„Mieszkanie plus” miało być flagowym projektem rządu Zjednoczonej Prawicy, który nie tylko poprawi sytuację mieszkaniową Polaków, ale też zapewni poparcie partii rządzącej, gdy wygaśnie już entuzjazm wyborców po wprowadzeniu „500 plus”. Tak jak drugi z wymienionych programów był bez mała rewolucją w polskiej polityce społecznej po czasach liberalnych oszczędności, tak „Mieszkanie plus” miało być przewrotem kopernikańskim w nadwiślańskiej polityce mieszkaniowej. Do tej pory nasze państwo wspierało głównie kupowanie mieszkań na kredyt („Rodzina na swoim”, „Mieszkanie dla młodych”), teraz miało wesprzeć najem lokali przez rodziny z dochodami poniżej średniej krajowej. Niestety tym razem z tych zapowiedzi niewiele wyszło. Po niemal dwóch i pół roku oddano zaledwie kilkaset mieszkań, a do końca roku w budowie ma być ich 10 tysięcy. A to kropla w morzu potrzeb.
Gierek wielki budowniczy
Sytuacja mieszkaniowa Polaków jest fatalna pod wieloma względami. Najbardziej palącą kwestią jest to, że mieszkań w Polsce jest po prostu za mało. W naszym kraju jest 360 mieszkań na tysiąc mieszkańców i pod tym względem jesteśmy na dokładnie ostatnim miejscu w Unii Europejskiej (marnym pocieszeniem jest to, że to niechlubne miejsce oblegamy wspólnie ze Słowacją): w Czechach mieszkań na tysiąc osób jest 454, a na Węgrzech 445, a średnia unijna wynosi 486.
Brak mieszkań nie przejawia się tylko tym, że mamy niewielki wybór i kupione mieszkanie nie zawsze jest tym wymarzonym. Niska podaż przy wysokim popycie sprawia też, że ich ceny są dosyć wysokie w stosunku do zarobków. Wielu osób z niskimi dochodami zwyczajnie nie stać na zakup, czyli pozostaje im wyjątkowo nieopłacalny w Polsce wynajem. Często więc mieszkają z rodzicami do późnych lat – pod tym względem jesteśmy w unijnej czołówce, wspólnie m.in. z Włochami, gdzie „mieszkanie z mamą” stało się już elementem narodowej tradycji.
Dlaczego jest tak źle? Obecnie w Polsce jest 14,3 mln mieszkań, a więc od 1989 r. ich liczba wzrosła niemal o jedną trzecią. Problem w tym, że potrzeby są większe, a zapóźnienia zaczęliśmy nadganiać dopiero w ostatnich latach. W czasach PRL budowało się sporo: w rekordowej epoce Gierka oddawano aż 267 tys. mieszkań rocznie, w latach 80. – 212 tys. Jednak czasy transformacji były niezwykle ciężkie dla mieszkaniówki. W latach 90. liczba oddawanych mieszkań rocznie spadła do zaledwie 89 tys. Dopiero od 2006 r. liczba budowanych mieszkań zaczęła rosnąć i ustabilizowała się na poziomie 140 tys. W ubiegłym roku pobiliśmy rekord III RP pod tym względem – oddano 178 tys. lokali. Trudno to jednak uznać za sukces rządu. To efekt szybkiego wzrostu gospodarczego i rosnących pensji Polaków. Większą część społeczeństwa stać na mieszkania, więc i deweloperzy więcej budują. Wciąż jednak wielu naszych rodaków, którzy nie mają zdolności kredytowej, ma związane ręce.
Pokój z kuchnią, bez łazienki
Nie mając wsparcia rządu w obszarze mieszkalnictwa, Polacy kupują mieszkania dostosowane do swoich ograniczonych możliwości, byle wreszcie wyprowadzić się od rodziców i zamieszkać na swoim. Kupują więc lokale za małe, co sprawia, że statystycznie mieszkania nad Wisłą są przeludnione. Pod względem liczby izb na osobę w mieszkaniu jesteśmy, tradycyjnie, na ostatnim miejscu w UE, z wynikiem 1,1 (wspólnie z Rumunią, Słowacją i Chorwacją; średnia unijna wynosi 1,6). Fatalnie wypadamy również pod względem współczynnika przeludnienia. Pokazuje on, jaki odsetek społeczeństwa żyje w przeludnionych mieszkaniach. W Polsce wynosi on 41 proc., a więc prawie co drugi Polak żyje w za małym lokalu (tutaj wyprzedza nas tylko Rumunia, Bułgaria, Łotwa i Chorwacja). Trzeba jednak przyznać, że sytuacja się poprawia. Jeszcze kilka lat temu wskaźnik ten wynosił około 50 proc.
Nieciekawie wygląda również jakość polskich mieszkań. Uboga tkanka mieszkaniowa w Polsce sprawia, że Polacy często zamieszkują lokale, które się do tego zwyczajnie już nie nadają. Pokazuje to wskaźnik poważnej deprywacji mieszkaniowej. Mówi on, jaki odsetek społeczeństwa mieszka w lokalach obciążonych przynajmniej jedną bardzo poważną wadą, taką jak przeciekający dach, brak toalety lub złej jakości oświetlenie. W takich lokalach mieszka niemal co dziesiąty Polak (średnia unijna jest dwa razy niższa – pod tym względem gorzej jest jedynie w Rumunii, na Węgrzech i Łotwie oraz w Bułgarii). Kanalizację ma 97 proc. mieszkań w Polsce, toaletę 94 proc, łazienkę 91 proc., a centralne ogrzewanie 82 proc. Na papierze wygląda to więc nieźle, ale w liczbach bezwzględnych przekłada się to na 1,2 mln mieszkań w Polsce bez łazienki i 900 tys. bez toalety. Choć także tu notujemy wyraźny postęp. W momencie upadku PRL toaletę i łazienkę miało jedynie 71 proc. lokali, a kanalizację 84 proc.
Samorząd umywa ręce
Instytucje publiczne naszego państwa niemal zupełnie wycofały się ze świadczenia usług mieszkaniowych. Mieszkania należące do Skarbu Państwa to zaledwie 0,2 proc. wszystkich mieszkań w kraju, a mieszkania należące do gminy, czyli mieszkania komunalne, stanowią jedynie 6 proc. Tymczasem zaspokajanie potrzeb mieszkaniowych członków wspólnoty lokalnej należy do zadań własnych gminy wymienionych wprost w Ustawie o samorządzie gminnym.
W sytuacji wycofania się państwa i samorządów o sytuacji mieszkaniowej decydują tylko i wyłącznie zarobki. W końcu deweloperzy odpowiadają na zapotrzebowanie i możliwości klientów. Te jednak wciąż są ograniczone. Za średnią miesięczną pensję Polak może kupić 0,87 mkw. mieszkania. To i tak wyraźnie lepiej niż w 2007 r., gdy mógł kupić 0,48 mkw. Żeby kupić przeciętne 70-metrowe mieszkanie musimy zapłacić równowartość ośmiu rocznych pensji (dla porównania: Niemiec pięciu, a Holender jedynie czterech).
W sytuacji gdy mieszkania są zbyt drogie w stosunku do zarobków, wyjściem może być jeszcze wynajem mieszkania. Problem w tym, że w Polsce to słaba alternatywa. Rynek najmu jest bardzo słabo rozwinięty, przez co mieszkania wynajmowane są drogie. Czynsz wynajmowanego mieszkania zwykle jest dużo wyższy niż rata kredytu plus opłaty. Większość z nas woli więc wziąć mieszkanie na 30-letni kredyt. Co prawda ogranicza to mobilność, ale nasz portfel ma się nieco lepiej, a ratami przecież spłacamy naszą własność (choć z odsetkami). Nic więc dziwnego, że mieszkanie na rynku wynajmuje zaledwie 4,5 proc. polskich lokatorów (średnia unijna jest 5 razy wyższa). Niestety na razie trudno oczekiwać, że rynek najmu się poprawi. Inwestowanie w mieszkania pod wynajem jest drogie i wymaga dużego kapitału. A tego nad Wisłą nadal jest bardzo mało.
Lex deweloper
Oczywiście słabości polskiego mieszkalnictwa w żadnym razie nie są winą obecnej ekipy rządzącej. Jednak PiS obiecywał bardzo wiele, a jedyne co do tej pory realnie zrobił, to wprowadzenie bardzo wątpliwej ustawy o ułatwieniach w przygotowaniu i realizacji inwestycji mieszkaniowych, nieprzypadkowo zwanej potocznie „lex deweloper”. Umożliwia ona lokowanie inwestycji mieszkaniowych niezgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego. A to może doprowadzić do większego chaosu przestrzennego i budowania mieszkań w miejscach bez niezbędnej infrastruktury, takiej jak szkoły, przedszkola czy przystanki. Decyzja o wydaniu pozwolenia na taką inwestycję leży w gestii rady gminy, ale możemy przypuszczać, że radni w niejednym mieście wydadzą takie pozwolenie, licząc na możliwość ogłoszenia sukcesu.
Na politykę mieszkaniową z prawdziwego zdarzenia musimy niestety jeszcze poczekać.