapiski, dokumenty, świadectwa podzielono na trzy części. Pierwsze dwie zakopali w blaszanych pojemnikach w piwnicach szkoły przy ul. Nowolipki. Dziesięć skrzynek na przełomie lipca i sierpnia 1942 r., dwie bańki po mleku na początku lutego 1943 r. Trzecią część zakopali w noc przed wybuchem powstania, w piwnicach warsztatu przy Świętojerskiej. Pierwsze dwie udało się odzyskać, odkopano je w 1946 (poszukiwania były zaplanowane) i w 1950 r. – przypadkowo. I to tylko dzięki temu, że jedyna osoba, która znała te miejsca, przeżyła Zagładę – Hersz Wasser (uciekł z pociągu wiozącego go do Treblinki). Trzecia część prawdopodobnie leży gdzieś pod ziemią. Nie da się teraz jej odnaleźć, bo teren zajęty jest przez chińską ambasadę, a poza tym to i tak tylko przypuszczenia, bo żaden świadek nie przeżył. Zaraz po wojnie Rachela Auerbach, ocalała z grupy Oneg Szabat, wołała: „Pamiętajcie! Leży tam pod ruinami skarb narodowy. Jest tam Archiwum Ringelbluma. (…) Nawet jeśli tam jest pięć pięter ruin, musimy znaleźć Archiwum!”.
Ringelblum spotyka się w soboty
Ocalało kilka tysięcy różnego rodzaju dokumentów, na które składają się druki, fotografie, rękopisy: relacje, pamiętniki, listy. Opracowane zostały w sposób naukowy przez grupę Oneg Szabat kierowaną przez Emanuela Ringelbluma, historyka i działacza społecznego. Dlatego mówi się, że to Archiwum Ringelbluma. Interesowały go dzieje społeczności żydowskiej na ziemiach polskich, chętnie poznawał historię lokalną żydowskich społeczności, uważał, że należy pielęgnować własną odrębną kulturę i język, jednocześnie biorąc udział w życiu kraju. Publikowane przed wojną artykuły jego autorstwa dotyczyły m.in. udziału Żydów w insurekcji kościuszkowskiej, historii żydowskiej medycyny w Polsce czy historii żydowskiego rynku wydawniczego w Polsce. Współpracował z wieloma żydowskimi towarzystwami i stowarzyszeniami, dziś powiedzielibyśmy o nim: aktywista. I badacz terenowy. Uważał, że badania nad żydowską kulturą i folklorem możliwe są tylko przy ścisłej współpracy między zawodowymi historykami i zwykłymi ludźmi. Przykładał więc dużą wagę do źródeł ustnych oraz podań, korespondencji, pamiętników. Jako marksista szczególnie zwracał uwagę na źródła wywodzące się z niższych warstw społecznych. Był idealistą. Wierzył, że naród żydowski może zgodnie żyć w Polsce, a nieporozumienia wynikają nie z założonego z góry antysemityzmu, ale z braku wiedzy. Angażował lokalnych badaczy nawet niewielkich społeczności do opisywania dziedzictwa kulturowego i życia codziennego żydowskich mieszkańców. Był miłośnikiem jidysz, ale swoje prace pisał i w jidysz, i po polsku, ponieważ uważał, że celem nie jest ani stuprocentowa asymilacja, ani też izolacja, ale zgodne współżycie Polaków i Żydów oraz współdziałanie.
To dzięki tej miłości do swojego narodu i jego kultury oraz naukowemu warsztatowi mogło powstać coś tak ważnego jak archiwum getta warszawskiego. Z kilkunastoma pracownikami Oneg Szabat spotykał się w soboty (stąd nazwa: Radość Soboty). Przeglądali i opracowywali zebrane dokumenty: listy i testamenty idących na śmierć, świadectwa ofiar, fotografie i rysunki, sami pisali historię Zagłady. Oczywiście w największej konspiracji, pod przykrywką tolerowanej przez Niemców Żydowskiej Samopomocy Społecznej działającej obok Wielkiej Synagogi na Tłomackiem. W pomieszczeniach Głównej Biblioteki Judaistycznej, w którym od 1947 r. mieści się Żydowski Instytut Historyczny.
Krzyk zakopany w ziemi
W soboty więc siedzieli i pracowali naukowo: wpisywali dane w ankiety i konspekty, spisywali wywiady, opracowywali sprawozdania, dbając o jak najszerszy kontekst i obiektywizm. Zbierali afisze, ulotki, bilety, kartki okolicznościowe i wszelkie materialne świadectwa życia w getcie. Ryzykując życiem. Nikt w całej okupowanej Europie nie zrobił czegoś takiego. Ringelblum: „Jako kierownik Żydowskiej Samopomocy Społecznej miałem codziennie kontakt z otaczającym życiem. Dochodziły do mnie wiadomości o wszystkim, co działo się z Żydami w Warszawie oraz na przedmieściach. Niemal codziennie przybywały delegacje z prowincji i opowiadały o ciężkich przeżyciach. Wszystko, czego się w ciągu dnia nasłuchałem, zapisywałem wieczorem”.
Mówił, że archiwum jest sumieniem getta, ale też całych społeczności w małych miasteczkach, które uległy całkowitej zagładzie. To krzyk. Wystawa w ŻIH właśnie tak się nazywa: „Czego nie mogliśmy wykrzyczeć światu”. Tak zapisał 19-letni Dawid Graber, który w czasie pierwszej akcji likwidacyjnej w getcie warszawskim zakopywał część archiwum: „Jedna z sąsiednich ulic jest już zablokowana. Nastroje są straszne. Spodziewamy się najgorszego. Spieszymy się. (…) Do widzenia. Żebyśmy tylko zdążyli zakopać… (…) To, czego nie mogliśmy wykrzyczeć przed światem, zakopaliśmy w ziemi. (Poniedziałek, 3 sierpnia [1942], 4 po południu)”. Ringelblum przeżył lato 1942 r., kiedy z getta wywieziono i spalono w krematoriach Treblinki 300 tys. Żydów. W lutym 1943 r. przeszedł z żoną i synkiem na aryjską stronę, ukrywali się w podziemnym schronie na posesji Mieczysława Wolskiego. Kilkukrotnie wracał za mur pomagać, ostatni raz w noc poprzedzającą wybuch powstania miał dopilnować zakopania ostatniej części archiwum. Pracę historyka kontynuował w ukryciu do marca 1944 r., kiedy Gestapo weszło do schronu i zaaresztowało Ringelbluma, jego rodzinę i trzydziestu innych ukrywających się tam Żydów oraz Polaków udzielających im schronienia. Wszyscy trafili na Pawiak, a po kilku dniach zostali rozstrzelani w ruinach getta.
Spełniony testament
Jego dzieło, podziemne Archiwum Getta Warszawy, zostało wpisane na listę UNESCO „Pamięć Świata” jako zabytek światowego dziedzictwa. Od początku aż do dziś przechowywane jest w ŻIH-u. To cud, że przetrwało, kilka lat pod ziemią, namoknięte, niezabezpieczone. Prace nad konserwacją Archiwum trwają właściwie non stop, najważniejsze rozpoczęły się w 1990 r. dzięki ogromnemu wsparciu finansowemu waszyngtońskiego Muzeum Holokaustu. Rok temu został powołany międzynarodowy Program Oneg Szabat, którego głównym celem jest upowszechnienie wiedzy o Archiwum, które w całości zdigitalizowano i zamieszczono na stronie Centralnej Biblioteki Judaistycznej. I tak spełnia się testament zapisany przez młodego chłopaka, Dawida Grabnera: „Wystarczy mi, jeśli przyszłe pokolenia będą pamiętać o naszych czasach. (…) Niech ten skarb dostanie się w dobre ręce, niech dożyje lepszych czasów, niech zaalarmuje świat o tym, co się stało w 20 wieku”.