Logo Przewdonik Katolicki

Przeciwnicy się mylili

Jacek Borkowicz
FOT. ARCHIWUM PK

Encyklikę Humanae vitae wielu ludzi Kościoła uznało za błąd. „Błagam was, moi bracia, wystrzegajcie się kolejnej sprawy Galileusza!” – wołał belgijski kardynał Leo Jozef Suenens.

Co spowodowało, że ów dokument wzbudził zastrzeżenia nawet niektórych katolickich hierarchów? Argumentacja Humanae vitae, jak się wtedy wydawało, szła całkowicie pod prąd ówczesnym tendencjom do liberalizowania doktryny i stawiania przed nią wartości życia i wolności. Świat gwałtownie się zmieniał, a równolegle z nim, jak sądzono, zmieniać się powinna nauka Kościoła, by stać się bliższą człowiekowi.
 
Głos z Lambeth
Przez stulecia Kościół uważał za rzecz oczywistą, iż Boży dar przekazywania życia w związku małżeńskim mężczyzny i kobiety jest wartością bezcenną i nie należy owego życia niszczyć, ani też ingerować w naturalne prawa płodności. Aborcja, antykoncepcja – to oczywiście istniało od zawsze, znajdowało jednak miejsce na marginesie społecznego życia Kościoła i było przezeń zdecydowanie potępiane. Jednak z nastaniem ery cywilizacji przemysłowej na przełomie XIX i XX w. wzmogły się głosy sugerujące, że postęp nauki winien doprowadzić i w tej dziedzinie do rewizji starych pojęć. Człowiek nie musi być niewolnikiem „bezdusznych” praw natury i jeśli tylko stać go na rozumną, farmakologiczną profilaktykę, może bez skrupułów uwolnić sferę erotyki od odwiecznego strachu przed niechcianą ciążą.
Wiązało się z tym kolejne wyzwanie: kontrola urodzeń. W owym czasie świat przyjmował jeszcze bez zastrzeżeń XIX-wieczną teorię Thomasa Malthusa głoszącą, że niekontrolowany przyrost ludzkiej populacji nieuchronnie doprowadzi do globalnej katastrofy głodu. Postulat zapobiegania ciąży wydawał się więc wielu racjonalną odpowiedzią na owo wyzwanie, w dodatku odpowiedzią moralnie bez zarzutu – jako że jej stosowanie miało ukrócić plagę aborcji.
W 1930 r. Kościół anglikański na konferencji w podlondyńskim Lambeth uznał, że „jeśli istnieje wyraźnie odczuwane moralne zobowiązanie do ograniczenia lub uniknięcia rodzicielstwa, a równocześnie są moralnie istotne powody wykluczające całkowitą wstrzemięźliwość”, chrześcijańscy małżonkowie mogą stosować antykoncepcję. Dokument z Lambeth zdecydowanie potępiał przy tym „jakiekolwiek formy kontroli poczęć z powodu egoizmu, dążenia do bogactwa lub zwykłego wygodnictwa”. Jednak znalazło się tam też zdanie, które dziś można chyba uznać za prorocze: „W kwestiach dotyczących seksu bardzo łatwo o samooszukiwanie się”.
W tym samym roku 1930 opatentowano pierwszą w pełni zautomatyzowaną linię produkcji prezerwatyw.
 
Czas na zmiany?
Ustalenia z Lambeth były wyłomem w jednolitym dotąd stanowisku Kościołów. W ciągu dosłownie kilku lat liberalną linię interpretacji etyki seksualnej przyjęła zdecydowana większość wspólnot protestanckich. Papież Pius XII odpowiedział im encykliką Casti connubii, w której zdecydowanie wsparł tradycyjną naukę. Nie zmieniło to faktu, że wzmiankowany wyłom przemienił się w przepaść, która odtąd rozdzielać zaczęła zgodnych dotąd w kwestii odpowiedzialnego rodzicielstwa katolików i protestantów. 
Powojenne zmiany o charakterze cywilizacyjnym także zrobiły swoje. Również wśród katolików narastać zaczęły wątpliwości co do zasadności dotychczasowych zakazów. Kościół je podtrzymywał, powołując się na tradycję, ale czy nie nadszedł czas, by zmienić utarte przekonania? Tak jak Kościół zmienił je w ocenie nauki Galileusza?
 
Głos z Krakowa
Z tym pytaniem katolicy weszli w czas II Soboru Watykańskiego (1962–1965). W jego ramach papież Jan XXIII, niedługo przed śmiercią, powołał specjalną komisję, mającą przygotować dogmatyczne podstawy oficjalnego stanowiska Kościoła w sprawie małżeńskiej etyki seksualnej – z uwzględnieniem wszystkich wyzwań i zmian, jakie przynosił czas bieżący. Jednak w komisji aż iskrzyło od różnic opinii. Teolodzy przygotowali papieżowi aż trzy dokumenty, z których dwa zbliżały się wymową do wniosków z Lambeth. Trzeci, przeciwny dwóm poprzednim, akcentował wierność tradycji, nie formułował jednak w sposób wystarczający pozytywnych motywacji, które miałyby skłaniać do takiej postawy katolickich małżonków. W tej sytuacji następca Jana XXIII, Paweł VI, ogłosił że to nie sobór, lecz on sam wyda ostateczne stanowisko w budzącej tyle sporów sprawie.
Paweł VI skorzystał tu z opracowania, które nadeszło doń z Krakowa. Tamtejszy metropolita Karol Wojtyła już w 1960 r. wydał książkę Miłość i odpowiedzialność, która zwróciła uwagę katolickich teologów z wielu krajów. Poza tym prowadził nieformalne seminarium na temat, jaki właśnie żywo Watykan interesował. Uczestnikami tego seminarium byli nie tyle teolodzy, ile wychowankowie arcybiskupa – młodzi narzeczeni i młode małżeństwa, czyli osoby znające w praktyce kwestie, o których debatowano w Rzymie. Przyszły papież Jan Paweł II był więc wobec nich nie tylko nauczycielem, ale także uczniem.
Encyklika Humanae vitae, wydana trzy lata po zakończeniu soboru, w przeważającej części odzwierciedlała tezy zawarte w opracowaniu Wojtyły. Chrześcijanin – pisze Paweł VI, przed nim zaś pisał krakowski biskup – ma kierować się wskazaniami rozumu, jednak to nie rozum tworzy moralny porządek świata. Mąż i żona są osobami także w swoich ciałach, nie można zatem mówić o ciele jak o części przyrody, poddanej człowiekowi wolą Boga. Również i ciału przysługuje godność i prawa ludzkiej osoby. Godność i prawa są darowane, nie wypracowane samemu – a więc niezmienne. Dlatego „trzeba koniecznie uznać pewne nieprzekraczalne granice władzy człowieka nad własnym ciałem i jego naturalnymi funkcjami”. Tą nieprzekraczalną granicą jest także antykoncepcja, będąca świadomą ingerencją w ludzką płodność.
 
Świat po 50 latach
Encyklika wydana została kilka miesięcy po wybuchu „paryskiego maja”, studenckiej rewolty, której jednym z naczelnych postulatów była rewolucja seksualna. Paryscy studenci pojmowali ją jako etap walki o wyzwolenie człowieka spod „opresyjnej” władzy patriarchatu, rodziny i Kościoła”. Zasady wyłożone w Humanae vitae, gdzie wiele ważnych rzeczy mówi się o ludzkiej wolności, stały z nią w całkowitej sprzeczności. „Paryski maj” był impulsem głębokich zmian, które zadecydowały o obliczu współczesnego świata. W tym świecie antykoncepcja jest rzeczą nie budzącą zastrzeżeń, wręcz pożądaną, zaś stanowisko Kościoła katolickiego, nadal stojącego na gruncie zasad wyrażonych w 1968 r., oceniane jest jako wsteczne i niehumanitarne.
Jak jednak wygląda realny świat pięćdziesiąt lat po Humanae vitae? Upowszechnienie antykoncepcji miało zapobiec aborcjom. Stało się inaczej – fala aborcji rozlała się po świecie równolegle do popularyzacji „pigułek”. Miało zapobiec niekontrolowanemu przyrostowi populacji. Znowu kulą w płot: dziś największe kraje świata, na czele z Chinami, stają przed groźbą załamania się poziomu dzietności i starzenia społeczeństw. Równouprawnienie kobiet? Związek seksizmu z „rewolucją seksualną” odsłania dziś kampania #MeToo.
Jest jeszcze jedna sprawa, o której w 1968 r. nikt jeszcze nie miał pojęcia: zbliżające się wielkimi krokami widmo kolejnej rewolucji, jaką stwarza perspektywa inżynierii genetycznej. Tutaj również proroczo brzmią słowa encykliki: „Trzeba koniecznie uznać pewne nieprzekraczalne granice władzy człowieka nad własnym ciałem”. 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki