Logo Przewdonik Katolicki

Tragedia Szesnastu

Paweł Stachowiak
FOT. WIKIPEDIA

Jakąkolwiek decyzję podjęliby przywódcy Polski Podziemnej, byłaby ona zła i prowadziłaby do katastrofy. Taki był bowiem nasz los w tamtym czasie. Byliśmy igraszką w ręku potęg, które rozgrywały między sobą kształt powojennego świata.

Trudno uniknąć skojarzenia ze słowem tragedia, gdy przyglądamy się w naszej historii końcowemu okresowi II wojny światowej. I nie chodzi tu o potoczne rozumienie tego pojęcia, ale o to, które nadawali mu starożytni Grecy. Jednostka lub wspólnota staje wobec okoliczności, które skazują na wybór zły – jakąkolwiek podjęlibyśmy decyzję i tak przegramy, jak Antygonę czeka nas katastrofa. W takim właśnie sensie los Polski w latach 1944 i 1945 był tragiczny, gdyż żadne działanie nie było nas w stanie uchronić przed utratą suwerenności, tak niedawno i tak wielkim kosztem zdobytej. Symbolem tej tragedii są dzieje szesnastu przywódców Polski Podziemnej, aresztowanych, wywiezionych do Moskwy i tam sądzonych w 1945 r.
 
Polska „wyzwolona”
Przyjrzyjmy się sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się u początku ostatniego roku wojny. Od kilku miesięcy część Polski leżąca na wschód od Wisły jest już „wyzwolona” przez wojska sowieckie i zarządzana przez marionetkowy PKWN (Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego), twór o charakterze rządu, całkowicie jednak uzależniony od kremlowskiego patrona. Na terytorium tzw. Polski lubelskiej swobodnie operuje NKWD, aresztując i wywożąc na wschód dziesiątki tysięcy żołnierzy AK i działaczy pozostałych struktur podziemia. Front, który stał na Wiśle od końca sierpnia 1944 r. rusza naprzód dopiero 12 stycznia 1945 r. 17 stycznia oddziały sowieckie wspomagane przez żołnierzy I Armii Ludowego Wojska Polskiego zdobywają Warszawę i prą niepowstrzymanym marszem ku zachodowi, na Berlin.
Polska ma w tym momencie dwa rządy. Jeden w Londynie: rząd polski na uchodźstwie, legalny, reprezentujący ciągłość naszej odrodzonej w 1918 r. państwowości, uznawany przez wszystkie państwa koalicji walczącej z III Rzeszą oprócz ZSRR. Drugi w Lublinie, a niedługo już w Warszawie: PKWN, przemianowany teraz na Rząd Tymczasowy, agenturalne ciało uznawane jedynie przez Kraj Rad. Na miejscu w kraju istnieją struktury Polskiego Państwa Podziemnego, przede wszystkim Armia Krajowa, podporządkowane rządowi emigracyjnemu. Sowieci nie ukrywają wrogiego wobec nich stosunku, zarzucają, iż są w ich składzie „faszyści” i „rasiści” współpracujący z Niemcami, i że jakakolwiek współpraca z nimi jest niemożliwa. Po tym, co zdarzyło się w 1944 r. na kresach podczas akcji „Burza” oraz podczas powstania warszawskiego i po nim wiadomo, że akowców może ze strony sowieckich służb bezpieczeństwa czekać jedynie przemoc.
W takich okolicznościach ostatni komendant główny AK decyduje się na jej rozwiązanie, aby nie narażać tysięcy osób na sowieckie represje. Tym niemniej postanowiono zachować w głębokiej konspiracji struktury tzw. organizacji „Nie” (Niepodległość) w oczekiwaniu na rozwój sytuacji międzynarodowej. Wielu liczyło na rychły wybuch konfliktu między ZSRR i jego sojusznikami z Zachodu, który mógłby przynieść Polsce pełne wyzwolenie. Najważniejsi przywódcy Polski Podziemnej pozostawali zatem w ukryciu.
 
Dwa wyjścia
Wkrótce wiele złudzeń miało się rozwiać. Od 4 do 11 lutego w Jałcie obradowali Stalin, Churchill i Roosevelt. Zapadły wtedy decyzje o kluczowym dla Polski znaczeniu. Dogadano się co do utworzenia nowego polskiego rządu, który uzyskałby uznanie wszystkich krajów koalicji. Niestety nasi sojusznicy zachodni ugięli się pod presją Stalina i zaakceptowali formułę, iż ów nowy rząd – Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej (TRJN) - powstanie na gruncie marionetkowego Rządu Tymczasowego z ewentualnym dokooptowaniem przedstawicieli rządu emigracyjnego pod warunkiem, iż nie będą „faszystami” i „rasistami”. Ta formuła była dla Polski upokarzająca, bo wynikało z niej jakoby w jego składzie takowi się znajdowali. Była to dotkliwa kapitulacja Zachodu przed kłamstwami sowieckiej propagandy. Nie był to jednak koniec jałtańskich ustaleń. Postanowiono, iż TRJN będzie istniał tylko do czasu przeprowadzenia wolnych i demokratycznych wyborów, które miały dać Polsce władzę posiadającą legitymację społeczną. W teorii zarysowała się sytuacja, w której Polska tracąc suwerenność zewnętrzną (niepodległość) mogła zachować autonomię wewnętrzną, swobodę w dziedzinie gospodarki, kultury, religii itp.
Co zrobić, gdy jasnym się stało, że alianci zachodni zaaprobowali pozostanie Polski w strefie wpływów ZSRR? Jedni mówili: żadnych ustępstw, trzeba zachować postawę niezłomną, nie uznawać Jałty ani nie wchodzić w żadne kompromisy z Kremlem i jego polskimi marionetkami. Niedługo wybuchnie III wojna światowa, Zachód pokona ZSRR, gen. Anders powróci do Polski na białym koniu, Lwów i Wilno znowu będą nasze. Tak sądziła większa część emigracji, ale również wielu Polaków w kraju. „Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa”, śpiewano na ulicach polskich miast.
Inni byli przekonani, że na nowy konflikt liczyć nie można i trzeba się wobec tego dostosować do pojałtańskiej rzeczywistości. Należy skorzystać z możliwości, które stworzył układ jałtański, spróbować stworzyć legalne, aczkolwiek opozycyjne wobec komunistycznej dominacji partie i wygrać wybory. Uratować to, co możliwe do uratowania, nawet za cenę daleko idącego i upokarzającego kompromisu. Symbolem pierwszej postawy stał się później gen. Władysław Anders i „żołnierze wykleci”, drugiej zaś Stanisław Mikołajczyk.
 
Pułapka NKWD
Wiosną 1945 r. prawie nic nie było jeszcze jasne. Czy ZSRR uszanuje jałtańskie porozumienia, czy sojusz Zachodu ze Stalinem będzie trwały? Nikt nie potrafił na te pytania odpowiedzieć. Przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego, pozostający nadal w ukryciu, musieli się mierzyć z tymi dylematami.
Nabrały one szczególnego znaczenia, gdy na przełomie lutego i marca 1945 r. sowiecki wywiad podjął próbę nawiązania kontaktu z reprezentantami Polski Podziemnej. Otrzymali oni propozycję podjęcia rozmów z przedstawicielem Armii Czerwonej gen. Iwanowem, który zaproponował spotkanie dla wspólnego rozwiązania trudnej sytuacji, która zaistniała w wyniku zajęcia Polski przez wojsko sowieckie oraz funkcjonowania na jej terenie Polskiego Państwa Podziemnego. Pachniało prowokacją, nikt nie miał co do tego wątpliwości. Dlaczego Sowieci, którzy do tej pory oskarżali Polskę Podziemną o współpracę z nazistami i podejmowanie walki z oddziałami Armii Czerwonej mieliby nagle poszukiwać kontaktu z jej przedstawicielami? Rozmawiano, dyskutowano, rozpatrywano rozmaite scenariusze, ostatecznie zwyciężyło jednak przekonanie, że nie można dać sowieckiej propagandzie kolejnego argumentu za tym, że Polacy nie służą sprawie zwycięstwa nad Niemcami. Komendant główny AK Leopold Okulicki, Delegat Rządu na Kraj Jan Stanisław Jankowski, przewodniczący Rady Jedności Narodowej Kazimierz Pużak oraz inni przywódcy stronnictw tworzących podziemne państwo zdecydowali się skorzystać z oferty gen. Iwanowa.
Niestety gen. Iwanow nie istniał. Był natomiast gen. Iwan Sierow, nadzorujący z ramienia NKWD sprawy polskie. Szesnastu przedstawicieli Polski niepodległej zostało aresztowanych, wywiezionych do Moskwy i osadzonych w osławionym więzieniu na Łubiance. Rozpoczęły się przesłuchania prowadzone wedle sprawdzonej sowieckiej procedury przećwiczonej podczas śledztw z czasów „wielkich czystek” lat 1937–1938. Konwejer, czyli badanie więźniów kilkadziesiąt godzin przez zmieniających się śledczych. Manipulacje psychologiczne, jeden z aresztowanych Cezary Stypułkowski wspominał, iż podczas przesłuchań demonstrowano bez jakiegokolwiek komentarza rzeczy osób bliskich przesłuchiwanym. Śledztwo miało potwierdzić, iż Polska Podziemna walczyła nie tyle z Niemcami, ile z Armią Czerwoną.
 
Na ławie oskarżonych
Po zakończeniu dochodzenia w czerwcu 1945 r. rozpoczął się proces. W tej samej sali, w której kilka lat wcześniej toczyły się procesy ofiar „wielkich czystek” posadzono na ławie oskarżonych przywódców Polski Podziemnej. Dokładnie w tym samym czasie, w tym samym mieście rozpoczęły się rozmowy dotyczące powstania TRJN. Wzięli w nich udział nieliczni przedstawiciele władz polskich na uchodźstwie, przede wszystkim Stanisław Mikołajczyk, były premier rządu polskiego na emigracji, który był niegdyś zwierzchnikiem tych, którzy zasiedli na ławie oskarżonych. W tym samym czasie jedni spożywali więzienny chleb na Łubiance, inni zajadali się blinami z kawiorem podczas negocjacji dotyczących powołania TRJN. O tym, kto znajdował się w jakim miejscu i z jakiego menu korzystał, decydował jedynie Stalin. To była demonstracja ukazująca kto jest tak naprawdę panem decydującym arbitralnie o sytuacji w Polsce. Aż dziw, że nie wszyscy to dostrzegli.
Proces Szesnastu odbył się według sprawdzonych wzorców sowieckich. Oskarżyciel posługiwał się językiem obelg i pomówień: „bawiące się w politykę marionetki”, „ślepe krety polskiego podziemia”, to tylko jedne z wielu epitetów przez niego używanych. Było normą podczas politycznych inscenizacji procesowych, że tylko niewielu z oskarżonych było w stanie sprostać wyzwaniu. Podczas procesu jedenastu podsądnych całkowicie przyznało się do winy, tylko jeden całkowicie odrzucił oskarżenie. Na upamiętnienie zasługuje bohaterska postawa przedstawiciela Polskiej Partii Socjalistycznej Antoniego Pajdaka, który nie wahał się porównać terror stalinowski do carskiego.
Wyroki nie zdawały się przesadnie represyjne. Najwyższe otrzymali Okulicki i Jankowski, odpowiednio dziesięć i osiem lat łagru, inni – poniżej roku. Trzech oskarżonych uniewinniono. Losy skazanych ułożyły się różnie. Okulicki i Jankowski nigdy do kraju nie wrócili, zmarli w sowieckich więzieniach. Bohaterskiemu Antoniemu Pajdakowi przedłużono wyrok o pięć lat, wrócił do Polski dopiero w 1955 r., później angażował się w działalność KOR, jeszcze w 1981 r. skatowali go „nieznani sprawcy”; wzór postawy Polaka-patrioty-socjalisty. Niektórzy wrócili, ale zostali aresztowani ponownie (Stanisław Mierzwa, Kazimierz Bagiński). Najtragiczniej ułożył się los przewodniczącego parlamentu Polski Podziemnej, innego wybitnego polskiego socjalisty Kazimierza Pużaka. Po uwolnieniu z sowieckiego więzienia wrócił do kraju, ponownie aresztowany, torturowany zeznał tylko jedno: „Jestem rzymskim katolikiem narodowości polskiej. Więcej nic nie mam panom do powiedzenia”. W 1950 r. zepchnięty ze schodów w więzieniu w Rawiczu umierał w męczarniach kilka dni.
 
Kto miał rację?
Los Szesnastu był tragiczny. Jakąkolwiek podjęliby decyzję, byłaby ona zła i prowadziłaby do katastrofy. Taki był bowiem polski los w tamtym czasie. Byliśmy igraszką w ręku potęg, które rozgrywały między sobą kształt powojennego świata. Czy ktoś miał wtedy absolutną rację? Mikołajczyk i Szesnastu? Anders i „wyklęci”? Nie, bo historia nie układa się w prymitywny schemat „bohaterów” i „zdrajców”.
Przywódcy Polski Podziemnej podjęli decyzję, która ich zaprowadziła na ławę oskarżonych w Moskwie, inni pozostali w lesie. Którzy mieli rację? Błądzi ten, który sądzi, że ma jasną odpowiedź na to pytanie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki