Wymienił tu ważne punkty strategiczne, m.in. zbiornik wodny Gazivoda, miasto Kosowska Mitrowica oraz kompleks przemysłowy Trepça.
Prezydent Thaçi nie spodziewa się prostych rozmów i szybkiego dojścia do porozumienia, jednakże to jedyna droga do tego, aby uniknąć konfliktów i powrotu do dawnych problemów. – Głównym celem Prisztiny na 2019 rok jest osiągniecie pokojowego porozumienia z Belgradem, które doprowadziłoby do uznania przez Serbów niepodległości Kosowa i członkostwa w ONZ. Kolejnym celem będzie zniesienie granicy pomiędzy Kosowem a Albanią – wyjaśnił.
Dwa scenariusze
Pierwsze pogłoski dotyczące planowanych zmian pojawiły się w lipcu ubiegłego roku, ale dopiero teraz widać, że za wstępnymi rozmowami mogą pójść również czyny.
Plan z założenia nie jest skomplikowany: Kosowo oddałoby Serbii cztery gminy zamieszkiwane w większości przez Serbów, w zamian otrzymałoby trzy gminy z Doliny Preszewa, które w znacznej mierze są zamieszkiwane przez Albańczyków. Lista mogących zaistnieć problemów wydaje się jednak wyjątkowo długa. Jeden z podstawowych dylematów dotyczy tego, że nie ma możliwości, aby społeczeństwa Kosowa i Serbii w całości zaakceptowały decyzje polityków, więc decydenci obawiają się eskalacji protestów, a nawet zamieszek. Ponadto możliwy jest efekt domina w całym regionie bałkańskim i tym samym wybuchu konfliktów terytorialnych na linii Albańczycy–Macedończycy czy Bośniacy z Sandżaku–Serbowie. Warto też pamiętać, że w granicach Kosowa wciąż pozostałoby wiele tysięcy Serbów i prawdopodobnie oni również mogliby domagać się dołączenia tych ziem do Serbii. Dlatego też gros najważniejszych europejskich polityków, w tym m.in. Angela Merkel, głośno wyraziła swoje obawy dotyczące tej idei, oświadczając, że nie wyobraża sobie zmian terytorialnych na Bałkanach.
– Porozumienie między Serbią a Kosowem jest możliwe w tym roku, ale nie może obejmować zmian granic – powiedział pod koniec stycznia premier Kosowa, Ramush Haradinaj, ostrzegając jednocześnie, że planowane zmiany mogą ożywić stare demony na pokrytych wojenną pamięcią Bałkanach. – Otwarcie dyskusji o terytorium i granicach to powrót do przeszłości. Do przeszłości, która jest tragiczna – dodawał. Publiczny sprzeciw premiera Haradinaja nijak ma się do postawy prezydenta Thaçiego, który bierze udział w rozmowach prowadzonych przez Unię Europejską z jego serbskim odpowiednikiem – Aleksandarem Vučiciem. To wprowadza jeszcze większy chaos wśród mieszkańców Kosowa, którzy po raz kolejny stają w obliczu głębokich i często niezrozumiałych podziałów.
W tle wszystkich wydarzeń stale pojawia się też Rosja, która nieustannie próbuje zaznaczać swoją dominację w regionie. Dla Moskwy integracja państw regionu bałkańskiego z NATO i UE byłaby bardzo nie na rękę, ponieważ oznaczałaby ograniczenie dotychczasowych wpływów. To Rosjanie są najważniejszym sojusznikiem Serbów, a porozumienie Belgradu z Kosowem byłoby tożsame z drugą wielką porażką w krótkim odstępie czasu. Sąsiadująca z Kosowem Macedonia jest już o mały krok od zmiany nazwy kraju na „Republika Macedonii Północnej”, co ma zakończyć długoletni konflikt z Grecją. Rosjanie robili wszystko, aby do tego nie dopuścić.
Armia i podwyżka cła
Negocjacje z Belgradem to jednak tylko jedna ze ścieżek, którymi podąża Kosowo. Pod koniec ubiegłego roku gruchnęła wiadomość, że prezydent Thaçi podpisał projekt stworzenia państwowej armii, mającej liczyć około 5 tys. żołnierzy i 3 tys. rezerwistów. Poinformował o tym w dość niecodzienny sposób: za środek przekazu wybrał… swój prywatny profil na jednym z popularnych portali społecznościowych. „Po 10 latach od ogłoszenia niepodległości i 20 latach po wyzwoleniu powołujemy do życia armię, dzięki której będziemy bronić swojego honoru, bezpieczeństwa i dobrostanu”– napisał. Nie obyło się jednak bez kontrowersji. Parlament w Prisztinie zdecydował o utworzeniu zawodowej armii większością głosów, ale pod nieobecność deputowanych mniejszości serbskiej, którzy na znak protestu opuścili salę obrad. Na reakcję sąsiadów nie trzeba było długo czekać. Premier Serbii Ana Brnabić potępiła tę decyzję, publicznie deklarując, że może to doprowadzić do zbrojnej interwencji Belgradu.
Mniej więcej w tym samym czasie Prisztina podwyższyła z 10 na 100 procent cło na towary produkowane w Serbii oraz Bośni i Hercegowinie i eksportowane do Kosowa. Zdecydowano również, że na jej teren nie będą wpuszczane towary, które na etykietach nie będą miały konstytucyjnej nazwy państwa, czyli „Republika Kosowa”. To efekt kolejnego napięcia na linii Serbia–Kosowo, które zostało wywołane odrzuceniem przez Interpol wniosku akcesyjnego Prisztiny. Spotkało się to z oskarżeniem Serbów o agresywną kampanię na arenie międzynarodowej przeciwko Kosowu i blokowanie wszelkich wysiłków na rzecz przynależności do wspólnoty europejskiej. W samym Kosowie na temat podwyższonych ceł mocno ścierają się ze sobą dwa obozy. Jednego można być jednak pewnym – utrzymanie go bardzo oddala oba państwa od osiągnięcia porozumienia.
11 lat niepodległości
Wszystko to dzieje się zaledwie rok od świętowania dziesięciolecia ogłoszenia niepodległości przez Kosowo. Jej jednostronne proklamowanie miało miejsce 17 lutego 2008 r.. Do annałów przeszły wtedy dwie wielkie manifestacje, które odbyły się w tym samym czasie, nastroje na pochodach były jednak zgoła inne. Oburzeni Serbowie krzyczeli wówczas: „Kosovo je Srbija!”, natomiast szczęśliwi mieszkańcy Prisztiny wołali: „Pavaresia, pavaresia!”, czyli „Niepodległość!”. Dziś kraj jest uznawany przez 115 państw na całym świecie, w tym przez 23 z 28 krajów Unii Europejskiej. Z państw unijnych wyłamały się jedynie Cypr, Grecja, Hiszpania, Rumunia i Słowacja. Podobnie uczyniły też światowe mocarstwa – Rosja oraz Chiny.
Po 11 latach od historycznej daty, Kosowo jest mocno pogrążone w wielu problemach. Targają nim korupcja, brak zaufania do instytucji państwowych, gwałtowne fale przestępczości i multum niepokojów etnicznych (dość powiedzieć, że stabilizację w regionie warunkuje obecność około 4,5 tys. żołnierzy sił pokojowych, kierowanych przez NATO). Stopa bezrobocia oscyluje pomiędzy 30 a 38 procentami, a pracy nie ma co drugi młody Kosowianin. Doprowadziło to dziesiątki tysięcy ludzi do emigracji. Jednak wyjazd za granicę nie jest prosty. Obywatele Kosowa, którzy zastanawiają się nad nauką lub pracą za granicą, spotykają się z problemami w uzyskaniu wizy. Najbardziej znanym przykładem tej polityki wizowej jest sam premier Haradinaj, któremu odmówiono wizy potrzebnej do podróży do Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Kraj jest jednym z najbiedniejszych w Europie i tym samym mocno zależny od wszelkich gestów pomocy ze strony diaspor żyjących poza granicami kraju.
Mimo to Kosowo zdołało dołączyć do około 200 organizacji międzynarodowych, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy FIFA, a także uczestniczyło w międzynarodowych wydarzeniach, choćby w Eurowizji i igrzyskach olimpijskich. Ponadto w 2018 r. udało się uzyskać wzrost gospodarczy. Sukcesem zakończyły się także wysiłki na rzecz poprawy zaopatrzenia wielu domostw w wodę i energię elektryczną.
Europejskie ambicje
Kosowo jest bardzo zapatrzone w Stany Zjednoczone. Na jego terenie istnieje wielka baza amerykańska, zaś w samej Prisztinie o Amerykanach mówi się tylko dobrze. Wiele sklepów na angielskobrzmiące nazwy, z balkonów powiewają amerykańskie flagi, na ulicach sprzedawane są dolary, zaś jeden z budynków zdobi rzeźba wykonana na wzór Statuy Wolności. Obowiązującą walutą jest jednak euro. Choć ze znajomością języka angielskiego jest tu licho, to nietrudno o wrażenie, że Prisztina robi wszystko, aby zedrzeć z siebie łatkę miejsca niebezpiecznego i nieprzyjaznego gościom z innych krajów.
Centrum Prisztiny utwierdza w tym przekonaniu. Wypełnione gwarem rozmów i bawiącymi się dziećmi, a także mieszkańcami przesiadującymi w okolicznych restauracjach. W tym wszystkim niewiele jest jednak samego Kosowa. Zewsząd otaczają nas flagi oraz sklepy z gadżetami, które bezpośrednio odnoszą się tylko do Albanii i USA. Niewiele dalej za centrum, chociaż wyraźnie i jakby wstydliwie odgrodzona, znajduje się stara część miasta, która jest już jakby żywcem przeniesiona z innego świata. Tutaj już pełno niedokończonych domów, walających się wszędzie śmieci, pozrywanych linii wysokiego napięcia, a także ciasnych, źle oświetlonych uliczek. To miasto kontrastów, w którym jednak dostrzegalne są rozwój i ambicje młodej, europejskiej stolicy. Zresztą wszystko, co teraz robi ten kraj, jest z myślą o tym, by w końcu dołączyć do swojej wyśnionej Europy.
***
Podróż, która miała trwać trzy godziny, przeciąga się do pięciu. Co chwilę stoimy w długich korkach, których przyczyną są remonty drogowe. Od granicy macedońskiej do Prisztiny trudno o choćby kilka kilometrów nierozbudowywanej właśnie trasy. Ten kraj to jedno, wielkie pole budowy.
Pierwsze zetknięcie ze społecznością Kosowa nie pozostawia korzystnych skojarzeń. Jeszcze na dworcu trafiamy na kobietę, która na oczach kilkunastu osób uderza w twarz swoje kilkuletnie dziecko. Próbuje reagować na to młody mężczyzna, co kończy się jedną wielką bijatyką pomiędzy kilkoma zamieszanymi w spór osobami.
W ciągu pierwszej doby jesteśmy trzykrotnie kontrolowani przez tutejszą policję. Obchodzą się z nami grzecznie, ale stanowczo. Sprawdzane są nasze plecaki, a także dokumenty. Jesteśmy pytani o to, czy mamy przy sobie narkotyki, oraz czy ktoś nam je już zdążył zaproponować.
W trakcie przemierzenia ulic Prisztiny mamy poczucie, jakbyśmy byli stale obserwowani przez zaskoczonych naszych widokiem „lokalsów”. Raz za razem padają pytania kim jesteśmy i skąd pochodzimy. Rozmowy nie trwają długo, zazwyczaj są szybko urywane. Jest w tym wszystkim coś niewysłowienie niepokojącego i wstydliwego.