Media co jakiś czas opowiadają ich historie. Rzadko jednak próbują dociec, dlaczego wcześniej nie udało się im przebić. Nie wskazują, na czym polegał problem. Pewnie dlatego, że nie jest łatwo ani miło mówić o lekceważeniu i braku wiary nie tylko w czyjeś możliwości, ale w ogóle w człowieka.
Wizyta Jezusa w Nazarecie musiała niejednego mieszkańca mocno ukłuć. Wielkie tłumy chodziły za Nim, aby Go słuchać. Towarzyszyła Mu grupa najbliższych współpracowników – dwunastu apostołów, których sam wybrał. Wyprzedzały Go wieści o cudach: uciszonej burzy na jeziorze, uzdrowieniach, a nawet o wskrzeszeniu zmarłej dziewczynki. Jak to się stało, że to On zdołał osiągnąć tak wiele, a nie oni? Jeszcze niedawno był przecież jednym z nich.
Jezus nie przyszedł do Nazaretu triumfować i wzbudzać zazdrość. A jednak właśnie w ten sposób został odebrany przez ludzi, wśród których żył przez trzydzieści lat. Okazał się dla nich wyrzutem sumienia. Aby Go zagłuszyć, sięgnęli po lekceważenie i niedowiarstwo. Po umniejszanie Jego dokonań i Jego samego. Tak od wieków postępują ci, którzy mają o sobie marne zdanie i chcą się lepiej poczuć, dowartościować siebie, poniżając innych. Czasami nawet samego Boga.
Strategia lekceważenia, powątpiewania, niewiary stosowana, aby podkreślić własne znaczenie, jest kusząca, ale przynosi fatalne skutki. Ten, kto ją stosuje, sam się zamyka i wyklucza.