Logo Przewdonik Katolicki

Służba zdrowia na krawędzi

Piotr Zaremba
FOT. MAGDALENA KSIĄŻEK. Piotr Zaremba historyk, dziennikarz, publicysta, komentator polityczny.

W momencie kiedy piszę te słowa, wiemy, że coś się ruszyło w negocjacjach między ministrem zdrowia a lekarzami rezydentami. Jeszcze nie poznaliśmy propozycji nowego ministra prof. Łukasza Szumowskiego.

Pewne jest, że to kolejny skutek przemeblowania rządu. Jeśli to jednak tylko kwestia sympatyczniejszego prowadzenia rozmów, pary w gwizdek starczy na kilka dni.
Pamiętam swoje zażenowanie, kiedy kilka lat temu minister zdrowia Ewa Kopacz w mainstreamowym programie Tomasza Lisa beształa chorych na raka, którzy skarżyli się, że nagle z dnia na dzień nie są pewni swojego dostępu do drogich kuracji. Temu popisowi arogancji władzy towarzyszyły obrazy kilometrowych kolejek w przychodniach onkologicznych. To była jedna z przyczyn porażek wyborczych PO.
Ale ten problem pozostał na szarym końcu priorytetów nowej władzy. PiS owszem pilnował, aby nie przekraczać granic egalitarnych mniemań przeciętnego pacjenta. Kiedy Konstanty Radziwiłł napomknął o współpłaceniu za niektóre medyczne usługi, został skarcony. Ale kiedy rozkładał bezradnie ręce, że nie ma na to czy tamto, to wraz z nim rozkładał ręce cały obóz. Do czasu to nie szkodziło. Pacjentów, którym wyznacza się termin usuwania zaćmy za dwa lata, jest mniej niż beneficjentów 500 plus. Tylko staroświecki skrupulant Zaremba upierał się, że nie ma niczego ważniejszego i pilniejszego niż ratowanie życia. Powiedziałem to nawet podczas wywiadu premier Szydło, dając przykład chłopaka, który mógł umrzeć, gdyby rodzina nie zebrała na drogi lek. To nie są standardy XXI wieku. A może i są – zważywszy, że na całym świecie służba zdrowia jest coraz droższa, co wynika paradoksalnie z naukowego postępu.
Niemniej chyba w tej sprawie PiS dociera do krawędzi. Bo kiedy ludzie przyzwyczajają się do jednego dobra, jakim obdarzył ich hojny rząd, zaczynają się rozglądać za następnymi. Możliwe, że niedługo Polacy przestaną dziękować za 500 plus i spytają o kolejki w szpitalach i przychodniach.
Historia z rezydentami to tylko katalizator. Możliwe, że zażądali dla siebie za wiele w stosunku do reszty społeczeństwa, co skwapliwie wykorzystała rządowa propaganda. Ale przy okazji ujawnili słabość systemu. Niedawno TVN pokazał, jak w pewnym szpitalu psychiatrycznym na Podlasiu zwolniła się większość lekarzy niebędących rezydentami, obrażona, że młodzi dostali w następstwie protestów coś, a oni nic. Obnażony został mechanizm przykrótkiej kołdry. Rezydenci są tego świadomi, więc żądają przede wszystkim dosypania pieniędzy nie im samym, a całej służbie zdrowia.
Złamałem sobie ostatnio rękę. Przy tej okazji dostałem się pod opiekę lekarza, nierezydenta, który pracuje siedem dni w tygodniu w trzech prywatnych przychodniach i dwóch publicznych szpitalach. Możliwe, że pracuje tak ciężko, bo chce zarabiać więcej niż na podstawowe potrzeby. Ale też tłumaczył mi, że bez decyzji takich jak on, owe publiczne szpitale nie obsadziłyby wszystkich dyżurów. Dlatego w jednym ze szpitali on jest w każdą niedzielę, kiedy my odpoczywamy.
Rezydenci odmawiając pracy po siedem dni w tygodni, powiedzieli: sprawdzamy. Bo to nie jest system normalny, także z punktu widzenia interesu pacjentów. A okazało się, że tylko dzięki temu to wszystko działało.
Nie mam łatwych pomysłów dla prof. Szumowskiego i premiera, bo panuje przekonanie, że ten system wchłonie wszelkie sumy i pozostanie niewydolny. Nie wykluczam nawet, że za część jego patologii odpowiadają sami lekarze, w każdym razie pewne ich grupy. Ale to dłużej nie pociągnie. Pierwszy poważny test dla Morawieckiego. Może gorszy niż relacje z Unią.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki