Logo Przewdonik Katolicki

Strach przed uchodźcami stopniowo we mnie znikał

ks. Mirosław Tykfer, ks. Maciej Kubiak
FOT. BRAT POGODA/PAH. Janina Ochojska w Sudanie Południowym, 2011 r.

Z Janiną Ochojską o pomocy uchodźcom, lękach przed nimi i islamizacji Europy rozmawia ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny

Odkryła Pani formularz Mszy św. „za uchodźców i wygnańców” i zaproponowała polskim księżom, aby go użyli w niedzielę 14 stycznia, kiedy w Kościele przypada dzień modlitwy za uchodźców. Jest szansa, żeby się udało?
– Byłam w Taizé i uczestnicząc w porannej Mszy św. usłyszałam słowa, które mi zapadły głęboko w sercu. Myślałam, że to tekst ułożony przez brata Marka. Okazało się, że był to formularz z Mszału rzymskiego. Kiedy wróciłam do Polski pomyślałam, że warto byłoby zaproponować taką Mszę Polakom. Zaczęłam więc pytać znajomych księży, czy znają ten formularz i okazało się, że nie wiedzieli, że on istnieje. On w Polsce prawie w ogóle nie jest używany. Ciekawa jestem, czy ksiądz go zna?
 
Nie pamiętałbym bez tego przypomnienia, choć przed laty użyłem go kilka razy.
– No właśnie. To nie jest oskarżenie, ale stwierdzenie faktu. To po prostu nie jest nasza modlitwa. Nie jesteśmy do niej w ogóle przyzwyczajeni.
 
A dlaczego mielibyśmy się przyzwyczajać?
– Wie ksiądz, dla mnie sprawa uchodźców zawsze była ważna. I to od początku, tzn. od 1993 r., kiedy zajmowaliśmy się uchodźcami, którzy przybywali do Polski. Minęło już 25 lat od naszego pierwszego konwoju do Sarajewa. Dzisiaj w Polskiej Akcji Humanitarnej często pomagamy uchodźcom wewnętrznym, czyli tym, którzy są zmuszeni do opuszczenia swoich domów, ale pozostają we własnym kraju, mieszkając w obozach dla uchodźców. Ta pomoc jest trudna, ponieważ w tych krajach toczą się wojny. Pomagamy w Sudanie Południowym, Somalii, Syrii, Iraku i na Ukrainie. Sprawa uchodźców jest mi pobliska także z powodu historii Polski. Byliśmy niejednokrotnie uchodźcami. Zawsze byliśmy przyjmowani, zawsze było dla nas miejsce. Patrząc więc teraz na innych, którzy muszą desperacko pozostawiać swoje domy i szukać nowego miejsca, nie umiem siedzieć z założonymi rękami.
 
Wszyscy chcą rozwiązania tego problemu, ale skrajnie różne są propozycje. Jak miałoby ono wyglądać?
– Tyle że sposób jego rozwiązania zadecyduje o naszej przyszłości. Nie tylko Europy, ale całego świata. Coraz bardziej ten problem dotyczy wszystkich narodów. On dotknie też nas. Ze względu bowiem na sytuację światową, uchodźców będzie coraz więcej. Prędzej czy później będziemy musieli się z tym zmierzyć. A modlitwa jest dobrym przygotowaniem, aby zmierzyć się z tym problemem w sposób właściwy.
 
Co jest Pani zdaniem właściwe?
– W Polsce jest za dużo obaw przed uchodźcami. Rozumiem te lęki, choć muszę przyznać, że one są przesadzone. Jestem przekonana, że gdyby Polacy mieli chociażby takie doświadczenie, jakie ja mam w pracy z ludźmi innych kultur i religii, nie mieliby takich obaw. Dlatego wierzę, że modląc się, coś się w nas zmieni, że ten lęk się jakoś rozpłynie. Modlitwa może nas otworzyć, pokazać, że uchodźctwo nie musi budzić w nas złych skojarzeń. Jeśli to zrozumiemy, może okazać się, że nie tylko komuś bardziej pomożemy, ale sami staniemy się lepsi. Nie twierdzę, że jesteśmy źli, ale że otwarcie się z miłością i współczuciem na uchodźców może naprawdę nas pozytywnie zmienić. Zresztą mamy dobry przykład w papieżu Franciszku. Wystarczy popatrzeć, co on mówi i jak postępuje. Mnie to pociąga. Chciałabym iść jego śladami.
 
Nastawienie Polaków rzeczywiście może się zmienić?
– Podobnie było wtedy, gdy pierwszy raz wróciłam w 1992 r. z Sarajewa. Byłam tam z francuską organizacją. Zobaczyłam dramatyczne skutki wojny. Wówczas również miałam wielkie pragnienia i postanowiłam, że zorganizuję konwój do Sarajewa. Dzięki temu pragnieniu powstała później Polska Akcja Humanitarna. Pomyślałam więc sobie, że jeśli wróciłam do Polski z Taizé, w 25. rocznicę powrotu z Sarajewa, to dlaczego również teraz nie może się udać coś wyjątkowego?
 
Podczas swojej pielgrzymki do Polski papież Franciszek zachęcał Polaków od samego początku, już w czasie przemówienia na Wawelu, aby raz w tygodniu modlili się w parafiach za uchodźców. Media zapamiętały słowa papieża o konieczności rozeznania formy przyjęcia uchodźców w danym kraju, a zupełnie zapomniały o wezwaniu do modlitwy.
– Pamiętam. To wezwanie papieża Franciszka zostało prawie zupełnie zapominane. Ale to też jest kolejny motyw, dla którego tak bardzo zależy mi na ponownym odkryciu formularza mszalnego „za uchodźców i wygnańców”.
 
„Przewodnik Katolicki” dołączył do Pani apelu. Nagłaśniamy go różnymi sposobami. A co może zrobić nasz Czytelnik?
– Ksiądz może w swojej parafii odprawić Mszę według tego formularza. Może poprosić biskupa, aby mógł zrobić to w niedzielę. Świeccy mogą to omówić ze swoimi proboszczami albo zaproponować przedyskutowanie tej sprawy na zebraniu rady parafialnej. Może okaże się, że parafie będą chciały wprowadzenia tej modlitwy cyklicznie. Niekoniecznie w niedzielę, ale jakiegoś dnia, aby parafia nieustannie modliła się w tej intencji. Ta modlitwa nie tyle ma na celu rozwiązanie problemu uchodźców, co zmianę nasze sposobu myślenia i nastawienia do tych ludzi. Modlitwa jest przede wszystkim powierzeniem Bogu ich i nas, abyśmy potrafili sobie pomagać, być dla siebie życzliwi i otwarci. A przypomnę, że papież o to prosi.
 
Modlitwa jest czymś fundamentalnym. Przypomina, że nasze sprawy nie są tylko naszymi, ale są przede wszystkim w rękach Boga. Mam jednak wrażenie jakby to był krok w tył. Nie możemy uchodźców przyjąć to przynajmniej się za nich módlmy.
– Bo problem jest głębszy. Bez refleksji, bez głębszego przemyślenia tego, co się na świecie dzieje i czego w tych okolicznościach oczekuje od nas Bóg, nie będziemy w stanie reagować właściwie. Bez modlitwy ten krok do przodu będzie bardzo trudny. Pamiętam, że gdy pani premier Suchocka postanowiła przyjąć uchodźców z Bośni w 1993 r., na dobre trwała tam już wojna, a ci ludzie nie mieli szans na przetrwanie bez zewnętrznej pomocy. Pamiętam, jak zaczynaliśmy. Mieliśmy bardzo małe doświadczenie, dużo uboższe środki, ale to nas nie zatrzymało. Powoli uczyliśmy się tego, jak pomagać, jak komunikować się z innymi kulturami i wszystko skończyło się dobrze. I dla nich, i dla nas. Uchodźcy nie budzili już naszego lęku.
 
To znaczy, że ten lęk na początku był…
– Nie chcę powiedzieć, że ja nigdy się nie bałam. Kiedy widziałam ich przyjeżdżających do Polski z krajów o innej kulturze i religii, odczuwałam obcość, inność, jakiś lęk. Stopniowo jednak, rozmawiając z nimi, poznając ich historie życia, problemy, motywy działania, oswoiłam się z nimi, staliśmy się sobie jakoś bliscy. Zrozumiałam, że to przecież nie jest ich wina, że znaleźli się w sytuacji, w której muszą uciekać. Najpierw byli Bośniacy, potem Czeczeni i Afgańczycy. W tamtym czasie sporo uchodźców przewinęło się przez Polskę. Kontakt z nimi był pouczający. On mnie kształtował, zmieniał myślenia, wydobywał moje nieuzasadnione uprzedzenia. Dlatego tak ważna jest edukacja religijna. Nie tylko wiedza o chrześcijaństwie, ale także o innych religiach. Nie jest możliwe pozytywne spotkanie z tymi ludźmi, jeśli nie będziemy rozumieć ich sposobu myślenia. Nie zbudujemy jedności między ludźmi bez wzajemnego zrozumienia. Papież Franciszek wciąż powtarza, że pokój na świecie jest możliwy tylko wtedy, gdy będziemy ze sobą rozmawiać, jeśli wyzwolimy się z nienawiści. A kto jak nie chrześcijanie powinni wyciągnąć rękę.
 
To, co jednak blokuje ludzi, a może ich nawet zablokować w modlitwie za uchodźców, to docierające do nas informacje, że mamy do czynienia z inwazją islamu. Jeśli tak, to nie należy się za nich modlić, ale przed nimi bronić.
– Wiem, że takie informacje są propagowane. Tylko trzeba sprawdzić ich źródło. Trzeba się upewnić, kto i dlaczego nam o tych problemach opowiada. Czy mówi prawdę, czy pokazuje tylko pewne sceny, które miałyby świadczyć, że uchodźcy są niebezpieczni i że stanowią główne zagrożenie w Europie. Tylko że to jest nieprawda. Nie uchodźcy są dla nas najbardziej niebezpieczni.
 
Ich liczba w Europie Zachodniej może jednak rodzić obawy.
– Oczywiście, że dzisiaj w Europie Zachodniej jest więcej muzułmanów, niż było ich kiedyś. Tylko dlaczego? Nie dlatego, że chcą wprowadzić islam w Europie, ale że uciekają przed poważnymi problemami u siebie. A przecież tak wiele z nich stworzyli nie sami muzułmanie, ale także chrześcijanie.
 
To znaczy kto?
– To kraje cywilizacji zachodniej zainicjowały bałagan w Afganistanie czy Iraku. A odpowiedzialność jest od Rosjan, przez Stany Zjednoczone, Europę Zachodnią, aż po Polskę. Jak popatrzymy na historię uchodźców, to zobaczymy, że 86 proc. z nich pozostaje w pobliżu kraju swojego pochodzenia. Kryzys uchodźczy w Europie spowodowany był bardzo konkretnym wydarzeniem. I nie chodzi o wojnę w Syrii, ale o to, że zmniejszono ilość pomocy w obozie dla uchodźców w Jordanii. Tak zadecydowała ONZ i Unia Europejska. To spowodowało masowy odpływ Syryjczyków właśnie z Jordanii, gdzie wcześniej sami uchodźcy woleli pozostać, bo mieli blisko do domu. Mamy więc w większości do czynienia z zdesperowanymi ludźmi, którzy szukają bezpiecznego miejsca. My Polacy też znajdowaliśmy się w podobnych sytuacjach. Może nie tak skrajnych, choć czasami były też i te skrajne. Tym bardziej powinniśmy to rozumieć.
 
Nie obawia się Pani islamizacji Europy?
– Ja się nie boję. Moja wiara jest ugruntowana i większa liczba muzułmanów w Polsce nie jest w stanie ją zachwiać, ani moją tożsamością narodową. Jeżeli by tak było, oznaczałoby to, że jest ona bardzo słaba. Nie wyobrażam sobie życia bez mojej wiary. Przybycie nawet kilkudziesięciu tysięcy muzułmanów jej nie zmieni.
 
Kard. Nycz twierdzi, że nasze państwo jest gotowe, aby się obronić przed ewentualnymi  przypadkami terrorystów wśród uchodźców. To też znaczy, że wśród uchodźców naprawdę mogą się zdarzyć terroryści. Jednocześnie abp Stanisław Gądecki nieustannie przypomina zasadę nauki Kościoła, która mówi, że bezpieczeństwo narodowe nie może stać ponad bezpieczeństwem kogoś, kto prosi o ochronę. Inaczej mówiąc, nawet jeśli istnieje pewne ryzyko, choć nie może być ono zbyt wielkie, należy pomagać i przyjmować. To jest argument przeciwny do tezy, że bezpieczeństwo narodowe jest wartością absolutną.
– Jak najbardziej zgadzam się ze zdaniem i kard. Nycza, i abp. Gądeckiego. To są bardzo bliskie mi poglądy. Nie można przecież w imię absolutyzacji bezpieczeństwa narodowego całkowicie się zamknąć. Ta absolutyzacja i to zamknięcie byłoby zaprzeczeniem naszego chrześcijaństwa. Bo albo wierzymy w naukę Pana Jezusa, albo stawiamy bezpieczeństwo narodowe jako wartość najwyższą i zaprzeczamy Ewangelii. W przeszłości narody poszły tą drogą, ale wiemy, czym to się skończyło. Jestem przekonana, że wiarę prędzej stracimy przez to zamknięcie niż przez muzułmanów.
 
Tylko nie można udawać, że ceną tej wierności nie jest jakieś ryzyko.
– Otwarcie się jest bardziej bezpieczne od zamknięcia. Dzisiaj nie chodzi o to, żebyśmy przyjęli sześć czy dziesięć tysięcy. Nie chodzi o kwoty, ale o sam fakt, że jesteśmy gotowi pomagać. Tak traktuję stanowisko Unii Europejskiej o relokacji. Nie uważam, że to jest próba narzucania nam czegoś, ale prośba o pomoc w przyjęciu tych, którzy do Europy dotarli. Miałam kontakt z koleżanką, która pracuje w obozach w Grecji. Mówi o dramatycznej sytuacji tamtych ludzi. I że sama Grecja nie jest w stanie poradzić sobie z tym problemem. I pomyślałam: a gdybyśmy wzięli do siebie dziesięć tysięcy rodzin z Grecji? To są głównie uchodźcy z Syrii. Tu przecież chodzi o solidarność. Kiedyś nie wydzielano liczby miejsc dla Polaków, gdy uciekali.
 
Może mamy dystans do Unii, bo straszy nas sankcjami?
– Mnie jest trudno to ocenić. Rozumiem jednak, że jeżeli wciąż od nich bierzemy, a gdy pojawiają się problemy to nie chcemy im pomóc, to rodzi się słuszne pytanie, czy to jest w porządku. Nawet jeżeli mogliśmy mieć takie poczucie, że nam ktoś grozi, ale przecież nawet gdybyśmy powiedzieli, że z różnych przyczyn przyjmiemy tylko dwa tysiące, zapewne reakcja Unii byłaby inna. A chcę też przypomnieć, że oni nie trafiliby do nas w takiej grupie od razu. Mieliśmy przyjmować grupami po kilkaset osób przez dwa lata. Tak, żeby przygotować im miejsca. I jeszcze przypomnę, że Unia obiecała nam dać pieniądze 10 tys. euro za każdą osobę z obozu w Libanie i 6 albo 8 tys. (dokładnie nie pamiętam) za każdego uchodźcę z obozów z Włoch i Grecji. To są fakty, które są naszym wyrzutem sumienia.
 
Temat relokacji jest faktycznie delikatny, mówiąc delikatnie. Bo jednak czujemy nacisk ze strony Zachodu.
– Może dlatego narasta w Polsce straszenie uchodźcami. Niektórzy chcą się pozbyć albo ukryć ten wyrzut. Wierzę, że modlitwa może być czasem na refleksję: co naprawdę jest dla nas ważne, na czym nam zależy, jakie są nasze wartości, czy chcemy pomóc, czy wolimy jednak się zamknąć… Podejmując świadomie tę decyzję w sumieniu, powinniśmy następnie żyć tą decyzją. Ja nie potrafię w sumieniu spokojnie przejść obok faktu, że mój kraj się zamyka na przyjęcie uchodźców. Dlatego uważam, że modlitwa jest szansą dla nas. Mogę ją zaproponować jako członek Kościoła katolickiego, któremu przecież zależy dokładnie na tym samym, o co chcemy w tej modlitwie prosić. A jestem też przekonana, że w Polsce jest bardzo wiele osób, które są gotowe pomóc.
 
Kornel Morawiecki powiedział, że jest za przyjęciem pewnej grupy uchodźców.
– Każda taka wypowiedź mnie cieszy. Wierzę jednak, że jesteśmy ludźmi wolnymi i że nie politycy decydują głównie o naszym życiu, ale my sami. To my w naszych sumieniach podejmujemy decyzję. Dlatego nie chcę tak bardzo zwracać uwagę na to, ile parafii odpowie na mój apel. Nie o to chodzi. Mnie zależy na tym, żeby stopniowo zmieniało się nasze wewnętrzne nastawienie do problemu. Może teraz sprawę podejmie niewiele wspólnot. Może niektóre podejmą decyzję o modlitwie cyklicznej. Może za rok wrócimy do tematu z większym przekonaniem. Nie wiem, jak będzie, ale wierzę, że to jest dobro, którego potrzebujemy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki