Logo Przewdonik Katolicki

Jugosławia Ameryki Środkowej

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Nie ma chyba drugiego takiego filmu, który równie obrazowo oddawałby cały koszmar wojny domowej, jak Salvador Olivera Stonea. Ten niezwykle sugestywny i zapadający w pamięci obraz opowiada o kraju, którego nazwę, o ironio, tłumaczy się na język polski jako Państwo Zbawiciela...

 

Nie ma chyba drugiego takiego filmu, który równie obrazowo oddawałby cały koszmar wojny domowej, jak „Salvador” Olivera Stone’a. Ten niezwykle sugestywny i zapadający w pamięci obraz opowiada o kraju, którego nazwę, o ironio, tłumaczy się na język polski jako Państwo Zbawiciela...

 

Sceny z „Salwadoru” stanęły mi od razu przed oczami, kiedy tylko pojawiły się pierwsze informacje o niespodziewanym wyniku wyborów prezydenckich w tym środkowoamerykańskim kraju. Z woli wyborców Salwador stał się kolejnym lewicowym przyczółkiem w coraz bardziej skręcającej na lewo Ameryce Łacińskiej. Po wenezuelskim przywódcy Hugo Chavezie, Boliwijczyku Evo Moralesie i nikaraguańskim sandiniście Danielu Ortedze, teraz do władzy doszedł Mauricio Funes, kolejny polityk odwołujący się w swoich hasłach do dziedzictwa marksizmu.

 

Bananowa rzeczywistość

W Ameryce Łacińskiej właściwie nic nie jest takie jak na Starym Kontynencie - poczynając od gorącego klimatu, poprzez zabójczo ostrą dla europejskiego podniebienia kuchnię, kończąc zaś na latynoskiej mentalności z jej specyficznym sposobem pojmowania demokracji. Nowym Światem rządzą wiec nadal dwie kanoniczne zasady: „maczyzm”, czyli kult silnego mężczyzny, oraz powiązany z nim „caudillizm”, głoszący, że prawdziwy mężczyzna zdobywa i utrzymuje władzę siłą.

Świetnym przykładem tej odmienności jest Salwador - typowa „bananowa republika”, przez wiele lat silnie uzależniona politycznie i gospodarczo od potężnych Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie zaś Salwador to kraj słabo rozwinięty gospodarczo, w którym większość dóbr należy cały czas do niewielkiej grupy bogatych latyfundystów, a skrajna nędza dotyka ponad trzydziestu procent społeczeństwa. W takim państwie nieustannie wrze jak w kotle zupy, a niestabilność to właściwie hasło wywoławcze tamtejszego życia politycznego. I dlatego historia Salwadoru pisana jest ciągłymi przewrotami, zamachami stanu, juntami i pogłębiającymi się coraz bardziej podziałami w społeczeństwie. Wystarczy przypomnieć, że jeszcze kilkanaście lat temu kraj ten gorzał w ogniu bezpardonowej wojny domowej pomiędzy rządzącymi wojskowymi, wspieranymi przez strzegących swoich wpływów Amerykanów, a lewacką partyzantką wspomaganą z kolei przez agentów ZSRR i Kuby.

I choć bratobójcza wojna zakończyła się w styczniu 1992 r. wraz z podpisaniem historycznego porozumienia w meksykańskim Chapultepec i powszechną amnestią, to pozostały po niej niezwykle głębokie rany. W jej trakcie zginęło ponad 75 tys. osób, przy czym – jak to podczas wojny domowej bywa najczęściej – okrucieństwa, grabieże i mordy na niewinnych cywilach były udziałem obu stron konfliktu.

Symbolem męczeństwa narodu stał się arcybiskup San Salvadoru Oscar Arnulfo Romero, zamordowany w 1980 r. w czasie odprawianego przez siebie nabożeństwa. Ów salwadorski hierarcha, nazywany przez Benedykta XVI „pełnym miłości Bożej pasterzem Kościoła”, opowiadał się przeciwko przemocy i niesprawiedliwościom społecznym w swoim kraju. I dlatego musiał zginąć. Zabójców Romero nie odnaleziono do dziś, ale - choć może to kogoś zdziwić - trop prowadzi wcale nie do lewackich bojówek komunistycznych, tylko do osławionych „szwadronów śmierci” związanych z rządzącą wówczas juntą wojskową.

Skomplikowane podziały istniejące w salwadorskim społeczeństwie doskonale wyczuwał Ojciec Święty Jan Paweł II, który aż dwa razy odwiedzał ten kraj w czasie swojego pontyfikatu. Podczas pielgrzymki w 1996 r. mówił do mieszkańców Salwadoru: „Przybywam do Was ponownie, aby Was umocnić na drodze realizacji tego pokoju i pojednania narodowego, aby pokój panował w każdym mieście i wiosce „Państwa Zbawiciela””. Jednocześnie Papież ostro potępił wówczas światowe supermocarstwa za ich politykę wobec całej Ameryki Łacińskiej w latach zimnej wojny, obciążając je odpowiedzialnością za eskalowanie wojen w tym regionie świata.

 

Chrzczenie Marksa

Jeśli już mówimy o Salwadorze, to nie sposób nie wspomnieć także o teologii wyzwolenia. Bo pomimo tego, że ten jeden z najbardziej kontrowersyjnych nurtów teologicznych został w bardzo wyraźny sposób potępiony przez Jana Pawła II, jako niezgodny z nauczaniem Kościoła, to jest on nadal silnie obecny i kultywowany przez niektórych lewicujących latynoskich teologów i kapłanów. Owa doktryna opierająca się na marksistowskiej interpretacji teologii, silnie upolitycznia Ewangelię, wyciągając z niej przede wszystkim te aspekty, które rzekomo nakazują koncentrować się Kościołowi na walce o wyprowadzenie ludzi z biedy i ucisku. Innymi słowy, teologia wyzwolenia znajduje ewangeliczne uzasadnienie dla marksistowskiej walki klas.

Taka interpretacja Pisma Świętego musi oczywiście spotykać się ze zdecydowaną krytyką ze strony Kościoła. Jednym z jej największych przeciwników jest Papież Benedykt XVI, który jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary wydał w 1984 roku krytyczną instrukcję „o niektórych aspektach teologii wyzwolenia”.

Prawdopodobnie najsilniejszym ośrodkiem teologicznej myśli „wyzwoleniowej” jest Uniwersytetu Środkowej Ameryki, w San Salvador, gdzie wykłada współtwórca teologii wyzwolenia jezuita Jon Sobrino. To właśnie on miał kiedyś powiedzieć naszemu papieżowi, że teologia wyzwolenia będzie istniała tak długo, jak długo będzie istniał ucisk społeczny. Wpływy Sobrino i jemu podobnych są nadal bardzo silne. Dlatego też w marcu 2007 roku Kongregacja Nauki Wiary wydała notyfikację, w której potępiła niektóre prace salwadorskiego jezuity jako „znaczące odstępstwa od Wiary Kościoła” i uznała je za „błędne i niebezpieczne”, a więc w konsekwencji „mogące przyczynić się do wyrządzenia szkody u wiernych”. Kongregacja uznała, że Sobrino w swych dziełach pomniejsza znaczenie bóstwa Chrystusa, koncentrując się głównie na człowieczeństwie Chrystusa i na Jego solidarności z ludźmi. Notyfikacja podkreśla jednak, że słuszna troska o. Sobrino o  biednych w Ameryce Łacińskiej „na pewno jest podzielana przez Kościół”.

 

Kraj przepołowiony

Do niedawna Salwador - głównie dzięki pomocy USA – rozwijał się dość szybko, przynajmniej jak na standardy tej części Ameryki. Nie miało to jednak wielkiego przełożenia na życie przeciętnego Salwadorczyka. Cóż bowiem z tego, że PKB na jednego mieszkańca przekraczało 6 tys. dolarów, skoro nawet według oficjalnych danych aż 51 proc. ludności żyło w biedzie. Te nierówności społeczne utorowały w końcu drogę do wyborczego zwycięstwa lewicy, która przejmuje władzę po raz pierwszy od czasu zakończenia wojny domowej. Ale wybory potwierdziły tylko głębokie podziały istniejące w salwadorskim społeczeństwie. Ich zwycięzcą został Mauricio Funes, kandydat lewicowo- partyzanckiego Frontu im. Farabundo Martí, ugrupowania o mocno marksistowskich korzeniach, uzyskując 51,31 proc. głosów. Jego kontrkandydat, Rodrigo Ávila z nacjonalistycznej partii ARENA, zdobył jednak tylko niecałe trzy procent głosów mniej.

Od razu pojawiły się więc obawy, że w Salwadorze może dojść do powtórki z wojny domowej. Częściowo rozwiał je sam Funes, który w swoim pierwszym przemówieniu opowiedział się przeciwko gwałtownym zmianom oraz zastrzegł, że będzie nadal utrzymywał ścisłe kontakty ze Stanami Zjednoczonymi. Powiązanie gospodarek obu krajów jest zresztą tak silne, że jego nagłe zerwanie byłoby dla Salwadoru rozwiązaniem samobójczym.

Przegrani nacjonaliści przekonują jednak, że zwycięstwo Funesa prędzej czy później zmieni Salwador w satelitę marksistowskiej Wenezueli. Dlatego lider ARENA Rodrigo Ávila zapowiada już, że będzie stał na czele „czujnej opozycji, która zagwarantuje, że kraj nic nie straci ze swojej wolności”.

Wygląda więc na to, że priorytetem dla nowych salwadorskich władz powinno stać się nade wszystko pojednanie narodowe. O to właśnie apeluje tamtejszy episkopat. „Wzywamy wszystkich do budowania jedności kraju, aby stał się on bardziej sprawiedliwy, braterski i chrześcijański” – oświadczyli niedawno biskupi Salwadoru. Jeśli obie strony nie posłuchają tego apelu, najpewniej obudzą salwadorskie demony przeszłości.

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki