Jest lato. Ranek. Jeszcze nie ma szóstej, ale świeci już słońce. Niewysoka kobieta prowadzi małą dziewczynkę za rękę do kościoła. Idą na godzinki. – Na początku panie w kościele były zdziwione, że przychodzi taki mały smerf i zaczyna prowadzić nabożeństwo, ale potem nie wahały się śpiewać za mną. Zapisałam się do scholi, a potem skończyłam szkołę muzyczną. To wszystko zawdzięczam babci – wspomina Danuta Kropiewnicka ze Szczecinka.
Bóg w baraku
Babcia miała na imię Anna. Losy wojenne potraktowały ją, jej męża i córkę w sposób dość okrutny. Pan Franciszek za udział „w bandyckiej organizacji” (tak Sowieci mówili o Armii Krajowej) został zesłany na dziesięć lat ciężkich robót, m.in. do Archangielska w północnej Rosji. Pracował tam w brygadzie zajmującej się pracami leśnymi. – Wszyscy dziękowali Bogu, że dziadek wrócił żywy do Polski. Nie wiem, jak udało mu się przetrwać te dziesięć lat na Syberii. Pan Bóg czuwał nad nim – mówi pani Danuta. – Babcia z moją mamą trafiły do Kazachstanu, do miasta Karaganda, gdzie babcia przez jakiś czas pracowała jako salowa w szpitalu położniczym. Mieszkały w barakach, ale nie miały tam aż tak złych warunków, dlatego jakoś przetrwały ten trudny czas – wspomina. – Po śmierci Stalina pokonali kilka tysięcy kilometrów, by wrócić do kraju i osiedlić się w Szczecinku.
Nikt nie wydał
Od babci pani Danuta nauczyła się szacunku do drugiego człowieka. – Babcia opowiadała, że w Kazachstanie ludzie sobie pomagali, niezależnie od wyznania czy narodowości – tłumaczy i dodaje, że babcia nauczyła ją też szacunku do chleba, bo chleba tam nie było. – Łza się w oku kręciła, gdy babcia wspominała, jak mówiła wtedy do mamy: „Córeczko, jak wrócimy do Polski, to może się najesz chleba”. Ten wielki szacunek do chleba pozostał dziadkom do końca. Nigdy go nie marnowali, a kiedy zostawała jedna kromka, dziadek suszył ją na kaloryferze – wspomina pani Danuta.
Dziadkowie nauczyli ją też wielkiego szacunku do Kościoła. – Babcia opowiadała, że na Syberii nie wolno było mieć przy sobie żadnych symboli religijnych, nie wolno było się modlić. Ona schowała sobie jednak mały obrazek Matki Bożej. Choć Sowieci twierdzili, że „Boga niet” i tylko głupcy w Niego wierzą, to surowo karali tych, których złapali z różańcem czy obrazkiem. Mimo to babcia wyciągała ten obrazek i modliła się w baraku, w którym mieszkała. Kiedyś przez szpary w ścianie zobaczyli ją sąsiedzi. Mówili wtedy: „Ona Boga przyniosła do domu!”. Na szczęście nikt jej nie wydał. Ten ogromny szacunek do wiary też zawdzięczam babci – opowiada pani Danuta.
Biblijna wycinanka
Pani Anna, gdy przyjechała z Kazachstanu do Szczecinka, podjęła pracę, a w wolnym czasie angażowała się w parafii. Kiedy pojawiły się wnuki, poświęcała im dużo czasu. – Mogliśmy zawsze po szkole zajść do babci, zjeść coś ciepłego i z nią porozmawiać. Pamiętam placki ziemniaczane ze śmietaną i z solą oraz frytki, które babcia dla nas przygotowywała. Babci można było o wszystkim powiedzieć, a ona nie narzucała swoich rozwiązań, ewentualnie coś delikatnie sugerowała – wspomina pani Danuta. Mówi, że babcia rzadko się malowała, że ubierała się starannie, ale skromnie. Tylko w niedzielę zawsze wkładała elegancką białą bluzkę, najczęściej z haftowanym kołnierzykiem. – Takich białych „kościołowych” bluzek babcia miała całą szafę. Uważała, że w niedzielę trzeba ubierać się odświętnie – dodaje pani Danuta.
Wiara w Boga była dla pani Anny na pierwszym miejscu, dlatego wstąpiła do Róży Matki Bożej Pocieszenia, najstarszej róży w Szczecinku w parafii pw. Ducha Świętego. Była tam zelatorką przez 25 lat. – Po jej śmierci przejęłam jej obowiązki, dostałam różę „w spadku” – mówi pani Danuta. – Na początku chodziłam do kościoła, bo byłam przywiązana do babci. Z czasem zaczął mi się podobać ten klimat modlitwy. Babcia tłumaczyła mi, jak się modlić i dlaczego. W czasach mojego dzieciństwa trudno było uświadczyć w domach Pismo Święte. Ale w miesięczniku „Królowa Apostołów”, rozprowadzanym w naszej parafii, drukowano Biblię w odcinkach. Babcia starannie wycinała te karteczki z obrazkami i czytała mi je. Później, jak już byłam w trzeciej klasie podstawówki, babcia sugerowała, żebym sama sobie czytała. Ale ja uwielbiałam jej słuchać. Przez jej ciepły głos te treści były takie bliskie – dodaje pani Danuta. Do dziś, choć w domu ma kilka różnych wydań Pisma Świętego, trzyma tamte stare, wycinki z gazet.
Tajemnica bolesna
Pani Danuta jest dziś mamą czworga dzieci. Razem z mężem starają się przekazać swoim dzieciom najważniejsze wartości. – Dziecko o wszystko pyta, więc możemy mu wtedy opowiadać o Panu Bogu, bazując na jego ciekawości. Ważne jest, żeby dzieci, mimo że zdarza się im nieraz rozrabiać w kościele, czuły się w nim akceptowane, żeby wiedziały, że dla nich też jest tam miejsce.
Próba dla jej relacji z Bogiem i mężem przyszła, gdy pan Marek strasznie się połamał. Chciał powstrzymać kogoś, kto niszczył ich posesję. – Lekarze nie dawali wiele nadziei. Mówili, że prawdopodobnie nie będzie chodził i nie odzyska sprawności w ręce – opowiada pani Danuta. – Bałam się tego najgorszego scenariusza. Zastanawiałam się, co zrobię z czwórką dzieci, niepełnosprawnym mężem, kredytem do spłacenia i pracą. Miałam żal do Boga, że do tego dopuścił. Tylko różaniec odmawiałam bez zmian, jak nauczyłam się od babci, nawet nie prosząc Boga o pomoc w tym doświadczeniu. Dopiero później zaczęłam się godzić z nową sytuacją i z Bogiem. Zaufałam Mu.
Konieczny był przeszczep kości oraz zamontowanie kilkunastu tytanowych śrub. Pani Danuta musiała godzić opiekę nad dziećmi z wyjazdami do Warszawy do szpitala. Po ośmiu miesiącach od operacji pan Marek zaczął chodzić.
Co nie brudzi duszy
Pani Anna, babcia pani Danuty, zmarła trzy lata temu. Miała 96 lat. Ostatnie miesiące jej życia były trudne. Traciła świadomość, nie mogła już samodzielnie jeść, była karmiona pozajelitowo. Wymagała fachowej opieki medycznej. – Odeszła pojednana z Bogiem i zaopatrzona w sakramenty. Zdążyliśmy się pożegnać. Byłam wtedy przy niej – wspomina pani Danuta.
Po babci została jej róża różańcowa, różaniec i kilka przedmiotów codziennego użytku. – Nie zatrzymałam dużo rzeczy, bo to, co najcenniejsze po niej, noszę w sercu i duszy. Wzięłam tylko jedną figurkę Matki Bożej, różaniec, filiżankę, którą lubiła, i sztućce, żeby mi o niej codziennie przypominały. Została też miłość do książek i muzyki. Pani Danuta ukończyła szkołę muzyczną I i II stopnia w zakresie gry na fortepianie. W domu grywa na pianinie, który otrzymała od swoich rodziców jako tzw. wiano. Dzięki tej pasji pani Danuty i jej brata rodzinne spotkania, głównie w święta Bożego Narodzenia, przepełnione są śpiewem i grą kolęd. Z zawodowego grania zrezygnowała, bo już podczas szkolnych występów zżerała ją trema. Za to książkami zajmuje się dziś zawodowo. – Czytana z babcią Biblia była najważniejsza. Ale też często w dzieciństwie wieczorami brałam latarkę i pod kołdrą czytałam Winnetou, Przygody Sherlocka Holmesa – wspomina pani Danuta. Wie, że książki mogą zostawić ważny ślad w życiu człowieka, dlatego nie czyta byle czego. Sama też zaczęła książki wydawać. – Męczy mnie współczesna literatura, gdzie jest dużo przekleństw i brutalności. Niestety, zdarza się, że biorę książkę do ręki, kartkuję i od razu odkładam – wyjaśnia. – To może zabrzmi patetycznie, ale te książki brudzą duszę. Przygotowane są komercyjnie, żeby szokować. Książki powinny ubogacać czytelników, wnosić coś dobrego w ich życie, w czymś pomagać. Tego też nauczyłam się od babci – dodaje.