Logo Przewdonik Katolicki

Nikaragua we krwi

Paweł Drąg
FOT. MARVIN RECINOS AFP-PHOTO-EAST NEW

Podczas trwających już ponad sto dni zamieszek w Nikaragui życie mogło stracić nawet pół tysiąca ludzi. Próby mediacji podjął się Kościół, szykanowany przez prezydenta. Dla protestujących przeciwko despotycznemu władcy biskupi to „przyjaciele ludzi w potrzebie”.

Liczba ofiar w Nikaragui jest nieustannie kwestionowana. W czerwcu rząd ogłosił, że do tej pory śmierć poniosły 34 osoby, ale Nikaraguańskie Centrum Praw Człowieka błyskawicznie zdementowało tę informację, sygnalizując, że zmarłych jest 170. Pod koniec lipca Bloomberg, największa na świecie agencja prasowa, zawiadomił, że liczba ta wzrosła do 448 zabitych. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Prezydent kraju zakomunikował, że to kłamstwo, a ofiar jest tak naprawdę 195. Wojna informacyjna w tym pogrążonym w kryzysie środkowoamerykańskim kraju trwa w najlepsze, ale jednego możemy być pewni – sytuacja w żadnym wypadku nie została opanowana.
Większość osób zostało zabitych przy bezpośrednim udziale policji oraz paramilitarnych grup kontrolowanych przez prezydenta Daniela Ortegę. To najkrwawsze protesty w Nikaragui od 1990 r., kiedy zakończyła się wojna domowa.
 
Drzewa Życia padają
Zamieszki rozpoczęły się 18 kwietnia, kiedy 72-letni Ortega, lider Frontu Wyzwolenia Narodowego im. Sandino (FSLN) i były marksistowski przywódca partyzancki, zatwierdził projekt reformy państwowego funduszu ubezpieczeń społecznych, w celu rzekomego załagodzenia wewnętrznych presji budżetowych i rosnącego deficytu. Reforma miała polegać na wzroście składek dla pracodawców i pracobiorców. Najwięcej kontrowersji budziło jednak obniżenie emerytur o 5 proc.
Czara goryczy została przelana. Skala negatywnych emocji w stosunku do głowy państwa była już tak duża, że zapoczątkowało to gwałtowne protesty, skutkujące wezwaniem Ortegi do ustąpienia z urzędu. Już w pierwszym tygodniu konfliktu policja zabiła około 20 demonstrantów, jeszcze bardziej mobilizując społeczeństwo do walki z krwawym oprawcą.
– Opozycja powiedziała mi, że muszę teraz odejść. Krzyczeli, że powinienem to zrobić 19 kwietnia. Myślę, że byłoby to bardzo złe dla dobra tego kraju. Podążanie tą ścieżką ma otworzyć drzwi do anarchii, a zepsuta Nikaragua zostałaby przejęta przez handlarzy narkotyków – mówił Ortega w wywiadzie dla Euronews. Tego dnia zostało obalonych wiele rzeźb Drzew Życia, które dotychczas można było spotkać w każdym zakątku kraju. To symbol kultu tytułującego prezydenta pomazańcem bożym i wybrańcem społeczeństwa. Mimo że plan Ortegi ostatecznie został odrzucony, to konflikt nabrał na sile.
– W Nikaragui żyjemy pod presją wściekłej dyktatury. Pod wodzą despotycznego przywódcy, który według aktualnych sondaży ma poparcie zaledwie 8 proc. ludzi, przy implozji gospodarki, w której banki są na skraju upadku, a także w momencie, kiedy władze Kostaryki otrzymały prawie 25 tys. próśb od uchodźców o przyjęcie ich do kraju. Ten człowiek próbuje manipulować obcymi przywódcami, którzy nie znają naszej sytuacji. Robi to w nadziei uzyskania ich moralnego wsparcia i pomocy finansowej, aby wzmocnić swój bandycki reżim – mówił „Guardianowi” dr Keith Willcock.
 
Strach przybiera na sile
Daniel Ortega został wybrany na prezydenta Nikaragui w 2007 r., stopniowo coraz intensywniej skłaniając się w stronę autorytaryzmu. Już w 2014 r. zmienił konstytucję, co pozwoliło mu ubiegać się o reelekcję. Aktualnie rządzi już trzecią kadencję. Jego żona Rosario Murillo jest wiceprezydentem. Już zdążyła zszokować opinię publiczną, określając protestujących „zarazą rujnująca kraj, którą trzeba się jak najszybciej pozbyć”, „malutką, toksyczną grupą” czy „wampirami w poszukiwaniu krwi”.
Ironią losu jest to, że Ortega zyskał sławę jako lider lewicowego powstania partyzanckiego, który doprowadził w 1979 r. do obalenia dyktatora Anastasio Somozy. Dzisiaj pod wieloma względami jest do niego porównywany: przez mocne ograniczanie swobód obywatelskich, takich jak wolność prasy i wypowiedzi czy możliwość pokojowego demonstrowania, a także koncentrację wokół siebie niemalże całej władzy w kraju, łącznie z wymiarem sprawiedliwości czy swobodną interpretacją konstytucji.
Tragiczna sytuacja jest mocno odczuwana również w sąsiadującej z Nikaraguą Kostaryce. Od kwietnia zarejestrowano tam prawie 8 tys. wniosków o natychmiastowy azyl, a także 15 tys. próśb o późniejszą relokację. Należy do tego doliczyć tysiące uchodźców z Nikaragui, którzy nie poinformowali rządu o przekroczeniu granic tego kraju. Tym samym Kostaryka otrzymuje średnio około 200 wniosków dziennie. Agencja ONZ wyraziła uznanie i poparcie dla decyzji o pozostawieniu jej granic otwartych dla uciekających z ogarniętego chaosem kraju i poprosiła inne narody o podobne wsparcie. Wzrost liczby wniosków odnotowano również w Panamie, USA i Meksyku.
W samej Kostaryce w ostatnich dniach powstały dwa przyparafialne centra pomagające uchodźcom z Nikaragui. Ich zadaniem jest zapewnienie podstawowych potrzeb. Koordynacją zadań zajmują się grupy parafialne i diecezjalne służby socjalne. To też powoduje, iż przedstawiciele Kościoła są stale szykanowani przez grupy wsparcia prezydenta Ortegi.
Jeszcze kilkanaście godzin przed oddaniem tego numeru do druku Nikaraguę obiegła wieść, że jeden z najpopularniejszych muzyków tego kraju, Carlos Mejia Godoy, uciekł z kraju. – Kazano mi wyjechać tak szybko, jak tylko mogłem – powiedział opozycyjnej prasie. Strach przybiera na sile.
 
Kościół mediatorem
W całym proteście ogromną rolę odgrywają osoby duchowne. 30 czerwca papież Franciszek rozmawiał z przedstawicielami episkopatu Nikaragui. Wtedy też kard. Leopoldo Brenes szczegółowo poinformował papieża o sytuacji w kraju, która była określana mianem globalnie trudniejszej niż podczas dwóch wojen, które dławiły ten region w przeszłości. Głównie ze względu na to, że teraz śmierć dotyka przede wszystkim osoby bezbronne i niewinne.
Receptą na naprawę sytuacji miał być dialog. Kościół katolicki pomagał zorganizować spotkania pomiędzy przywódcami dwóch stron. Bezskutecznie, ponieważ wszelkie działania były stale przerywane przez kolejne bolesne incydenty. 23 czerwca grupy paramilitarne ostrzelały uniwersytet w stolicy kraju Managui, w którym skrył się student. Zabłąkana kula trafiła w głowę rocznego chłopca. Dziecko zmarło na miejscu. Według rządu winni byli protestujący. – Został zabity przez policyjny postrzał. Widziałem ich. Oni byli policjantami – mówiła lokalnej stacji telewizyjnej matka dziecka.
16 lipca biskupi zapewnili schronienie dziesiątkom demonstrantów, którzy ratując się przed atakiem prorządowych napastników, skryli się w jednym z kościołów w Monimbo. W tym samym miesiącu bojówki prezydenckie pobiły nuncjusza apostolskiego abp. Waldemara Sommertaga. Pośrednio wiąże się to z oskarżeniami prezydenta, który twierdzi, że Kościół jest instytucją, która próbuje obalić jego władzę i siać niepokoje w społeczeństwie.
28 lipca w Nikaragui został zorganizowany jeden z wielu marszów poparcia dla zaangażowania katolickich biskupów i kapłanów w budowaniu dialogu i porozumienia. Wcześniej miały one miejsce w Managui, Matagalpa i Leon. To odpowiedź społeczeństwa na nieprawdziwe oskarżenia Ortegi, że Kościół jest współodpowiedzialny za zamach stanu. Przemarsz połączył tysiące reprezentantów społeczności skrzywdzonego kraju, niezależnie od religii i wyznawanych wartości. W tych trudnych czasach, kiedy każdy gest jest tak bardzo budujący, maszerowali pod sztandarami Maryi, patronki kraju, wspierając siebie w walce o pokój i szczęście. Biskupów, którzy od początku konfliktu wstawili się za protestującymi studentami, uczestnicy pielgrzymki nazwali „przyjaciółmi ludzi w potrzebie”. Na niesionych transparentach wypisali też m.in. słowa: „Dziękujemy mężnym biskupom za to, że trwają u boku uciemiężonego ludu”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki