Logo Przewdonik Katolicki

Cienie i blaski samorządności

Piotr Zaremba
Fot. Magdalena Książek

Nie uważam samorządów za świętość narodową.

Pamiętam, jak zwłaszcza w latach 90. obóz solidarnościowych reformatorów wierzył niezachwianie, że ciała samorządowe załatwią każdą sprawę lepiej niż władze centralne. To była niemal religia. Miało to swoje dobre strony. Trzyszczeblowy samorząd naprawdę chroni Polaków przed nadmierną centralizacją. Z kolei pomysł bezpośredniego wyboru wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, przy wszystkich niespójnościach ustrojowych, jakie z tego rozwiązania wynikają (trudno takich „ojców miasta” kontrolować), ożywił demokrację i dał ludziom powód do realnego zainteresowania samorządnością.
Ale ta wiara była nadmierna. Przekonanie, że lepiej załatwia się sprawy bliżej ludzi, miałoby sens, gdyby na poziomie każdego miasta, miasteczka lub gminy istniała realna, patrząca władzy na ręce opinia publiczna. Tymczasem ona wciąż jest realniejsza na poziomie całego państwa. Trudno o demokratyczną kontrolę nad samorządowcami, choćby poprzez media, które na poziomie lokalnym są często słabe i zależne od miejscowej władzy. Prawda, że władzy samorządowej łatwo popaść w zależność od rozmaitych lobbies. Dotyczy nie tylko Polski – w Ameryce, w końcu matce demokracji, zupełnie patologiczni burmistrzowie będący bossami miejscowych szajek potrafili rządzić wielkimi ośrodkami miejskimi przez dziesiątki lat.
Nie jest też tak, że w każdej sprawie władze lokalne będą racjonalniejsze. Dobrze, że zajmują się szkołami, ale przecież często traktowały je w ostatnich latach przede wszystkim jako źródło oszczędności, stąd nadmierna pokusa ich likwidowania. Nie chciałbym też, aby władze lokalne lub wojewódzkie decydowały o szkolnych programach – te powinny być w miarę jednolite, w imię równości szans dzieci i młodzieży i powinny uwzględniać narodowe i obywatelskie wartości.
To tylko jeden z przykładów. Dlatego pozostaję sceptyczny, kiedy obecna liberalna opozycja chce rozszerzać kompetencje władz samorządowych w nieskończoność. A nawet sięga po tak księżycowe pomysły jak likwidacja urzędu wojewody, przedstawiciela rządu w terenie. Państwo to coś więcej niż federacja autonomicznych województw.
Ale nie ulega też wątpliwości, że obecny obóz rządzący za samorządami nie przepada, nie tylko z powodów odmiennej wizji ustrojowej. Także dlatego, że z jakichś powodów ma większe kłopoty z kandydatami do władz lokalnych. PiS kilka razy zabrał uprawnienia samorządom. Na szczęście na przeszkodzie stanął prezydent Andrzej Duda – wetując ustawę o regionalnych izbach obrachunkowych, powstrzymał te skłonności swojego obozu.
Niemniej kampania była w dużej mierze nie o samorządach. Premier Mateusz Morawiecki zmienił ją w plebiscyt na temat „dobrej zmiany”, chwaląc się decyzjami rządowymi, a nie samorządowymi. Pojawiły się też sugestie: „Wybierzcie naszych, oni więcej dostaną od władz centralnych”. PO w czasie swoich rządów też potrafiła szantażować nielubianych przez siebie samorządowców, ale otwarcie o tym nie mówiła. Wolę w tym przypadku hipokryzję.
Boję się, że jeśli te wybory nie przyniosą PiS wielkiego sukcesu, jeśli partia ta nie „weźmie” zbyt wielu sejmików, wróci do swojego tonu nieufności wobec tego, co lokalne. I powiadam: jestem ostatni, który by samorządy ubóstwiał. Dobrze, że na lokalne układy zastosowano np. ograniczenie kadencji samorządowców. Za często obrastali układami. Ale mam nadzieję, że prezydent i zdrowy rozsądek nie pozwolą samorządności podeptać. Bo władza skoncentrowana w jednym miejscu demoralizuje.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki