Paweł VI był tym, który przeprowadził Kościół przez Sobór Watykański II. Całe jego życie zmierzało do tej misji. Nie mogliśmy sobie wymarzyć bardziej kompetentnego papieża w tej roli i w tym czasie. Przejmując stery Kościoła w trudnym momencie, gdy do głosów dochodziły różne frakcje, a podział wisiał w powietrzu, on dał się poznać jako papież jedności z niezwykłą wrażliwością społeczną. Jeszcze jako kardynał zrobił ogromne wrażenie na ks. Oscarze Romero, który przybył do Rzymu wraz z delegacją salwadorskich biskupów. Wkrótce połączyła ich też serdeczna przyjaźń, w której obaj znaleźli wsparcie w trudnych momentach dla Kościoła.
Bóg przygotowywał go do tej roli
W 1897 r. na świat przyszedł Giovanni Battista Montini, syn lokalnego dziennikarza. Już jako młody chłopak, będąc ministrantem, zdecydował, żeby pójść do seminarium. Z racji swoich wrodzonych zdolności, szybko został zauważony przez hierarchów i skierowany do dalszej nauki. Studiował nie tylko teologię i filozofię, ale również prawo kanoniczne, literaturę oraz dyplomację. Był prawdziwym człowiekiem renesansu, a do tego biegle posługiwał się pięcioma językami. Miał zaledwie 28 lat, gdy otrzymał pierwsze ważne tytuły i godności, jak choćby tytuł tajnego szambelana papieskiego. Wkrótce został również prałatem Jego Świątobliwości, protonotariuszem apostolskim oraz prosekretarzem stanu Stolicy Apostolskiej.
Jednak gdy w grudniu 1952 r. miał zostać ogłoszony kardynałem, świadomy swoich ograniczeń, odmówił promocji kardynalskiej. Dwa lata później został jednak mianowany arcybiskupem Mediolanu. Dopiero w 1958 r. przyjął nominację kardynalską z woli papieża Jana XXIII. Czuł się gotowy na nowe obowiązki.
Swoim diecezjanom dał się poznać jako biskup zaangażowany w życie i sprawy świeckich. Nazywano go wprost „biskupem robotników”. Docenił wartość społeczeństwa, z którego wyrastał przecież Kościół.
Chciał widzieć Kościół różnorodny
Prawdziwa rewolucja w życiu kard. Montiniego przyszła w 1963 r. wraz z wyborem na papieża. Jako Paweł VI musiał stanąć wobec trudnego zadania przeprowadzenia soboru do końca. Dopiero wtedy zrozumiał, że Bóg przez całe życie przygotowywał go do tego. Wszystkie wcześniejsze służby miały mu pomóc zrozumieć, czym jest Kościół – zarówno w swojej ziemskiej strukturze, jak i w duchowym dziedzictwie. Poznając przez lata różne stany w Kościele, w Pawle VI dojrzewało widzenie Kościoła nie tylko jako całości, ale też przez pryzmat osoby: jej zdolności, misji, osobistego powołania.
Paweł VI był orędownikiem Kościoła przywiązanego z jednej strony do swoich korzeni, a z drugiej otwartego na świat. Jednak powiedzieć o nim modernista to duże przekłamanie. Ojciec Święty zdawał sobie sprawę z potrzeby rozbudzenia na nowo żaru misyjności w Kościele, ale jednocześnie postrzegał tę misyjność w perspektywie Objawienia Bożego i Tradycji, dając Kościołowi ponadczasowe narzędzia do rozwiązywania współczesnych problemów.
Papież jedności
Paweł VI miał wprost niezwykłą wrażliwość społeczną, zwłaszcza wobec osób wykluczonych. Z każdą kolejną sesją soboru włączał w jego bieg kolejne grupy wiernych. Chciał, by ich głos stawał się słyszalny. Dla wielu zaskoczeniem było choćby to, że dopuścił do obrad kobiety. Do papieża dotarło wtedy jednak, że nie da się mówić w pełni o Kościele bez jego Matki – bez pierwiastka kobiecości. Podkreślił to dobitnie, gdy wbrew woli wielu ojców soborowych ogłosił Maryję Matką Kościoła.
Będąc synem dziennikarza katolickiego, Paweł VI zdawał sobie również sprawę z rosnącej roli mediów w kształtowaniu się społeczeństwa. Dlatego osobiście zależało mu, aby określić jakieś ramy współpracy, a przede wszystkim zaprosić do niej dziennikarzy.
W czasie całego swojego pontyfikatu kreował 144 nowych kardynałów. Chciał zwrócić uwagę na peryferia misyjne Kościoła. Zwiększył więc kolegium kardynalskie nie tylko pod względem liczebności, ale przede wszystkim narodowości. Rzeczywiście stało się odbiciem całego Kościoła.
Przez pontyfikat Pawła VI Bóg pokazał nam, że sobór nie był dzieckiem jednego papieża. Nie narodził się z przekonania lub fanaberii św. Jana XXIII, ale z inspiracji Ducha Świętego. Dlatego inny Ojciec wprowadził Kościół w sobór, a inny Ojciec zamknął za nim drzwi. Przed Pawłem VI było jednak zadanie o wiele trudniejsze, czyli wprowadzenie postanowień soboru w życie.
Na drugim końcu świata
Historia abp. Oscara Romero jest pod wieloma względami podobna do historii Pawła VI, choć ich narodziny dzieli 20 lat. Salwadorczyk urodził się w ubogiej rodzinie, ale mimo trudnej sytuacji finansowej, pilnie się uczył. Był wyjątkowo zdolny, dlatego, gdy zdecydował się wstąpić do seminarium, prawie od razu wysłano go na studia do Rzymu. Tam został wyświęcony. Zaproponowano mu doktorat i pracę na uczelni. Zdecydował jednak nie przyjąć propozycji, gdy dowiedział się, że w jego ojczyźnie dramatycznie brakuje księży. W 1944 r. wrócił do Salwadoru jako wikariusz.
Zdolnego księdza trudno było jednak ukryć na wiejskiej parafii, choć on sam świetnie się czuł jako duszpasterz. Szybko skierowano go do pracy w seminarium w związku z kryzysem powołań, a później wyznaczono go na sekretarza Konferencji Biskupów Salwadoru. Był tak znakomitym kaznodzieją, że jego kazania i rekolekcje transmitowało pięć stacji radiowych. Mimo tej odwagi kaznodziejskiej ks. Romero był raczej postrzegany jako lękliwy konserwatysta. Nie angażował się w polityczne spory, których nie brakowało w państwie rządzonym przez wojskowych dyktatorów. Dlatego jego sakra biskupia w 1966 r. została przyjęta ze spokojem przez władzę, bo byli oni przekonani, że bp Romero nie będzie sprawiał żadnych problemów. Jako swoje zawołanie biskupie przyjął słowa „Czuć z Kościołem”, które okazały się prorocze dla niego samego.
Dojrzewanie do męczeństwa
Sytuacja w Salwadorze pogarszała się z dnia na dzień. Rozwarstwienie społeczne i niesprawiedliwe rządy sprawiły, że prawie połowa bogactw i ziem całego państwa była w rękach kilku rodzin współpracujących z wojskową juntą. Serdeczny przyjaciel bp. Romero, jezuita o. Rutillo Grande, głośno sprzeciwiał się tej niesprawiedliwości. Zapytał kiedyś publicznie: „Dlaczego psy oligarchów jedzą lepiej niż dzieci pracujących biedaków?”. To przelało czarę goryczy rządzących i wydało na niego wyrok. Na początku 1977 r. został brutalnie zamordowany.
Bp Romero miał ogromne zaufanie ze strony Pawła VI, z którym wymieniał listy i informował go o sytuacji w kraju. Papież w lutym 1977 r. podniósł go do godności arcybiskupa San Salwadoru. Dzień przed ingresem nowego biskupa stolicy, przed katedrą doszło do wielotysięcznych zamieszek i protestów przeciw juncie i fałszowaniu wyborów. Wojsko krwawo je stłumiło. Księża z katedry zostawili swoje obowiązki i wybiegli na plac z posługą sakramentu chorych, w ich rękach zmarło wielu Salwadorczyków.
Śmierć jezuity oraz to, co po przyjeździe do stolicy zobaczył na placu przed katedrą, wstrząsnęły Oscarem Romero, który postanowił przełożyć własny ingres i w trybie pilnym zwołał zebranie episkopatu. Nie znalazł jednak wsparcia u nuncjusza i braci biskupów. Jako jedyny miał odwagę wtedy stanąć i powiedzieć, że Kościół nie da się zastraszyć. Swoją pierwszą arcybiskupią homilię poświęcił zmarłemu przyjacielowi. „Znamienne jest, że o. Rutilio Grande upadł przeszyty pociskami, właśnie kiedy szedł do swojego ludu, aby nieść przesłanie Mszy św. i zbawienia. Kapłan ze swoimi wieśniakami, na drodze swojego ludu, aby się z nim utożsamiać, aby z nim żyć nie ideą rewolucyjną, ale inspiracją miłości” – mówił do zebranych.
Władza coraz częściej wchodziła w interesy z niektórymi biskupami, dlatego zależało jej, by Kościół tę dyktaturę umacniał albo przynajmniej milczał na jej temat. Abp Romero wyłamał się z tego układu. Na znak protestu wobec rządu odwołał Msze w całej swojej diecezji, sprawując tylko jedną w katedrze. Tak, jakby chciał powiedzieć – najpierw przyjdźcie do mnie, zanim zaczniecie zabijać moich wiernych. Każdego dnia ginęli też kolejni kapłani.
Abp Romero przez Europejczyków był kojarzony z tzw. teologią wyzwolenia, choć sam nigdy nie nawoływał do politycznej rewolucji z udziałem Kościoła. Powiedział, że gdy dojdzie do bratobójczego rozlewu krwi, on nie chwyci za broń, ale stanie się zwykłym kapłanem i sanitariuszem umierających. Z ambony krzyczał; „Na Boga, przestańcie się zabijać!”.
Do końca z papieskim błogosławieństwem
Papieżowi zalecano ostrożność w kontaktach z abp. Romero, ale Paweł VI za każdym razem serdecznie witał go w Rzymie. Dla takich księży i dla takich sytuacji, był właśnie sobór zwołany przed kilku laty. Kościół na peryferiach cierpiał i Ojciec Święty to widział. Sam angażował się aktywnie w politykę. Podczas gdy abp Romero i inni duchowni walczyli o wiernych na pierwszej linii frontu, papież spotykał się z przywódcami mocarstw, aby uczynić głos Kościoła słyszalnym. Był pierwszym papieżem, który przemawiał w siedzibie ONZ. Spotkał się z przywódcą ZSRR i prezydentem USA. Jeśli istniał jakikolwiek konflikt na świecie, to właśnie te dwa mocarstwa miały w nim interesy. Wystarczy wspomnieć choćby wojnę w Wietnamie, inwazję wojsk na Czechosłowację, sytuację w Nikaragui, Kubę lub właśnie Salwador. Abp Romero ośmielony papieskim błogosławieństwem nie bał się napisać listu do prezydenta Jimmiego Cartera: „Jeśli chce nam pan pomóc, proszę przestać finansować wojsko, które zabija moich ludzi”. Jednak interesy USA okazały się silniejsze niż głos arcybiskupa Salwadoru.
Sobór Watykański II dał biskupom na całym świecie nowe narzędzia, które pozwalały odpowiadać na współczesne kryzysy. Od liturgii w językach narodowych, która miała służyć zjednoczeniu wiernych i lokalnych wspólnot, po określenie współpracy z nowymi podmiotami, jak media odgrywające ogromną rolę w przypadku konfliktów zbrojnych. Przede wszystkim jednak sobór na nowo przypomniał o misji skierowanej na zewnątrz Kościoła, do świata. Abp Oscar Romero wykorzystał to wszystko do walki w obronie powierzonych mu wiernych.
Przeczuwał nadchodzący koniec
Jedną z wizyt u Pawła VI arcybiskup Romero wspominał tak: „Paweł VI uścisnął mi prawą dłoń i długo trzymał ją w swoich rękach, i ja także uścisnąłem obiema rękami dłoń papieża. Powiedział mi wtedy: Rozumiem trudną pracę księdza arcybiskupa. Jest to praca, która może być niezrozumiana, i wymaga wielkiej cierpliwości i męstwa. Dobrze wiem, że nie wszyscy myślą podobnie jak ksiądz arcybiskup; trudno jest w sytuacji kraju księdza arcybiskupa o taką jednomyślność; ale proszę iść naprzód śmiało, z cierpliwością, z mocą, z nadzieją”.
Była to ich ostatnia rozmowa. Kilka miesięcy później papież zmarł. Ich spotkania były pełne emocji i wzruszeń, ale przyjaźń oparta o coś zupełnie innego, nie emocjonalnego – o głębokie rozumienie, czym jest Kościół.
Jan Paweł II, podchodził z większą rezerwą do abp. Romero. Nauczony własnym doświadczeniem wojny i tego, jak łatwo polityczna rewolucja może pochłonąć Kościół, był raczej ostrożny, słuchając jego relacji. Zależało mu, aby Kościół nie stał się w pewnym momencie wyłącznie stroną politycznego sporu, bo prawda, którą głosi, odnosi się do większej rzeczywistości. Dlatego studził emocje.
Tymczasem kryzys się zaostrzał. Pod adresem abp. Romero padały groźby. Wreszcie jedna z nich spełniła się. Abp Oscar Romero został zastrzelony 24 marca 1980 r., gdy odprawiał Mszę w szpitalnej kaplicy. Gdy jeszcze żył, jakby przeczuwając nadchodzący koniec, zdążył powiedzieć: „Biskup umrze, ale Kościół, który jest w ludziach, nigdy nie zginie”.
Wiadomość o tym wstrząsnęła Janem Pawłem II, zrozumiał wtedy, o co walczył salwadorski kapłan i jako pierwszy stwierdził, że jego śmierć była współczesnym męczeństwem. Gdy kilka lat później przybył z wizytą do Salwadoru, władze nie chciały go dopuścić do grobu abp. Romero. Przez kilkanaście minut stał w ciszy przed zamkniętymi drzwiami katedry. Obraz ten był przejmujący do tego stopnia, że w końcu pozwolono mu wejść.
Abp Oscar Romero wiele razy czekał u drzwi papieży, przynosząc trudne wieści o swoim ludzie. Po jego męczeńskiej śmierci, to Kościół pojawił się z audiencją u niego. Swoje zawołanie biskupie wypełnił w całości – „czuć z Kościołem” zaprowadziło go na krzyż. Zginął tak jak ci, których bronił.
Szymon Żyśko
Publicysta i dziennikarz portalu Deon.pl. Autor książki Po tej stronie nieba. Młodzi święci (wyd. WAM). W wolnych chwilach grafik i pasjonat reportażu. Pisze o ludziach i ich historiach na blogu: nothingbox.pl