Logo Przewdonik Katolicki

Młodzi chorują na samotność

ks. dr Mirosław Tykfer
fot. episkiopat news

Rozmowa z ks. kard. Vincentem Nicholsem, arcybiskupem Westminster i wiceprzewodniczącym Rady Konferencji Episkopatów Europy (CCEE)

Zwykle mówimy: pomagamy potrzebującym, bo jesteśmy wierzący. Zanosimy im nie tylko chleb, ale też Boga. Brzmi ładnie, ale Ksiądz Kardynał podczas poznańskiego spotkania CCEE powiedział coś innego, coś więcej: to przede wszystkim oni, ubodzy, nawracają nas.
– Bo przez miłosierdzie jesteśmy bardziej ludzcy. A dzieje się tak, ponieważ miłosierdzie jest miejscem prawdziwego spotkania. Pomagając ludziom, mamy szansę naprawdę ich spotkać. Ale też lepiej spotkać siebie. W moim kraju jest wiele przybyszów z innych państw, wspólnot kościelnych i religii. Czasami bardzo upadają w swoim życiu. Tracą pracę i dom. Nie potrafią sobie poradzić. Trafiają na ulice. Mamy skłonność, żeby od razu ich oceniać. Nie widzimy w nich ludzi, ale w naszej wyobrażeniach o nich dominuje osąd. A wystarczy zatrzymać się i poświęcić im trochę czasu, żeby odkryć ich bardzo głębokie rany, zobaczyć ich wrażliwe człowieczeństwo. I to powoduje, że nagle sami siebie zaczynamy postrzegać w inny sposób.
 
W inny, czyli jaki?
– Zaczynamy rozumieć, że człowieczeństwo jest głębsze niż czyjeś osiągnięcia. Myślimy o sobie, że najważniejszy jest nasz dom, kariera, wypracowane miejsce w hierarchii społecznej. Przy spotkaniach z ubogimi odkrywamy, że nasze człowieczeństwo jest głębsze niż to wszystko. Kiedy pomagamy innym, zaczynamy rozumieć istnienie głębszego wymiaru godności człowieka, który nie ma nic wspólnego z pozycją społeczną.
 
Kim więc jest?
– Możemy być niewolnikami tego, co osiągamy, szukać wartości siebie w tym, co jest naszą zdobyczą. Ale to nie jest serce człowieczeństwa. Nie jest nim posiadanie. Nie jest reputacja. Posiadając wiele, wciąż możemy nie rozumieć tajemnicy życia. Dlatego spotkania z ubogimi są sprawdzianem tego, kim naprawdę jesteśmy.
 
Rzeczywiście można mieć niskie poczucie własnej wartości, będąc człowiekiem sukcesu? Można być kardynałem, który czasem również pyta o siebie?
– Oczywiście, że tak. Wciąż zdobywając nowe rzeczy, umiejętności, osiągając pozycję społeczną, bardzo łatwo zapominamy, kim naprawdę jesteśmy. Bardzo łatwo zapomnieć, że życie jest darem. Kiedy wydaje się, że tylko my tworzymy życie, możemy wiele stracić. Bo tylko odkrywając, że życie jest darem, mogę je dać innym.
 
Idąc na ulicę?
– Papież Franciszek mówi: jeżeli uważasz, że jesteś dzieckiem Boga, to idź do domu i oddaj czas swojej babci lub swojemu dziadkowi. Idź do ludzi starszych. Nie lekceważ ich, bo może już niczego nie osiągają i prowadzą życie bardzo proste, ale to oni są często źródłem mądrości. Oni, tak jak ubodzy, uczą nas życia.
 
A Ksiądz Kardynał zmienił się pod wpływem spotkań z ubogimi?
– W Londynie pomagamy na przykład ofiarom handlu ludźmi. Kiedy jem z nimi obiad, widzę, że to mnie jakoś zmienia. Rozmawiałem z jedną z kobiet. Gdy skończyliśmy, nastała chwila ciszy, a ja zobaczyłem w jej oczach smutek [kardynał na chwilę zamilkł – przyp. red.]. Myślę, że w ten sposób ona nauczyła mnie większej prostoty. I zrozumiałem, jak wielu ludzi potrzebuje odnaleźć nadzieję dzięki spotkaniom bardzo prostym, ale prawdziwym, dotykającym ich uczuć. Oni uczą mnie wdzięczności. Miałem wręcz wrażenie, że zapomniałem, co oznacza być naprawdę wdzięcznym i nie chować się za ścianą samowystarczalności.
 
Solidarność z ubogimi prowadzi do odkrywania człowieczeństwa, ale czy zawsze prowadzi również do Boga?
– Na Zachodzie widzimy, że pomoc ubogim może łatwo stać się zajęciem czysto technicznym. Mówimy: musimy rozwiązać ich problemy, musimy im coś dać, coś dla nich zrobić. W tych słowach wybrzmiewa mocno słowo „zrobić”. I to jest poważny problem. Ludzie szybko orientują się, że są traktowani jak przedmioty, że są problemem do rozwiązania. Nazywam to technologią pomocy.
 
Jak tę technologię zamienić na spotkanie?
– W Poznaniu zrozumieliśmy, jak ważna jest refleksja. Nie chodzi tylko o to, co zrobimy, ale jak to, co robimy, rozumiemy. W Wielkiej Brytanii na przykład otrzymujemy na ubogich dużo pieniędzy od państwa. Wolontariusze nie mogą więc zbyt mocno podkreślać aspekt religijny swojego zaangażowania. Są jednak wolni, aby prowadzić własną refleksję. Sami mogą sobie zadawać pytania, kim są i jak chcą budować relacje z innymi. Jaka jest ich wiara, jak przeżywają ją w kontekście spotkań z ubogimi. I w końcu, jakiej potrzebujemy kultury, aby te relacje budować w całym społeczeństwie.
Taka refleksja staje się prostsza w zakonach pomagających ubogim. Jest zawsze jakiś fundator wspólnoty, do którego można się odwołać. Do historii jego życia, którą można wciąż na nowo sobie wzajemnie opowiadać. I to jest bardzo inspirujące. Pomaga w głębszej refleksji nad życiem w perspektywie wiary. Myślę, że tak samo powinniśmy odczytywać historię Jezusa.
 
Proces laicyzacji przyśpiesza także w Polsce. Niektórzy twierdzą, że jest to kryzys naszego przepowiadania, że nie potrafimy mówić o Bogu w taki sposób, żeby inni chcieli nas naprawdę słuchać. Z tego, co Ksiądz Kardynał mówi, wynika, że kontakt z ubogimi może zmienić nasz sposób komunikowania Ewangelii.
– Podczas spotkania w Poznaniu ten temat powracał. I stawało się dla nas oczywiste, że solidarność z ubogimi jest drogą do odświeżenia życia Kościoła. Ubodzy są progiem, którego przekroczenie będzie oznaczać odnowę Kościoła. Niektórzy boją się ten krok zrobić. Z różnych powodów: własnej historii życia czy lęku. Dlatego spotkaniom z ubogimi musi towarzyszyć refleksja, odpowiednia przestrzeń spotkania, modlitwa, czasami wspólne milczenie. Musimy nie tylko na temat pomocy ubogim rozmawiać, ale być gotowi, aby te spotkania z nimi rozważać. A to oznacza coś więcej niż rozwiązywanie czyichś problemów. To jest pytanie nie tylko o nich, ale też o siebie.
 
Wciąż pozostajemy jednak na poziomie rozwiniętego humanizmu.
– Tak, ale odkrywanie siebie jest drogą do odkrycia tajemnicy obecności Boga. Mówiąc klasycznie, do Boga prowadzą trzy drogi: prawda, dobro i piękno. Myślę, że dzisiaj dobro i piękno to przede wszystkim współczucie. Odrywamy z ubogimi, że Bóg jest czuły i współczujący z nami. Ubodzy stają się więc ważną drogą do odkrywania na nowo Boga.
 
W czasie obrad CCEE w Poznaniu Ksiądz Kardynał mówił, że dotyczy to szczególnie młodych.
– Młodzi mają instynkt wielkoduszności. Oni chcą robić rzeczy wielkie, dobre. Są świeżością życia. Chcą coś przełamać: może jakieś trudne doświadczenia rodzinne, może jakiś rodzaj zniewolenia społecznego. Chcą wyjść poza krąg ograniczenia, na które napotykają. I to ich popycha do wyjścia w stronę innych. Wolontariat pomaga w tym wyjściu, znalezieniu miejsca, które nie jest całkowicie pod naszą kontrolą, gdzie spotkać się znaczy zaryzykować siebie, coś z siebie dać. Może wcześniej młodzi w swoim życiu tylko otrzymywali, a potem od nich wciąż czegoś wymagano. Mieli wciąż osiągać kolejne cele. Wolontariat zadaje im pytanie o wolność: co mogą sami zrobić ze swoim życiem, komu je ofiarować. Wolność, jaką daje wolontariat, pokazuje, że młodzi odkrywają, iż poszerzają się ich możliwości dawania siebie. Dlatego czują się bardziej wolni, bardziej sobą.
 
To ważna myśl przed Synodem o młodzieży
– Jestem przekonany, że jeśli dzisiaj chcemy zachęcić młodych do bycia w Kościele, to właśnie w ten sposób: dać im konkretne zadania, w których będą mogli dać siebie. Będą pracować cały dzień, żeby pomagać innym. Jestem tego pewny. Ale potem potrzebna jest refleksja, muszą o tym porozmawiać i zrozumieć, co czyni ich naprawdę ludźmi szczęśliwymi.
 
A są nieszczęśliwi?
– Smartfon to rzecz bardzo złożona. Dla mnie telefon to po prostu telefon; może też być przechowalnią tekstów i przeglądarką internetową. Ale dla młodych smartfony to część ich tożsamości. Oni dowiadują się, kim są za pomocą telefonów: co ludzie o nich myślą, jak im odpowiadają na ważne pytania, jak ich traktują. Ta technologizacja tożsamości prowadzi ich do izolacji. To nie są prawdziwe spotkania. Brakuje czegoś istotnego, aby ludzie naprawdę się spotkali i tworzyli relacje. Młodzi ludzie są często pozbawieni głębokich przyjaźni. Nie umieją się przyjaźnić. I dlatego cierpią z powodu samotności.
 
Naprawdę technologia ma aż taki wpływ na nasze życie?
– Media społecznościowe są zbyt biało-czarne, wymagają bardzo jasnych komunikatów. Jesteśmy podzieleni na plemiona, które mają takie a nie inne poglądy i wymagają jasnego opowiadania się po jednej stronie. To wszystko prowokuje w dużej mierze technologia. Brakuje rozmowy, spotkania, słuchania… Brakuje zwykłych ludzkich relacji, w których byłoby poszukiwanie prawdy, a nie tylko jej wygłaszanie, i to w agresywnej postawie wobec innych. To jest prawdziwe wyzwanie. Izolacja jest straszną chorobą naszych czasów.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki