Logo Przewdonik Katolicki

Wychowanie nie do ludzi

ks. Mirosław Maliński
ILUSTRACJA AGNIESZKA SOZAŃSKA

Jako duszpasterz akademicki od 18 lat żyję wśród studentów. I widzę, że dziś w dużej mierze młodzi nie są wychowywani do budowania głębokich więzi, ale kształtowani w przekonaniu, że życiowy sukces daje wykształcenie i kariera.

W kontekście zbliżającego się synodu o młodzieży w Watykanie dużo dziś mówi się o tych, którzy wchodzą w dorosłość. Problem, o którym wspomniałem, należy moim zdaniem jeśli nie do najważniejszych, to do bardzo istotnych. Generalizowanie jest niebezpieczne i wypacza, ale daje jednak ogólny pogląd. Oto sekwencja o zebranych razem, a obserwowanych przeze mnie wydarzeń – dla zilustrowania problemu.
 
Żadnych kolegów
Wraca mały Jasiu ze szkoły i rzecze:
– Mamusiu, poznałem nowego kolegę.
– Żadnych kolegów – prostuje mama – ty masz się uczyć. Nie po to chodzisz do szkoły, żeby się z kolegami włóczyć, ale by zdobywać wiedzę. Koledzy chleba ci nie dadzą.
Jasiu licealista w przypływie ufności zwierza się mamie:
– Mamo, wiesz, zakochałem się.
– Oszalałeś! Żadnych dziewczyn! – wszczyna proces wychowawczy mama. – Masz się uczyć. Przed tobą matura. Najważniejsze to ją zdać i dostać się na studia. Dziewczyna będzie cię odciągać od tego, co w życiu najważniejsze. A ty masz kimś być, żeby coś osiągnąć.
Jasiu wybiera się na studia. Ojciec odbywa z nim męską rozmowę: „Synu, jedziesz na studia, by zdobyć dyplom i tytuł, by kimś w życiu zostać. Możesz znaleźć jakąś pracę i zacząć powoli sam się utrzymywać. To ma sens, ale tracenie czasu na spotkania z kumplami i z dziewczynami nie prowadzi do niczego dobrego. Zresztą na dziewczyny będziesz miał jeszcze całe życie, jak skończysz studia”.
 
A po co mi ten dyplom?
Tak oto wygląda konsekwentne wychowanie „nie do ludzi”: wychowanie do kariery, do mitycznego znaczenia dyplomu, tytułu. Ale w zasadzie jest to wychowanie do samotności, do pustki, do utraty sensu życia, do depresji. Często jest ono wzmacniane chłodem pustego domu i brakiem celebrowania jakichkolwiek chwil wspólnego życia.
Prędzej czy później pojawią się pytania: „A po co mi ten dyplom? Po co mi dobra praca? Po co mi pieniądze?”. Owszem, wystarczy na wyjazdy po świecie, na imprezy, ale w poczuciu samotności, a nawet izolacji. Odkrycie przyjdzie samo – nie żyjemy dla siebie, żyjemy po to, by budować więzi, przyjaźnie. Żyjemy po to, by się spotykać. Ale owe spotkania muszą budować trwalsze relacje. Każdy chce kochać i być kochanym, chce mieć kogoś, na kim może się oprzeć, ale jednocześnie chce być dla kogoś wsparciem. W tym odkrywa swoją wartość. W życiu nie jest najważniejsze zabezpieczenie codziennej egzystencji, bo i tak nie da się tego w pełni zabezpieczyć. Najistotniejsze to mieć kogoś, dla kogo będę ważny i kto dla mnie będzie ważny. Dla kogo będę mógł poświęcić jakąś cząstkę siebie. Nie ma to być jeden człowiek, bo takiej kumulacji oczekiwań nikt nie wytrzyma, takiego wygłodzenia nikt nie zniesie, to ma być grono przyjaciół. A tych wybieramy z szerszego grona dobrych znajomych. Życie w pustce to szaleństwo, a wychowanie w tym kierunku to daleko idąca bezmyślność.
 
Czy nie czas założyć rodzinę?
Nie da się nagle przestawić zwrotnicy, by pociąg życia pojechał w innym kierunku. Ci sami rodzice, który z podziwu godną konsekwencją wychowywali swoje dzieci do samotności, w pewnym momencie zaczynają podnosić święte oburzenie: „To co? Już całe życie będziesz sama? Czy nie czas najwyższy założyć rodzinę? Ty tylko praca i praca, a przecież trzeba jeszcze jakoś żyć!”. Tak, owszem, trzeba, ale lata wychowania do samotności nie chcą się odczepić. Budowanie dojrzałych więzi to wielka sztuka i nie da się jej posiąść ot tak, w miesiąc. Ukształtowanej hierarchii wartości nie da się nagle postawić na głowie.
Za kilka dni wspomnienie św. Alojzego
Gonzagi. Jego losy trochę przypominały powyższy schemat. Wciśnięty przez rodziców w gorset kariery akademickiej, wyswobadza się z niej i podejmuje realne zaangażowanie na rzecz spotkania z ludźmi dotkniętymi epidemią. Skąd czerpał siły, by stawić opór najbliższym? W jego wczesnej młodości miał miejsce pewien epizod, który – jak sądzę – odegrał niezwykle ważną rolę. Otóż jako młody chłopak, mimo swego szlacheckiego pochodzenia, nawiązał bliski kontakt ze środowiskiem prostych żołnierzy powiązanych przaśną, ale prawdziwie męską przyjaźnią. To doświadczenie, mimo że zaśmieciło wulgaryzmami język młodzieńca, dało mu dużą siłę życiową. On widział na własne oczy, co to jest męska przyjaźń i jak niebagatelną rolę odgrywa w życiu. Kontakt młodych chłopaków z silnymi, prawymi i lojalnymi względem siebie mężczyznami zdaje się odciskać trwałe znamię na ich całym życiu, nawet jeśli uderza w maniery.
 
Jak nauczysz się kochać, to wszystkiego się nauczysz
Ojciec duchowny w naszym seminarium mawiał: „Powiedziałeś coś klerykowi sto razy, to dopiero zacząłeś mówić”. Na temat ogromnego znaczenia zdrowych, głębokich więzi w życiu każdego człowieka należy mówić, mówić i nie ustawać. Oczywiście najlepsze wyniki przyniosłoby wychowanie frontem do ludzi i to najlepiej od niemowlaka. Wtedy przytoczone wyżej scenki mogłyby wyglądać tak:
Wraca mały Jasiu ze szkoły i rzecze:
– Mamusiu, dostałem piątkę z matematyki.
– To bardzo dobrze, ale pamiętaj, że to nie jest najważniejsze – prostuje mama. – Opowiedz mi o swoim nowym przyjacielu. Nie chodzisz do szkoły tylko po to, aby się uczyć, ale także po to, by nauczyć się żyć z ludźmi.
Jasiu licealista w przypływie ufności zwierza się mamie:
– Mamo, wiesz, zakochałem się.
– Nareszcie. A ja już się bałam, że ty tylko książki i książki. Być zakochanym to coś wspaniałego. To daje ogromną siłę. Ludzie zakochani bardziej o siebie dbają, lepiej się ubierają i mają większy porządek w pokoju. Gratuluję. Jak nauczysz się kochać, to wszystkiego się nauczysz.
Jasiu wybiera się na studia. Ojciec odbywa z nim męską rozmowę: „Synu, jedziesz na studia, by zdobyć dyplom i tytuł, ale pamiętaj to tylko środek do tego, co najważniejsze. A najważniejsze to znaleźć przyjaciół i nauczyć się dobrze żyć z ludźmi. Także w tym celu jedziesz na studia. Umawiaj się z dziewczynami, ale wybieraj ostrożnie. Na znalezienie właściwej osoby na całe życie musisz mieć czas. Dziś ludzie często muszą zmieniać pracę i może się okazać, że sam dyplom nie przyda się za wiele, a bliscy, zwłaszcza żona, mają być na całe życie.
 
Wrażliwość, która otwiera
Myślę, że jednym z ważniejszych kierunków działań duszpasterskich obecnie jest prowadzenie do spotkania. Wielką szansą są małe grupy przyjaciół. Tak powstawał wielki gmach chrześcijaństwa, gmach Kościoła. Przyjaciele spotykali przyjaciół, było im ze sobą naprawdę dobrze. Ludzie widzieli jak oni się kochają i chcieli się przyłączyć.
Oczywiście sam aspekt spotkania towarzyskiego nie wystarczy, choć widzę w nim sporą wartość. Często głębsze i trwałe więzi rodzą się, oparłszy na wspólnych działaniach na rzecz innych ludzi.
Doświadczenie przyjaźni, możliwość przyglądania się temu, jak inni, często bardziej doświadczeni, budują przyjacielskie więzi, wyposaża nas w to, co najistotniejsze. Chodzi o taki rodzaj wrażliwości, który otwiera nas na ludzi, na szczęście płynące ze spotkania z nimi. I tak jak w życiu Alojzego Gonzagi możemy wyrwać się z dość powszechnie rozpowszechnionego kultu wykształcenia i kariery i udać się na spotkanie z żywym człowiekiem. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki