Logo Przewdonik Katolicki

Kardynał, który trafia w sedno

ks. Mirosław Tykfer
FOT. KOICHI KAMOSHIDA/PAP-EPA.

Z kard. Robertem Sarahem, prefektem Kongregacji ds. Kultu Bożego, o przyczynach europejskiego kryzysu wiary, niemodlących się księżach i potrzebie odnowy liturgii rozmawia ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny

Czytelnicy książek autorstwa Księdza Kardynała mówią, że pachną one świeżością. Skąd to entuzjastyczne przyjęcie?
– Pewnie nie ja powinienem odpowiadać na to pytanie. Ale spróbuję. Wydaje mi się, że siła mojej twórczości tkwi w tym, że staram się wyrazić moje osobiste doświadczenie wiary. Jako chrześcijanie mamy niezwykły dar, aby spotykać Boga w sposób bardzo intymny w Eucharystii. Ta intymność zmienia życie, zmienia nasz sposób widzenia ludzi i świata. Dzięki bliskiej relacji z Bogiem otrzymujemy Jego oczy, nasze usta mówią Jego słowa. To jest istota mojego przesłania, które ostatecznie nie jest moje, ale Jego. Dlatego moje książki są bardzo proste i trafiają w sedno, odpowiadając na pytania, które ludzie sobie stawiają.
 
Stąd zapewne ich sukces.
– Nie spodziewałem się tego. Zanim podjąłem decyzję o pisaniu książek, jeden z dziennikarzy zachęcał mnie, abym opisał historię mojego życia. Tylk, że ja naprawdę myślałem, że w moim życiu nie ma nic szczególnego. Nie chciałem pisać o sobie. Z czasem zrozumiałem jednak, że nie chodzi o mnie, ale o Ewangelię, o to, jak ją przeżywam, kim jest dla mnie Chrystus. I dlatego spróbowałem. Okazało się, że to była słuszna decyzja.
 
Decyzja słuszna, bo książki tłumaczone są na wiele języków i mają wysokie nakłady.
– Nie tylko dlatego. Każdego dnia otrzymuję listy, w których ludzie dziękują mi, że dzięki moim książkom zbliżyli się do Boga. Myślę, że dzisiaj wielu ludzi naprawdę szczerze szuka Boga. Kiedy więc spotykają osobę, która pokazuje im drogę do Niego, oni czują się szczęśliwi i są wdzięczni. Ludzie są spragnieni Boga. Musimy w to uwierzyć.
 
Ale to też znaczy, że ludzie odnajdują w przesłaniu Księdza Kardynała coś, czego brakuje im duszpasterstwie?
– Moje książki są bardzo jasne i proste. Mój język jest bardzo precyzyjny. Natomiast nasze życie wypełnia hałas i chaos. Zbyt wiele osób boi się mówić jasno, bo obawiają się, że będą kiedyś za swoje słowa odpowiadać. Stąd jest tyle niejasności i pomieszania w komunikacji między ludźmi. Jest dużo niedopowiedzeń, które są zamierzone. Musimy się domyślać. Powszechnie używany jest język półprawdy, żeby w razie czego można było się wycofać. Tylko że w ten sposób Ewangelia nie odnajduje drogi do ludzkiego serca. Ja nie chcę być takim człowiekiem. Odrzucam ten niejasny styl, w którym brakuje miłości do prawdy.
Dzisiaj nie ma jasności ani w polityce, ani w religii. Wszystko się miesza. A ludzie szukają prawdomównego przewodnika. Szukają kogoś, kto pokaże im drogę. Dlatego ja zupełnie nie zajmuję się tym, co inni o mnie mówią. Interesuje mnie prawda i dobro człowieka. Jeśli będę krytykowany, nic na to nie poradzę. Jeśli będą mnie oklaskiwać, postaram się nie ulegać pokusie dostosowywania się do pochlebców.
 
Dlaczego ludzie szukają Boga?
– Bo przeczuwają, że szczęścia nie da im ani władza, ani doczesne przyjemności. Nie wystarczy mieć pożywienie i dach nad głową. Prawdziwe szczęście to życie w pokoju ze sobą i z Bogiem. Tego szukają.
 
Ksiądz Kardynał często mówi o księżach bardzo krytycznie. A przecież to właśnie księża Księdza Kardynała szczerze podziwiają.
– Jest bardzo wielu dobrych księży. Często to podkreślam. Kiedy jednak obserwuję, w jaki sposób przynajmniej część z nich odprawia Eucharystię, zastanawiam się, czy oni jeszcze wierzą. I mam wrażenie, że tej niewiary jest dzisiaj bardzo dużo. Nie twierdzę, że nie wierzą w Boga, ale że modlą się tak, jakby nie wierzyli, że Go spotykają, że On do nich przychodzi. Zachowują się jak wyrobnicy.
 
Księży jest coraz mniej. Dlatego niektórzy uważają, że nawet jeśli bywają miejsca, gdzie Eucharystia nie jest sprawowana z wystarczającą czcią, to wartością jest to, że ona w ogóle jest.
– Nie można tak myśleć. Nie chodzi o liczbę księży. Jeśli dzisiaj bije się na alarm z powodu braku powołań, to nie dlatego, żeby wypełnić brakujące miejsca w parafiach. Kościoła nie da się wzmocnić przy pomocy niewierzących księży. To, co może Kościół rzeczywiście rozwinąć, to jakość duchowa kapłanów. Księża muszą na nowo uwierzyć, że dzięki kapłaństwu stają się Chrystusem. Nie tylko drugim Chrystusem, kimś kto Go naśladuje, ale dosłownie osobą, w której Chrystus się objawia, przez którą mówi. Muszą odkryć, że ich powołanie polega na całkowitym oddaniu życia w służbie Ewangelii. A to jest możliwe tylko przez osobistą więź z Chrystusem w modlitwie i sakramentach. Księża muszą na serio potraktować słowo Boże i szukać w nim woli Boga. Przecież jeśli odpuszczają grzechy, to przez nich mówi Chrystus, to On ostatecznie rozgrzesza. To jest kapłańska tożsamość, prawdziwe życie księdza, jego szczęście.
 
Dlaczego kapłaństwo jest w aż tak złym stanie?
– Mam wrażenie, że księża się nie spowiadają. Wielu z nich. Że przestali wierzyć, że przebaczenie jest im potrzebne. Nie spowiadają też dobrze innych albo w ogóle przestali dbać o ten sakrament w swojej parafii. Podobnie jest z odprawianiem Mszy Świętej: zamiast pokazywania Boga, eksponują siebie. Przecież ksiądz to człowiek modlitwy, a więc ktoś zwrócony do Boga. Powinien więc być kimś, kto pomaga innym się do Boga zwracać. W praktyce natomiast liturgia jest wypełniona słowami księdza, jego osobą, jego poglądami, jego komentarzami. Brakuje w niej ciszy, kontemplacji, pokory. Na przykład ogłoszenia, one nie powinny być częścią liturgii. Msza to nie spotkanie grupy parafialnej, ale przestrzeń sakralna, w której przychodzi Bóg. Nie możemy zamieniać liturgii w spotkanie towarzyskie. To nas oddala od Boga.
 
Myślę, że księża nie odchodzą od Boga tylko dlatego, że nie chcą się modlić, ale także dlatego, że są przepracowani.
– Księża są zbyt zajęci sprawami drugorzędnymi. Nie modlą się wystarczająco dużo. Uważają, że ich świętość polega na działaniu. Za mało czasu spędzają przed Najświętszym Sakramentem i rozważając słowo Boże. Polegają na swojej inteligencji, nie na Bogu. Chcą zrobić wszystko sami. Wierzą w swoje zdolności, a nie w działanie Boga. To jest stawianie Kościoła „do góry nogami”. Nie człowiek ma być na pierwszym miejscu. Człowiek odnajdzie siebie tylko w Bogu i tam odkryje swoje prawdziwe człowieczeństwo. Bez Boga człowiek nie jest w pełni człowiekiem. Jeśli księża nie będą potrafili iść tą drogą, inni również będą błądzić. Benedykt XVI dostrzegał ten kryzys.
 
To znaczy, że praca może być pokusą.
– Każdego dnia jesteśmy kuszeni, aby się nie modlić. Są księża, którzy nie modlą się nawet brewiarzem, bo nie mają czasu. Uważają, że poświęcają się dla Kościoła w inny sposób. To jest droga do upadku Kościoła. Bez wiary Kościół nie ma sensu. Musimy się do tego otwarcie przyznać. Żyjemy w nieustannym hałasie i zabieganiu. Nie jesteśmy w stanie głęboko wsłuchać się w siebie, w swoje sumienie. Tracimy zdolność do prawdziwego spotykania innych, słuchania tego, co chcą nam powiedzieć. Nie potrafimy nawiązać prawdziwej relacji ani ze sobą, ani z innymi. Brak ciszy i skupienia prowadzi do zamknięcia się na Boga, do zapomnienia o Nim. Zamiast Boga zamieszkał w nas hałas.
Kiedy byłem w seminarium, cisza była czymś najważniejszym. Dzisiaj ona nie ma już takiej wartości.
Jezus przez 30 lat żył w ukryciu i nie mamy zapisanego żadnego słowa, które w tym czasie powiedział. Przed rozpoczęciem swojej misji był przez 40 dni na pustyni, w ciszy, odsunięty od innych. W okresie intensywnego głoszenia Ewangelii też często odchodził na miejsca osobne, aby się modlić. Jeśli On tak postępował, my też powinniśmy iść tą drogą.
 
Od czego zacząć?
– W moim domu mieszkają dwie siostry zakonne. Rozpoczynamy modlitwę o 6.00 rano i kończymy o 7.30. Jest brewiarz, medytacja i Msza Święta. Podobnie jest wieczorem, półtorej godziny modlitwy. W tym czasie nie odpowiadamy na żadne telefony. Jesteśmy tylko dla Boga. Rozpoczynamy dzień i kończymy w ciszy. Widzę niektórych księży, którzy modlą się ze smartfona. Tego nie wolno robić. Przecież w każdym momencie ktoś może zadzwonić albo napisać SMS. Nie można się modlić, a jednocześnie rozmawiać. Musimy rozpocząć od odcięcia się od tej techniki na modlitwie. Musimy być tylko dla Boga.
 
Nikt dotąd nie mówił aż tak stanowczo, żeby nie używać smartfonów do modlitwy.
– Telefon nie został skonstruowany jako narzędzie modlitwy. Do tego jest brewiarz, modlitewnik albo Pismo Święte. Są księgi liturgiczne. Telefon rozprasza. Jeśli teraz z tobą rozmawiam to jest to spotkanie. Patrzę na ciebie, widzę twoje oczy. Technika nigdy tego nie zastąpi. Na modlitwie jest podobnie. Powinniśmy modlić się za pomocą przedmiotów oddanych Bogu, a nie tych, które mają inne przeznaczenie i które nieustannie przypominają nam o innych sprawach. Używanie techniki w modlitwie odbiera jej sakralność, nie pozwala się skupić tylko na Bogu.
 
Technika zaczyna przenikać całe nasze życie, także liturgię.
– Są księża, którzy robią fotografie w czasie Mszy. Ja tego nie rozumiem. Nigdy tego nie widziałem w islamie. Nigdy. Pamiętam, jak jeden z księży w Gwinei robił zdjęcia, jednocześnie koncelebrując Mszę Świętą transmitowaną w telewizji. Następnego dnia zadzwonił do mnie prezydent, który jest muzułmaninem, żeby wyrazić swoje oburzenie tym, co widział. Dla niego to było niedopuszczalne i gorszące.
 
Wielu muzułmanów jest szczerze przywiązanych do własnej religii. Co jednak z nami, co z Europą?
– Żeby odpowiedzieć na to pytanie, przypomnę scenę z Ewangelii, w której Jezus uzdrawia sługę żołnierza rzymskiego. Zrobił to, ponieważ ten żołnierz uwierzył, że z powodu słowa Jezusa jego sługa może być zdrowy. Jezus pochwalił jego wiarę i powiedział, że nie widział takiej w całym Izraelu. Musimy mieć odwagę zapytać, czy gdyby Jezus przyszedł do Europy dzisiaj, znalazłby wiarę w Kościele? Czy nie pochwaliłby wielu ludzi spoza Kościoła, którzy ufają Bogu bardziej niż ci w Kościele? Przecież ten rzymski żołnierz, wielkiej wiary, nie był ani Żydem, ani chrześcijaninem. To dla nas poważne wyzwanie.
 
Musimy obawiać się islamu?
– Jan Paweł II mówił, że w Europie żyje się tak jakby Boga nie było. To jest najpoważniejsze zagrożenie, którego musimy się obawiać. Jeśli będą tutaj przybywać muzułmanie, to nie ich musimy się bać, ale naszej słabej wiary. Może się bowiem okazać, że ich wiara jest silniejsza. Mogą też rodzić więcej dzieci niż chrześcijanie, którzy w Europie zamykają się na życie.
 
A powinniśmy ich przyjmować?
– Nikomu nie można nakazać przyjęcia kogoś do swojego domu. Każdy ma prawo decydować w wolności. Z uchodźcami jest podobnie. Uważam jednak, że Europa za mało robi, żeby ci ludzie nie musieli uciekać. Nikt nie chce pozostawiać swojego domu i wyruszać w niebezpieczną drogę do obcego kraju. Nikt tego nie chce. Ci ludzie czują się przymuszeni. Z różnych powodów. Ale czy cywilizacja zachodnia jest świadoma tego, że w dużej mierze sama ten kryzys wywołała? Czy to nie bogate państwa europejskie i USA wysyłają broń i wojsko na inne kontynenty? Czy to nie wy daliście ludziom biednym do rąk broń, której zaczęli używać, walcząc między sobą z powodu niesprawiedliwości i głodu? Czy uchodźcy nie przychodzą do was, bo to wy wywołaliście kryzys w ich krajach? A kto złupił naszą ropę i pozostawił ludzi bez pracy? Co stało się z Libią? Co stało się w Syrii czy Iraku? Czy to nie jest wasza broń, czy tam nie były wasze wojska?
 
Jeśli nie samego islamu, to czego Ksiądz Kardynał obawia się najbardziej?
– Chrześcijaństwo w Europie jest słabe, a islam mocny. Tego się boję. Boję się też sposobu, w jaki uchodźcy będą przyjęci. Istnieją obozy, w których są oni traktowani nieludzko. Daje się im jedzenie i wydaje się, że to wystarczy. Czasami warunki są ubliżające. Brakuje też pomysłu na dobrą integrację. Nie mają prawa do własnej kultury. To nie jest traktowanie tych ludzi jak gości, ale jak kogoś gorszego, komu odbiera się godność. Obraz obozów, w których trzyma się ludzi, pozbawiając ich godności, jest znamienny dla Europy, która odeszła od swoich chrześcijańskich wartości. Europa nie straciła tylko wiary w Boga, straciła także wartość swojego człowieczeństwa.
 
Pochodzi Ksiądz Kardynał z kraju, w którym większość ludności to muzułmanie. Jak układają się wasze relacje?
– Mam dobre relacje z muzułmanami w mojej ojczyźnie. Nas chrześcijan jest oczywiście znacznie mniej. Ale oni nas szanują, bo widzą naszą wiarę. Oni mnie motywują do modlitwy, bo widzę, jak oni się modlą. Dlatego starajcie się zrobić wszystko, aby zachować wiarę w waszej ojczyźnie i być przykładem dla Europy. Wasze świadectwo przywiązania do Boga i chrześcijańskich wartości, jeśli będzie szczere i głębokie, będzie innych pociągać. Polska ma wielką misję do spełnienia.
 



KARD. ROBERT SARAH
Ma 72 lata, pochodzi z Gwinei. Studiował na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie oraz w Biblijnym Studium Franciszkańskim w Jerozolimie. Święcenia biskupie przyjął w 1979 r. w wieku zaledwie 34 lat – był wówczas najmłodszym biskupem na świecie. Od 2001 r. pracuje w Watykanie, najpierw w Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów, a w latach 2010–2014 jako przewodniczący Papieskiej Rady Cor Unum, zajmującej się działalnością charytatywną Kościoła. Od 2010 r. jest kardynałem. Decyzją papieża Franciszka od 2014 r. został prefektem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów.
W języku polskim ukazały się jego książki: Bóg albo nic, Moc milczenia oraz W drodze do Niniw”.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki