Czuję, że muszę wspomnieć o 79. rocznicy II wojny światowej. Choć nic szczególnego się w związku z nią nie zdarzyło. A jednak…
Mnóstwo ludzi reaguje na tę rocznice bardzo emocjonalnie. Mnoży emocjonalne wpisy w internecie, próbuje dokumentować także mniej znane epizody tej wojny. Ja należę jeszcze do pokolenia, które się wychowywało niejako z wojną za plecami. Urodzony 18 lat po jej zakończeniu, miałem wojenne sny, na co największy wpływ miały zapewne rozliczne dzieła artystyczne, zwłaszcza filmy. Choć nie tylko – także rozmowy dorosłych, permanentne obchody. Dosłownie wszystko.
Od lat 90. zaczął następować odwrót. Przełamaliśmy komunizm, który był poniekąd także częścią wojennego dziedzictwa. Zapragnęliśmy się poczuć jako normalny naród i społeczeństwo wolne od traum. Chyba za wcześnie, nie sposób się zwolnić choćby od prostego składania hołdów zmarłym. Trudno też pojąć własną historię, miejsce, w którym Polska jest, bez świadomości tych strasznych pięciu lat. Więc się nie dziwię, że wieszają te zdjęcia, kawałki wspomnień, opisów.
Sam pamiętam swój szok sprzed zaledwie dwóch lat, kiedy odwiedziłem jako juror konkursu sławne warszawskie Liceum im. Batorego, pierwszy raz w życiu. Tamtejszy nauczyciel historii oprowadził nas po budynku. Na ścianie tablica, na niej nazwiska uczniów i absolwentów zabitych w tej wojnie. Setki nazwisk, mój Boże. To część naszej rzeczywistości, po prostu.
To uporczywe odgrzebywanie wojny ma też zabarwienie polityczne. Wiąże się z poparciem dla prawicy, z pretensjami wobec Niemiec, także tych dzisiejszych. Rozumiem i te emocje, łącznie z roszczeniowymi odruchami. Choć pilnowałbym, aby nie stały się one w końcu częścią pewnego przekleństwa. Warto pamiętać wszystko, ale te litanie pretensji do całego świata, Niemców, Rosjan, Zachodu, który w 1939 r. nie pomógł, a potem zdradził, mogą się zmienić w swoiste alibi, choćby i podświadomie znajdowane, dla własnych dzisiejszych zaniechań i niepowodzeń.
Murzyni amerykańscy mają tysiące powodów do żalu wobec białej większości w USA – za niewolnictwo, segregację rasową, lincze. A przecież, kiedy siadają rozpamiętywać nieszczęścia miast piąć się w górę, korzystać ze współczesnych okazji, nie idą do przodu. Obyśmy się nie stali do nich podobni.
Na koniec uwaga ekspiacyjna. Chcę pamiętać o wojnie dlatego, bo objaśnia na różne sposoby to, co działo się z Polakami w następnych dziesięcioleciach. Ich kompleksy i strachy, ba ich konformizm, przecież jednak przełamywany. I to, mam wrażenie, rozumiałem już dawno, chyba już w czasach PRL-u. Naród po takich nieszczęściach trzeba oceniać inną miarą.
Ale czy pojmowałem to zawsze w wymiarze osobistym? Moja mama w momencie wybuchu wojny miała dziewięć lat. Dla niej zaczęła się ona stratą ojca, zabitego podczas obrony Warszawy. Mój tata stracił podczas wojny dwójkę starszego rodzeństwa, w tym brata w powstaniu warszawskim. W 1944 r. był zasypany z rodzicami w piwnicy kamienicy na Czerniakowskiej. Jego ciotka oddaliła się na chwilę od rodziny i zginęła. On sam stracił oko. Ot, kawałek polskich rodzinnych opowieści. W Szwajcarii wspominają tylko uprawianie ogródków.
A ja nie zawsze rozumiałem, dlaczego moi rodzice, krewni, ludzie z bliskiego otoczenia, byli tacy, jacy byli. Ich lęki, ich czasem przykre charaktery. Lech Kaczyński wspominał, jak jego ojciec, powstaniec, nieustannie beształ synów, by się ciepło ubierali i uważali na siebie. No właśnie, czy nawet po latach mogło być normalnie?