Miedary. Mała wieś znajdująca się niedaleko Tarnowskich Gór w województwie śląskim. Jeśli dotrze tu jakiś turysta, zobaczy kościół wybudowany w początkach XX w., przydrożny krzyż z figurką Maryi oraz zabytkowe budynki szkoły katolickiej. Największych skarbów Miedar nie można jednak zobaczyć, spacerując po ulicach miejscowości. Bo skamieliny, jak na prawdziwe skarby przystało, kryją się w głębi ziemi.
Jest końcówka sierpnia. Przyjeżdżam na Studencki Obóz Poszukiwaczy, żeby podglądać pracę polskich paleontologów. Obóz odbywa się tu po raz drugi, a biorą w nim udział studenci głównie geologii i biologii. To wolontariusze, pasjonaci przyrody, którzy spędzają wakacje, poszukując kości wymarłych zwierząt.
Podejrzany kamień
Tego, na czym polega praca paleontologa, doświadczam na własnej skórze dzień po przyjeździe do Miedar. Godzina siódma rano, śniadanie w bazie, która znajduje się w Gminnej Świetlicy w Miedarach. Po posiłku przebieramy się w swoje najgorsze ubrania. Będziemy kopać w czerwonym ile, który wciska się w każdą szczelinę tkaniny i brudzi skórę na pomarańczowo. Ale i tak nie ma powodów do narzekania, bo jest sucho. Gdy pada deszcz, ił zmienia konsystencję na plastelinopodobną i dokładnie oblepia buty, robiąc z nich błotniste kalosze.
Jako żółtodziób trafiam pod opiekę Macieja, studenta geologii z Poznania. Trzeba mnie pilnować, żebym nie narobiła szkód. Dostaję do ręki szpadel (dlaczego nie pędzelek? – przecież w programach na Discovery zawsze pokazują paleontologów z pędzelkami…) i zaczynamy kopać. Aby dostać się do „kościonośnych” warstw skalnych, musimy pozbyć się wierzchniej zwietrzeliny. Kilofami i szpadlami zrywamy porastającą ziemię trawę. To ciężka i nużąca praca fizyczna. Nagle mój towarzysz wyciąga z ziemi głaz. Na moje oko zwyczajny, według niego – wyglądający „podejrzanie”. Po rozłupaniu konkrecji młotkiem (tak profesjonalnie nazywa się ta forma geologiczna), pokazuje się około ośmiocentymetrowa kość. Radość jest tym większa, że zupełnie niespodziewana. Tak blisko powierzchni nie powinny znajdować się żadne skamieniałości. Kość musiała znaleźć się tu przypadkiem – prawdopodobnie ktoś wyrzucił ją razem z gruzem, nie rozpoznawszy skamieliny lub nie uznawszy ją za rzecz wartą zachowania.
Celebryci są w USA
Po zdarciu trawy w ruch idą małe, jednoręczne kilofy oraz młotki z pojedynczym, wystającym pazurem z tyłu główki. W najdelikatniejszych warstwach, gdy w każdym momencie możemy spodziewać się znalezienia kruchej skamieniałości, pracujemy małymi dłutkami (za pierwszym razem biorę je za śrubokręty) oraz – nareszcie! – słynnymi pędzlami. Trzeba być ostrożnym, żeby nie uszkodzić znaleziska. Choć przetrwały w ziemi około 240 milionów lat, nieopatrzne uderzenie młotkiem, sprawi, że się rozsypią.
Najczęściej znajdujemy żebra, kręgi i kawałki kości długich. Czasami trafiają się jeszcze zęby, łuski i koprolity, czyli skamieniałe odchody pradawnych kręgowców. W Miedarach wydobywa się szczątki wodnych notozaurów i plagiozaurów, które wyglądały jak bardzo płaskie, pokryte kostnym pancerzem salamandry oraz mastodontozaurów – płazów o długiej nawet na metr trójkątnej czaszce.
Najlepsze warunki do kopania są w Stanach Zjednoczonych. To stamtąd pochodzą znane z telewizji obrazki paleontologów pochylonych nad całymi szkieletami dinozaurów. U nas kości są zwykle wymieszane. – W USA paleontolodzy traktowani są jak celebryci – mówi Mateusz, który przyjechał na wykopaliska z Iławy. – A ty chciałbyś być takim celebrytą? – pytam. – Nie! – śmieje się. – Ale marzy mi się, żeby być ekspertem w swojej dziedzinie. Żeby ludzie dzwonili do mnie i pytali: panie Mateuszu, mam tu taką skamieniałość, co to może być?
Marzeniem jest znalezienie czaszki tanystrofa. To gatunek drapieżnego, prawdopodobnie wodnego gada posiadającego charakterystyczną trzymetrową szyję, która stanowiła połowę jego długości. W zeszłym roku paleontolodzy znaleźli dwa ostatnie kręgi szyjne tego gada. Pojawiła się nadzieja na znalezienie czaszki. Badacze przekopali kolejny metr, lecz nic nie znaleźli, a gdy po przerwie powrócili na stanowisko, okazało się, że… zostało zniszczone.
Szabrownicy
– W zeszłym roku szabrownicy przekopali nam 25 metrów sześciennych skał, co daje kilkaset kości – opowiada dr Tomasz Sulej, szef wykopalisk. – W tym roku zrobiliśmy więc akcję, żeby uwrażliwić mieszkańców. Ksiądz proboszcz ogłaszał z ambony, aby pilnować, powiadomiliśmy sąsiadów. Ale gdy w kwietniu szabrownicy pojawili się znowu, jedynie operator koparki, który z nami współpracuje, zareagował i ich przegonił.
Szabrownicy są profesjonalistami. Doskonale wiedzą gdzie i czego szukać. Odnajdują stanowiska, na których pracują naukowcy, a gdy gospodarze są nieobecni, przekopują je, zostawiając po sobie tylko gruz i śmieci. Zrabowane kości najprawdopodobniej trafiają na zagraniczne giełdy skamielin. Paleontolodzy są bezradni wobec tego procederu. Chociaż polskie prawo teoretycznie zabrania wywozu skamieniałości, w praktyce rzadko zdarza się, aby celnicy przechwycili skamieliny, które mają opuścić kraj.
Mamut na budowie
Badacze dinozaurów spotykają się też z innymi problemami. Polacy na ogół nie są świadomi, że skamieniałe szczątki pradawnych stworzeń są czymś z punktu widzenia nauki bezcennym. – Docierają do nas różne historie – opowiada dr Sulej – Na jakiejś budowie, ktoś znalazł kości mamuta. Po kilku latach kierowca zgłasza się do nas, mówi, że ciężarówką wywoził skamieliny. Powiedziano mu, że ma siedzieć cicho, nie wolno mu było nic z tym zrobić. Największe kości jednak sobie odłożył i teraz przekazuje je Muzeum Ewolucji. Z innej budowy słyszałem relację człowieka, który widział, jak młotami gruchotali na kawałki kości mamuta, żeby nikt im nie zatrzymał prac. Albo historia o tym, jak w kamieniołomie w czasie pracy koparką odsłonił się cały szkielet jakiegoś gada, a kierownik kamieniołomu kazał to wszystko zniszczyć.
W przeciwieństwie do archeologów, paleontolodzy nie mogą prowadzić prac wykopaliskowych na terenie prywatnym bez zgody właściciela. Ludzie zaś nie zawsze są chętni, żeby wpuścić poszukiwaczy dinozaurów na swoje posiadłości, nawet jeśli skamieliny znajdują się na ugorach. – Mamy takie miejsca w Polsce, gdzie są wyjątkowe w skali światowej, naprawdę absolutnie unikalne skamieniałości. Ale właściciel nie zgadza się na jakiekolwiek wykopaliska, chociaż nie doznałby jakiejkolwiek szkody – mówi szef wykopalisk. – Nie, bo nie. I są to zarówno ludzie prości, jak i prezesi warszawskich firm.
Muzeum, którego brakuje
Być może świadomość przyrodnicza Polaków byłaby większa, gdyby powołano do życia Narodowe Muzeum Przyrodnicze. O jego powstanie od lat stara się grono naukowców i pasjonatów z prof. Jerzym Dzikiem, dyrektorem Instytutu Paleobiologii PAN, na czele. Nasz kraj przegapił moment, w którym w innych państwach europejskich zapanowała moda na nauki przyrodnicze.
W XIX wieku, kiedy powstają m.in. Muzea Historii Naturalnej w Londynie i Berlinie, w Polsce trwają zabory. Priorytetem staje się walka o zachowanie polskiej kultury, zaś kwestie przyrodnicze zostają odstawione na dalszy plan. Muzea nie udaje się również otworzyć po odzyskaniu niepodległości – plan rozpoczęcia budowy Narodowego Muzeum Przyrodniczego w 1940 r. przekreśla wojna. Powojenny czas również nie sprzyja muzeum, choć przyrodnicy co jakiś czas przypominają o potrzebie powołania instytucji. I tak Warszawa pozostaje jedną z nielicznych europejskich stolic, która nie posiada własnego muzeum przyrodniczego.
Kości jak Mona Lisa
Dlaczego takie muzeum jest w ogóle potrzebne? Jego celem byłoby gromadzenie i eksponowanie zbiorów przyrodniczych, a także prowadzenie działalności edukacyjnej. – Każdy, kto jest w Paryżu, idzie do Luwru, żeby obejrzeć Mona Lisę, chociaż można ją przecież zobaczyć w książkach czy w internecie – mówi dr Sulej. – Czujemy jednak, że dzieło sztuki jest czymś niezwykle wartościowym, unikatowym. Gdy idziemy do muzeum, oglądamy te wszystkie wspaniałe rzeźby, obrazy, przedmioty rzemiosła artystycznego, mamy świadomość, że to są skarby. Wydaje mi się, że dzieci z Francji czy Wielkiej Brytanii, które w czasie edukacji wiele razy odwiedzają muzea przyrodnicze, nabierają przeświadczenia, że to, co tam widzą, to też są skarby. I później, gdy znajdą skamieniałości już jako inżynierowie w kamieniołomie lub na budowie, nie będzie ich kusić, żeby je zepsuć, bo wstrzymają im pracę, tylko ich naturalnym odruchem będzie je ratować.
Niedawno ideą muzeum zainteresował się Wojciech Zabłocki, burmistrz Pragi-Północ, który zaproponował, aby placówka powstała na terenie XIX-wiecznych budynków Fortu Śliwickiego. I tak domagają się one gruntownego remontu, więc przy okazji mogłyby zostać dostosowane do potrzeb muzealniczych. W lutym tego roku poseł Jarosław Krajewski zgłosił interpelację w sprawie utworzenie muzeum. Odpowiadając, władze państwa określiły pomysł muzeum jako „zasługujący na uznanie”, żadne decyzje jednak nie zapadły. Brakuje pieniędzy. Czas pokaże, czy wobec muzeum zostanie podjęty program wieloletniej budowy, jak jest w przypadku Muzeum Historii Polski. Takie rozwiązanie nie wymagałoby w tym momencie dużych nakładów finansowych, a równocześnie pozwoliłoby na rozpoczęcie promowania Narodowego Muzeum Przyrodniczego.
Lekcja pokory
Możemy się zastanawiać, po co nam w ogóle paleontologia? Jaki jest sens wygrzebywania z ziemi skamieniałych szczątków zwierząt, które żyły na Ziemi, w czasach tak dawnych, że umyka to ludzkiemu pojęciu?
– Przez wiele lat zastanawiałem się, po co robimy, to co robimy – mówi Łukasz Czepiński. Łukasz pisze doktorat z paleontologii, a w poszukiwaniu dinozaurów zawędrował już na marokańską Saharę, do Mongolii, Chin i Stanów Zjednoczonych. – Myślę, że to jest tak jak z astronomami, którzy patrzą w kosmos, obserwują obiekty, do których my, jako ludzie, nigdy nie dotrzemy, lub takie, które nawet już nie istnieją, na przykład światło gwiazd, które wybuchły już dawno temu. To nam uświadamia, że w tej trójwymiarowej przestrzeni jesteśmy pyłem, cała Ziemia wobec ogromu wszechświata jest takim nic. I tu wkraczamy jeszcze my, paleontolodzy, i dodajemy czwarty wymiar, czyli czas. Pokazujemy, że historia naszej cywilizacji to taki pyłek w historii wszechświata. To pokazuje, że powinniśmy mieć więcej pokory wobec wszechświata i wobec historii.